niedziela, 30 listopada 2014

Koniec części pierwszej

Z perspektywy Effie.

Stalin powiadał, że jedna śmierć to tragedia, a milion to statystyka.
Im dłużej o tym myślałam, a możecie mi wierzyć, że miałam mnóstwo czasu, to dochodziłam do wniosku, że miał rację.
Gdy zginęły dziewczynki, które udały się na koncert "pedalskiego zespołu" nie byłam tak zdruzgotana, jak wtedy gdy umarł Noel. Jego odejście było tragedią, która wydawała się nie mieć końca. Zrobiłabym wszystko, aby wciąż tu był. Nawet zabiłabym dwa razy więcej dziewczynek, które zginęły na stadionie, aby go przywrócić. Byłam egoistką? Możliwe.

Siedziałam na schodach, paląc pomału papierosa i patrząc jak dym unosi się w powietrzu. To był kolejny papieros w moim życiu pozbawionym Noela.
Dom pogrążony był  w ciszy. Nikt nie odzywał się do siebie od walki. Teraz każdy przygotowywał się do pogrzebu i tylko ja byłam nieuczesana, brudna, a w mojej krwi wciąż znajdował się alkohol.
Nie byłam gotowa, aby go ostatecznie pożegnać, nie byłam w stanie spojrzeć na jego trumnę, która już czekała na cmentarzu. Wciąż miałam nadzieję, że wróci, ale tak nigdy się nie stanie.
- Co ty tutaj robisz, Effie? - spytała ze zdziwieniem Allie, schodząc ze schodów, aby po chwili usiąść obok mnie.
Wzruszyłam ramionami, zaciągając się ostatni raz papierosem, po czym zgasiłam go zważając na to, że King była w ciąży.
- Wszyscy są już prawie gotowi - wciąż mówiła. - Ty także powinnaś.
- Jakoś nie spieszy mi się na pogrzeb najlepszego przyjaciela.
- Ta uroczystość jest dla niego.
- Nie, to uroczystość dla nas! - gwałtownie wstałam, będąc na nią zła. - Noela to nie interesuje! A wiesz dlaczego? Bo jest kurwa martwy!
Szok wymalował się na jej twarzy i wiedziałam, że przesadziłam, ale nie mogłam postąpić inaczej. Musiałam się na kimś wyładować i niestety trafiło się na biedną Allie.
Szybko weszłam na górę do łazienki, w której w końcu wzięłam szybki, gorący prysznic. Nie chciałam wyglądać jak bezdomna, dlatego zrobiłam ze sobą porządek. W sypialni przywitały mnie stęsknione ciemności oraz odór wódki.
Zapaliłam lampę, aby znaleźć jakieś ciuchy, które nie przypominałyby mojego codziennego stroju. Na dnie szafy znalazłam czarną sukienkę z grubymi ramiączkami, która sięgała do kolan. Była prosta, a jedyną ozdobą była koronka w okolicy pasa. Oczywiście znalazłam także czarne szpilki, których w życiu nie nałożyłam. Dostałam je od Wrena na dwudzieste urodziny i wciąż słyszałam jego słowa, gdy mi je dawał. Powiedział mi, że ma nadzieję, iż kiedyś je nałożę, odpowiedziałam, że najszybciej na pogrzeb i oboje zaczęliśmy się śmiać, ale teraz wiedziałam, że miałam rację, jednak nie przypuszczałam, że to będzie pogrzeb mojego przyjaciela.
Tym razem odpuściłam sobie mocny makijaż i postawiłam na pokład i delikatnie wytuszowane rzęsy. Noel sam chciał, abym zmieniła maskarę, głupi gnojek.
Spojrzałam ostatni raz w lustro i widząc swoje mizerne odbicie, rzekłam:
- To początek końca, Noel.
                                       *
Patrzyłam twardo na czarną jak smoła trumnę, wiedząc, że w niej spoczywa Noel, leżąc na brzuchu, aby każdy mógł pocałować go w dupę. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi i spełniliśmy jego ostatnie prośby. Kevin po wielu trudach w końcu odnalazł Maxa Kreemer'a, któremu oddał przeklęty długopis.

Cieszysz się, Noel?
Obok mnie stała Bree, którą delikatnie obejmował Louis, aby mogła się wypłakać. Gdyby nie to, że z jej oczu wciąż wypływały łzy, to wyglądałaby pięknie. Noel na pewno podziwiał jej wygląd.
Harry, Louis, Wren i Kevin ubrani byli w czarne, dopasowane garnitury, a Allie wcisnęła się w czarną sukienkę i żakiet. Pojawili się także Janis i Bruce, którzy wcale od nas nie odstawali. Janis schudła tak mocno, że pierwszy raz w życiu najwyraźniej dobrze czuła się w sukience i na pewno cieszyłabym się z tego powodu, gdyby nie to, że przybywaliśmy w miejscu spoczynku naszych bliskich.
Pastor właśnie skończył czytać Biblię, po czym przemówił poważnym, grobowym głosem:
- Teraz przyjaciele Noela powiedzą parę słów o nim.
Jego miejsce zajął Kevin, ściskając w dłoni kawałek kartki, która miała na samym środku ogromną plamę po kawie.
Segel oparł dłonie o trumnę nawet nie próbując wyglądać elegancko.
- Noel, wiem, że chciałeś abym znalazł sobie kobietę, ożenił się i miał dzieci. Dzisiaj mogę Ci powiedzieć, że jeszcze w tym roku pojadę do Vegas i ożenię się z butelką czeskiego piwa. Dzieci zaadoptuję i będą to małe piwka o smaku jabłkowym. Gdybyś tutaj był, to na pewno byłby chrzestnym, wiesz o tym nie?
Noel, byłeś wspaniałym przyjacielem i kochałem Cię za wszystko. Twojego cholernego kota zostawię w spokoju, chociaż wraz z Effie i Bree obmyślaliśmy za twoimi plecami plan, aby zrobić z niego rosół. Dochodzę jednak do wniosku, że zostawię tego bydlaka żeby codziennie przypominał mi o tobie. Zaopiekuję się nim dla Ciebie, obiecuję, stary. Tęsknie i czekam na Ciebie w barze.
Nikt nic nie powiedział, gdy Kevin zrobił miejsce Wrenowi, który przy pomocy Allie tam doszedł. Czarne okulary, które miał na nosie sprawiały, że wyglądał jak tajny agent, mający asa w rękawie. Co za ironia.
- Pozwolę sobie zacytować słowa Jima Morrisona:
"Przy­jaciel to ktoś, kto da­je ci to­talną swo­bodę by­cia sobą."
Przy Noelu mogłem być sobą w każdej chwili. Znał moje sekrety, a ja znałem jego. Wiedziałem, że nosi skarpetki przewrócone na lewą stronę i że do herbaty zawsze dodaje trochę kawy zbożowej. W swoim życiu nie kochał wiele osób. Ubóstwiał Bree, Effie, Kevina, Adolfa i mnie. Wiem także, że polubił Dangersów. Może nie powinienem was tak nazywać, ale jakby nie patrzeć znowu jesteśmy wrogami, to znaczy już nie ma Smoków nie? Teraz znowu będziemy walczyć o tron jak to mówi Effie, ale ta walka już nie będzie częścią mnie. Nie będę walczył, bo nie ma przy nas Noela i wiem też, że ten tron bez niego nie będzie tak ważny.
Chcę Ci podziękować, Noel za wszystkie chwile, które mi poświęciłeś, za twoje słowa, które podnosiły mnie na duchu i za to, że miałem zaszczyt odegrać w twoim krótkim życiu jakąś rolę.
Na koniec chcę powiedzieć, że cieszę się, iż jestem ślepy, bo nie chcę oglądać świata bez Ciebie.
Łzy cisnęły mi się do oczu i ledwo byłam w stanie je zatrzymać. Zasłoniłam usta dłonią, widząc jak Allie tym razem pomaga mu wrócić na wcześniejsze miejsce. W tym momencie zazdrościłam Wrenowi, że był niewidomy, bo ja także nie chciałam oglądać tego świata bez Noela.

Następna w kolejce była Bree. Była wrakiem i bałam się, że już nigdy nie wynurzy się na powierzchnie. Muł osiadał na niej, a głębiny "pożarły" ją, tak samo jak glony, które uwięziły ją w swoich sidłach.
- Jest tyle rzeczy, które mogłabym opowiedzieć o Noelu Keenie i jestem pewna, że każda z nich sprawi, że teraz się rozpłaczę, więc wybór, jakiego dokonam, nie gra żadnej roli. Dlatego opowiem Wam nie o nim, a o pewnej porysowanej płytce, która do niedawna nie znaczyła dla mnie absolutnie nic. Ale od zawsze oznaczała coś dla niego. W naszym domu, konkretniej w kuchni, w tej kuchni, w której zawsze przygotowywał mi cukier z kawą, a także w tej kuchni, która słyszała chyba każdą rozmowę, jaką odbyliśmy, jest pewna płytka ceramiczna. Czarna, jak wszystkie pozostałe. I nie wyróżniałaby się niczym, gdyby nie nabyła niewielkiej rysy. Noel Keene był taką właśnie płytką. Czarną, jak wszystkie pozostałe. Życie nakreśliło na nim jednak rysę, dzięki której stał się wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. I tę wyjątkowość potrafił w przedziwny sposób przekazywać innym. I myślę, że nadal będzie to robił. Wiem tylko, że Noel Keene nie trafił do piekła. Wszystkie diabły są tutaj, w Doncaster.


- Teraz twoja kolej, Effie - szepnął cicho Harry, gdy Bree wpadła w ramiona Louisa, głośno szlochając.
Pokiwałam niepewnie głową, po czym powolnym krokiem ruszyłam w stronę trumny, od której nie odrywałam oczu. Przejechałam opuszkiem palca po śliskiej powierzchni i coś ścisnęło mnie za serce, bo wiedziałam, że tam jest ten kochany, troskliwy Noel.
- Moje życie było serią porażek i nikt nie może temu zaprzeczyć. Kiedy spotkałam Noela, sądziłam, że to kolejny idiota, który widzi ten świat jakby był zbudowany z diamentów. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten idiota będzie moim najlepszym przyjacielem, bratem. Noel był wszystkim, co kochałam w życiu. Potrafił mnie rozbawić i pozwolić mi być, kim jestem. Dziękuję za to, kumplu.
Kupiłam nawet sobie nową mascarę żebyś był zadowolony, ale co z tego? I tak do cholery płaczę! Wiem, że tego nie chciałeś, ale co mam innego zrobić? Moje życie jest niczym bez ciebie! Byłeś połową moją serca i teraz już jej nie ma.
Choć mówiłam, że nienawidzę jak mówisz do mnie "Eff", to możesz być pewien, że to kochałam. I wiesz co jest najgorsze? Że już nikt tak do mnie nie powie.
Wiem, że tu jesteś i płaczesz razem ze mną. Na pewno zwiałeś Bogu i nie dałeś mu szansy, aby zrobił Ci awanturę za twoje cholernie złe grzechy. I wiem, że będzie z nami zawsze, dlatego obiecuję Ci tu i teraz, mój najdroższy, że w każdą niedzielę będziemy jedli zapiekankę ziemniaczaną.
Płakałam jak małe dziecko i reszta także płakała, każde z nich. Przybliżyłam twarz do trumny i składając na niej delikatny pocałunek, szepnęłam:
- Kocham Cię i zawsze będę, Kumplu.


Z perspektywy Bree. 


Prze­mie­rzałam sza­re, po­nure i wil­gotne uli­ce, roz­taczając wokół siebie złudze­nie, że is­tnieje cel tej podróży. Stęchłe i mroźne po­wiet­rze, wdzierające się mi­lionem os­trzy do moich płuc, zda­wało się rozdzierać moje po­ranione, gnijące od wewnątrz i drżące w kon­wul­sjach ser­ce.
Nag­le wszys­tkie miej­sca zaczęły wy­dawać mi się ob­ce, jak­bym od zaw­sze była niczy­ja.
Żałowałam, że w tym mieście - pełnym bru­kowe­go kurzu i sza­rych domów, gdzie na­wet niebo za­pomniało o swym dziewiczym ko­lorze - nie jestem w sta­nie uniknąć ciekaw­skich spoj­rzeń dziesiątek bezimien­nych twarzy. Pragnęłam uciec, zniknąć, zapaść się pod ziemię.
Wszyscy ludzie, którzy do tej pory nie opuścili miasta, decydowali się na to teraz, dlatego wszędzie pełno było kolorowych samochodów. Niektóre z nich ledwo opuszczały parkingi, inne po kilku sekundach z piskiem opon znikały z pola widzenia. Ale wiedziałam, że w każdym z nich został lub też zostanie poruszony temat naszej wojny. Wojny, którą zwyciężyliśmy, jednak nie dla Doncaster, lecz dla własnego świętego spokoju, który, o dziwo, nie nadszedł. 
Powoli robiło się ciemno, cały dzień spędziliśmy na cmentarzu, nacierając nagrobek Noela wódką i innymi procentowymi specjałami. Na początku niemal co chwilę wybuchaliśmy płaczem, jednak z czasem po prostu nam się znudziło i łzy zmieniliśmy na niekontrolowane salwy chichotu, które w okropnie irytujący sposób odbijały się od surowych rodzinnych grobowców, uniemożliwiając znajdującym się w nich rodzinom spoczynek w pokoju. 
Zatrzymałam się przed barem, pod latarnią, na której jeszcze tak niedawno wisiało martwe ciało Jima. Obok stała nieczynna już od dawna budka telefoniczna, a przed nią, oparty nonszalancko o ścianę, sterczał wysoki, szczupły brunet w drogo wyglądających butach z głupawym uśmieszkiem na twarzy. Wypatrywał kogoś, jak się potem okazało, dziewczyny. Pojawiła się nagle w swojej przylegającej ciemnoczerwonej sukience. Oboje zupełnie nie pasowali do tego środowiska i poczułam do nich dziwną sympatię. Miałam ochotę podejść tam i nawrzeszczeć na nich, aby znaleźli sobie inne miejsce. Każde jedno na świecie jest lepsze niż Doncaster. Nie zrobiłam tego jednak i ograniczyłam się do obejścia ich dookoła i zmierzenia ich natarczywym wzrokiem z nadzieją, że odczytają to jako upomnienie. 
Telefon w mojej kieszeni zaczął intensywnie wibrować, gdy otrzymałam wiadomość od Effie. 
”Za piętnaście minut przy Drzewie Patty True”
- Jak sobie życzysz – mruknęłam sama do siebie i poczęłam oddalać się w tamtą stronę. 
Patty True była jedenastoletnią dziewczynką z problemami psychicznymi. W nocy odwiedzały ją duchy, w dzień… W dzień właściwie też. Ojciec Patty był urzędnikiem, matka Patty była pielęgniarką w domu starców pod miastem, jej starci bracia byli geniuszami matematycznymi. A Patty miała tylko swoje pieprzone jedenastoletnie duchy, które wariowały razem z nią i kazały jej robić rzeczy, których pozornie robić nie chciała. Pewnej nocy nakłoniły Patty do pójścia do piwnicy, wyjęcia młotka z drewnianej skrzynki na narzędzia i użycia tego młotka, by pozbawić śpiących wówczas członków rodziny świadomości. Kiedy jej się udało, zaciągnęła ich na wzgórze, obwiązała linką i powiesiła na drzewie. O co chodzi w paradoksie całej historii? Jest nieprawdziwa, a mimo to Drzewo Patty True stało się Doncasterową umieralnią, miejscem samobójców, oazą dla zmęczonych ciał i dusz, symbolem końca i początku. 
I skoro Effie zdecydowała się na spotkanie w tym miejscu, nie mogło to być bez znaczenia. Coś musiało się skończyć. Coś musiało się też zacząć. 
Okazało się jednak, że spod baru do Drzewa Patty True pod miasteczkiem droga zajmuje nieco więcej niż piętnaście minut i, nim wdrapałam się na wzgórze, wszyscy już dawno byli na szczycie. Siedzieli dookoła grubego pnia, opierając się o niego i próbując nacieszyć się świeżym, choć cholernie smutnym powietrzem. W ciszy wcisnęłam się pomiędzy Tomlinsona i Kevina, ponieważ tylko tam znalazłam wolne miejsce. Louis dyskretnie chwycił mnie za rękę, więc ja wspaniałomyślnie zrobiłam to samo z ręką Kevina i czułam, że kolejka rozejdzie się i stworzymy nierozerwalny krąg naszych uścisków. I tak rzeczywiście się stało. Każdy z nas pogrążył się we własnych nieskładnych myślach i tkwiliśmy w tej komfortowej ciszy przez jakiś czas. Jak długi? Tego nie wiem. 
Effie wstała, kołysząc się niczym najwątlejsze z modelek Victoria’s Secret. Jej melancholijne spojrzenie spod przekrwionych brakiem snu oczu spotkało się z moim, a na jej twarz wstąpił zatroskany uśmiech. Chwiała się, stojąc. Wyglądała, jakby zawieszono ją pomiędzy dwoma całkowicie odległymi od siebie światami, a ona bardzo chciała jednak przynależeć do któregoś z nich. Jednego. W moim życiu nigdy wcześniej nie było momentu, w którym tak bardzo chciałam potrafić czytać pomiędzy wierszami. 
Kilka razy otwierała i zamykała usta, usiłując coś powiedzieć, jednak jej próby kończyły się niepowodzeniem. W końcu jednak udało jej się wydobyć z siebie jakiś dźwięk. 

- Jesteście moimi przyjaciółmi – wydusiła. – Wiem, że dla was to może nie najlepsza gratyfikacja, ale powinniście o tym wiedzieć. 

Poczułam, jak kąciki moich ust powoli wędrują ku górze, gdzie zawieszają się na moment, by zaraz potem opaść na poprzednie miejsce.
- Dużo myślałam – obwieściła. – Potrzebuję odpoczynku. Wszyscy potrzebujemy.
- Wspaniale! – uradował się Kevin, klaszcząc w dłonie. – Od lat namawiam was do wakacji. Dzwonię do biura podróży. Hawaje czy Karaiby? 
- Miałam na myśli inny odpoczynek – wydukała. Słowa z trudem przeciskały się przez jej usta. – Chciałam tylko powiedzieć wam, że wyjeżdżam. Jeszcze nie wiem, gdzie. Proszę, nie pytajcie o to. 
- Jadę z tobą! – krzyknęłam, gwałtownie podnosząc się z miękkiej trawy. 
- Bree, kocham cię – szepnęła, a w jej oczach zaczęły gromadzić się łzy – ale nie możesz pojechać ze mną. Chcę odpocząć. Od wszystkiego. 
Nie wiedziałam, co powiedzieć, jak zareagować. W moim gardle stanęła wielka gula i zdobyłam się jedynie na padnięcie w jej ramiona i wybuchnięcie niekontrolowanym szlochem. Ostatnimi czasy płakałam cały pieprzony czas. Chyba też potrzebowałam odpoczynku. 
- W takim razie ja też muszę wyjechać – mruknęłam. – To miasto bez ciebie nie ma najmniejszego sensu. 
Wzmocniła uścisk, a ja poczułam, że ramię, na którym opierała głowę, staje się mokre od jej łez. Trudno. Jej ramię już dawno tonie od moich.
- To może, wszyscy wyjedźmy w chuj i miejmy głęboko w dupie to, co jest naszym pierdolonym życiem! – Harry, którego do tej pory właściwie nie zauważyłam, wstał z miejsca widocznie podenerwowany. – Olejmy miasto, olejmy siebie i żyjmy jak jebanie marionetki! Krzyżyk na drogę, powodzenia i kurwa, świetnie się bawcie! 
- Może tak zróbmy! – wrzasnęła Effie, wydostając się z plątaniny moich ramion. Mocno ruszyła ją reakcja Stylesa. Z oazy spokoju przerodziła się w prawdziwy huragan, na szczęście nie na długo. Szybko udało jej się pohamować, jemu zresztą też.  

Obiegłam wzrokiem resztę. Allie cicho szlochała, opierając głowę o bark Wrena, a Kevin delikatnie kreślił palcem kółka na jej dłoni, starając się ją uspokoić. Louis siedział po turecku wpatrzony w przestrzeń zamglonym wzrokiem. Mina pokerzysty, nieobecny wyraz oczu i charakterystyczny półuśmiech, jakby nigdy nic nie zdarzyło się przed jego twarzą.
- Może coś powiesz? – spytałam go cicho. 
- Co mogę powiedzieć? – burknął. – Że cię kocham? Przecież to wiesz. Że będę tęsknił? Jakoś dam radę. Wybacz, Bree, dziś nie jestem w stanie cię zaskoczyć. 
- Robisz to cały zasrany czas – wybełkotałam, odwracając się na pięcie.
Wstał za mną, chwycił mnie za rękę, obrócił do siebie i złożył suchy pocałunek na moich ustach. 
”Cały zasrany czas”, dudniło mi w głowie. 
- Dokładnie za rok. W tym samym miejscu – powiedział Kevin, kiedy stanął obok nas.
- Do zobaczenia – uśmiechnęła się Effie. 
Usłyszeliśmy huk. Staliśmy na skraju przepaści. Kevin. Wren. Allie. Harry. Louis. Effie. I Bree. Oglądaliśmy koniec panowania Doncaster. Totalną przemianę. To, co działo się przed naszymi oczami sprawiało, że odchodziliśmy od zmysłów. Nie rozumieliśmy, jak w ciągu kilku chwil tyle może się zmienić. Przekształcający się na naszych oczach krajobraz, w ogólnie nie przypominał tego, jaki oglądaliśmy zaledwie chwilę temu. Wszystko stawało się takie nienaturalne. Inne. Od teraz ziemia miała wyglądać zupełnie inaczej…
Ale umowa obowiązywała nadal… 

PODZIĘKOWANIA

Jak widzicie, jest to ostatni rozdział Części Pierwszej naszego opowiadania.
Już dziś zapraszamy Was na część drugą, której publikację rozpoczniemy wraz z Nowym Rokiem.
Mamy nadzieję, że do tego czasu o nas nie zapomnicie.
A tymczasem, jest kilka osób, które niewątpliwie zasługują na nasze "Dziękuję".
Oczywiście, bardzo dziękujemy wszystkim naszym czytelnikom za wsparcie,
jakie od Was uzyskiwałyśmy, za komentarze, które po sobie zostawialiście i za to,
że wraz z nami przeżywaliście losy bohaterów w Doncaster.
A  ponieważ wszyscy lubią liczby, pragniemy poinformować Was, że odkąd  rozpoczęłyśmy pracę nad opowiadaniem, opublikowaliście prawie 500  komentarzy oraz odwiedziliście stronę 55 tysięcy razy.
Dziękujemy Aleksie K za to, że stanowiła dla nas podporę psychiczną
i stała się niewątpliwie przyjaciółką tego bloga.
Nie można zapomnieć o tym, że Aleksa jest również autorką najdłuższego komentarza,
jaki pojawił się na tym blogu. Rozniosłaś system, kochana!
Dziękujemy Sandrze i Oliwii za to, że prowadziły żywą dyskusję na temat City Of The Fallen, stojąc w kolejce do Starbucksa. Miło było Was poznać, jesteście świetnymi osobami!
Dziękujemy także Angie Tomlinson za ogromne wsparcie i za to, że jest z nami od początku. Mamy nadzieję, że zostaniesz do końca i razem z nami wciąż będziesz przeżywać tą przygodę
Marchewka ^.^ tobie również dziękujemy za to, że z nami jesteś i komentujesz naszą pracę. Bardzo nam z tego powodu miło i obie Cię serdecznie pozdrawiamy!
Weronika. cieszymy się,  że do nas wróciłaś i także znowu nas wspierasz! Jesteś naszą podporą!
Dziękujemy alekslloyd za jej wspaniałe komentarze, słowa otuchy i piękne przemyślenia. Jesteś niesamowita, Kochana. Dziękujemy z całego serduszka!
Prosimy także, aby każdy skomentował ten rozdział i napisał nam o swoim ulubionym fragmencie tego opowiadania. Dzięki waszym komentarzom (ilości przede wszystkim) zdecydujemy czy pisanie drugiej części faktycznie jest aż tak pożądane.
Jeśli tak, to zapowiedź drugiej części pojawi się już niedługo!
Kochamy Was mocno! 
Iza i Paulina! 

niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział Dziewiętnasty

Z perspektywy Bree. 
Siedziałam na przeciwko okna i patrzyłam, jak drzewa uginają się pod wpływem wiatru, a deszcz, dudniąc, spada na parapet. Panująca na zewnątrz szarość zdawała się być zbyt napastliwa. Opierając głowę o tył krzesła, westchnęłam cicho, jednocześnie przymykając oczy. Kiedy ponownie je otwarłam, mój wzrok utkwiłam w rzędzie ciemnych płytek podłogowych. Przez jedną z nich biegnie nierówna, płytka rysa, której większość prawdopodobnie nigdy by nie zauważyła. Noel zawsze siadał na tej płytce i zasypiał, kiedy skacowany wracał do domu. Dopiero patrząc na nią teraz, z boku, spostrzegłam, iż właśnie ta rysa była powodem, dla którego upodobał sobie to miejsce. Na okrągło powtarzał, że wszelkie defekty, z jakimi się narodził, a także wszelkie skazy, jakie pojawiły się w nim w kolejnych etapach jego życia, stanowią jego definicję. Nie lubił perfekcji, choć pozornie właśnie do niej dążył. 
Ta pieprzona popękana płytka należała tylko do niego. Nikt właściwie nie wie, w jaki sposób nabyła tę rysę. Być może zrobił ją celowo, cóż, nigdy go o to nie pytałam. 
Odpaliłam kolejnego papierosa. Zgasiłam go jeszcze zanim się zaciągnęłam. W mosiężnej
popielniczce na stole leżało siedem zaczętych. Zapach tytoniu zdążył już przesiąknąć całe pomieszczenie, dym unosił się właściwie wszędzie. Przede mną leżał notes w grubej, skórzanej czerwonej oprawie, a ja, nachylona nad nim najbardziej, jak tylko się da, linijka po linijce, punkt po punkcie wykreślałam cały zapisany drobnym maczkiem plan, nie mogąc się zdecydować, co tak na prawdę nie poszło po mojej myśli. 
Gramofon w salonie grał w kółko to samo, jednak nie miałam siły, by podnieść się i zmienić płytę. Berceuse Des-dur Op. 57. Noel naprawdę lubił tę melodię. A ja być może słyszałam ją po raz ostatni. 
Przewertowałam notatnik w poszukiwaniu wolnej strony, jednak szybko zorientowałam się, że takiej strony już nie ma. Wszystko zostało już zapisane. Koniec historii, Notesie, trzeba Cię wymienić. Zamknęłam go więc i odsunęłam jak najdalej od siebie. 
Nie mogłam na niczym się skupić, nie wiedziałam, w co włożyć ręce. Miałam po prostu dość. Byłam kompletnie bezużyteczna i nienawidziłam tego stanu. 
Adolf spacerował powoli po meblach kuchennych, wspinając się i zeskakując z nich, co powodowało lekki hałas. Garbił się, a jego futro było brudne i prezentowało się wyjątkowo kiepsko. Strącił kilka kubków, które od paru dni gniotły się na blacie i czekały na umycie. Przykre, już nie ma czego myć. 
- Dzień dobry, Bree - mruknął Louis, który właśnie nonszalancko opierał się o drzwi lodówki. 
http://31.media.tumblr.com/2c54726f3b3e786d8ae8038e1f9089bd/tumblr_nfbksmHOpe1rxjx8ao2_500.gif- Nie wierzę, że powiedziałeś "dobry" - warknęłam, chowając twarz w dłoniach.
- Ja też w to nie wierzę - wzruszył ramionami, jakby godząc się na to, że ciemność i cisza są nadanym mu sensem. 
Złapałam się za głowę i pozwoliłam łzom płynąć. W którymś momencie pojawiły się w moich oczach i nie widziałam sensu, by je powstrzymywać. Płakałam, a z gardła wydobył mi się nieartykułowany dźwięk. 
Oto ja- przerażona, niepewna, zrozpaczona i bezsilna. 
Oto on- spokojny, cichy, opanowany, bez śladu człowieka w środku.
Gwałtownie oderwał się od drzwi lodówki, podszedł do mnie i mocno złapał mnie za ramiona. Oddychał wolno i łagodnie, nic nie mówił. Jego ręce powoli zsunęły się z moich ramion, jednak nadal stał w tym samym miejscu. Czułam na sobie jego wnikliwy wzrok. Sięgnął po notes i wysunął długopis spod moich przedramion. Wsłuchiwałam się w nerwową wędrówkę wkładu po szorstkim papierze. Z trzaskiem zamknął zeszyt i opuścił pokój. Podniosłam twarz i przekartkowałam notatnik, aby znaleźć jego zapiski. 
"KOCHAM CIĘ. UDŹWIGNIESZ TO?" widniało na jednej ze stron, zaraz obok listy zakupów, którą stworzyłam w tamtym roku przed świętami. 
Chwyciłam długopis, który w tym momencie wręcz palił moje palce. 
"Nie", napisałam trzęsącymi się dłońmi, po czym z całej siły wykreśliłam sylabę i zamknęłam zeszyt. 
Podniosłam się z miejsca i pomaszerowałam do mojego pokoju, by psychicznie przygotować się do dzisiejszej walki. Jeszcze wczoraj postanowiliśmy, że jak najszybciej musimy wszystko zakończyć. Nieważne, jak to się skończy. Cóż… Statek jest bezpieczny, kiedy stoi w porcie. Ale nie po to buduje się statki, czyż nie? 
Padłam na łóżko ze świadomością, że być może robię to ostatni raz, dlatego prawie wybuchłam płaczem ponownie. To może być mój ostatni dzień. Jak się czuję? O dziwo, całkiem nieźle. 
Wstałam, zgarnęłam wygodne ubranie z krzesła i skierowałam się do łazienki, by tam wziąć być może ostatni prysznic w życiu. 
***
Zbiegając po schodach z kamizelką kuloodporną w lewej dłoni i amerykańskim Coltem w prawej, czułam się obco, choć dom nadal był spokojny, stateczny oraz pełny swoistego zimna wieczornej pory. Zapach cynamonu, duszącego kadzidła i suszonych goździków wypełnił moje nozdrza, choć nie byłam pewna, czy kiedykolwiek w ciągu naszej kariery mieliśmy do czynienia z którąkolwiek z tych rzeczy. Ruszyłam w stronę salonu, gdzie, przy dogaszonym już na zawsze kominku, siedziała Effie. Miała na sobie ciemne, wysłużone spodnie z cienkiego jeansu, przylegającą koszulkę i grubą, choć wyjątkowo lekką kurtkę – strój podobny do mojego. Włosy spięła w koński ogon i po raz pierwszy od bardzo dawna zmyła cały makijaż. Jej oczy były zmęczone, jej usta wykrzywione w specyficznym dla niej grymasie, a jej policzki zapadnięte. Mimo to wyglądała pięknie. Kiedy zobaczyła, że weszłam do pokoju, poderwała się z dywanu i rzuciła mi się na szyję, a ja mocno ją objęłam. Biło od niej niesamowite ciepło i nie mogłam pogodzić się z tym, że mogę czuć je po raz ostatni.
- Bree, wygramy to? – spytała, pociągając nosem. 
- Jasne, że wygramy – mruknęłam, chcąc, by zabrzmiało to pokrzepiająco, choć w rzeczywistości i tak mi nie uwierzyła. – Zawsze wygrywaliśmy. 
- W czasie przeszłym – westchnęła, nie odrywając się ode mnie nawet na chwilę. 
- Musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy – oznajmiłam. – I zabijemy ich po poetycku. Tak, jak chciałaś. 
Czułam, jak lekko się uśmiecha, więc zrobiłam to samo. 
Nie wyobrażałam sobie walki w tak bardzo osłabionym składzie. Bez Noela, bez Wrena, bez Franka, bez Travisa, bez Allie, bez znacznej części naszych drużyn. W powietrzu unosił się zapach porażki. 
Obok nas pojawił się Kevin w towarzystwie dwóch kamizelek kuloodpornych, z których jedną podarował Effie, kiedy tylko wyswobodziła się z mojego uścisku. 
- Wszyscy są już na miejscach. Z atakiem czekają tylko na nas – powiedział.
- Czy Carl wreszcie raczy się pojawić i zabrać Allie i Wrena? – spytałam. Młody Freeman naprawdę działał mi na nerwy, a jedyne, na czym mi zależało, to bezpieczeństwo moich przyjaciół, którzy z wiadomych przyczyn nie mogli wspomóc nas na polu bitwy. 
- Dzwoniłem, będzie za dwie minuty – obwieścił Segel, dopinając ostatni guzik w swojej kamizelce. 
Nim się obejrzałam, wybuchłam rzewnym płaczem i rzuciłam się chłopakowi w ramiona. Zamknął mnie w ciasnym uścisku i delikatnie kołysał. Robił tak jeszcze dawno temu, zanim rozpoczęła się nasza przygoda z ciemną stroną świata. Po chwili dołączyła do nas i Effie. 
- Wiecie, że to może być nasz ostatni raz? – załkałam, obejmując ich jeszcze mocniej. 
- Nie chrzańcie, uda nam się! – rzekł Kevin. – Znowu będziemy na szczycie. 
Samochód na zewnątrz zaczął trąbić, a ja wiedziałam, że to Carl. Allie, podtrzymując Wrena, schodziła po schodach, intensywnie wpatrując się przed siebie. Oboje robili wszystko powoli, jednak, gdy znaleźli się obok nas, również dołączyli się do uścisku. 
- Pojadę z wami – nalegała King.
Wczoraj odbyliśmy długą dyskusję, podczas której próbowaliśmy jasno wyłożyć jej, że nie ma takiej możliwości. Mimo to, ona wciąż szła w zaparte. 
- Allie, uzgodniliśmy to, tak? – spytał Kevin. Jako jedyny potrafił zachować dziś zimną krew. – Jesteś w ciąży i teraz dziecko jest najważniejsze. 
- Rozpierdolcie ich – rozkazał Wren. – Widzimy się niebawem, a tymczasem będę składał modły do Dynamo, mistrza iluzji, żeby was wspierał. 
- Kto się widzi, ten się widzi - odparował zgryźliwie Kevin, wskazując na bandarz, którym okryte były oczy chłopaka. 
- Ciebie i tak nie chciałem oglądać - Wren wytknął mu język.
- Jesteś skończonym idiotą, Parrish – mruknęłam, jednak nie chciałam, by tak zakończyła się nasza znajomość, więc po chwili dodałam – Kocham cię. 
Tkwiliśmy tak jeszcze przez chwilę, dopóki nie rozległ się kolejny klakson. 
Allie i Wren wyszli, zamykając za sobą drzwi.
Samochód opuścił podjazd. 
Kevin klasnął w dłonie i zarzucił mi moją kamizelkę na ramiona. Uśmiechnęłam się blado, po czym zabrałam się za zapinanie jej i oglądanie ze wszystkich stron, czy aby na pewno nie jest uszkodzona. 
- Styles i Tomlinson! – wrzasnął, by jego głos dotarł na górę, do chłopaków. – Ruszcie dupy, ślicznoty! 
Zaśmiałam się cicho, spuszczając wzrok w dół, gdy zobaczyłam, jak Louis powolnym krokiem stacza się po schodach. Zaraz za nim dreptał Harry, któremu również nie spieszyło się do walki. 
- Gotowa? – spytał Tomlinson, stając naprzeciwko mnie. 
- Na śmierć? – zapytałam. – Nie, Louis. Nigdy nie będę gotowa na śmierć. 
- Chodziło mi o to, czy jesteś gotowa, żeby mnie pokochać – odparł. 
- Nieważne. Moja odpowiedź i tak pasuje – wzruszyłam ramionami. 
- Bree – złapał mój podbródek i uniósł go, bym musiała na niego spojrzeć. – Nie mogę zmusić cię, żebyś mnie kochała, jeżeli mnie nie kochasz. Ty sama też nie możesz się do tego zmusić. Rozumiem to. Ale nie rozumiem ciebie. 
Złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach, po czym mocno go objęłam, zaciągając się jego zapachem. Chciałam, by to właśnie ten zapach był ostatnim, jaki dane mi będzie poczuć.


Z perspektywy Effie.


Jeszcze niedawno myślałam, że o tej porze będę w trakcie wojny z Dangersami, a tymczasem szłam z nimi w jednym szeregu, czekając na śmierć i naszego wspólnego wroga. Nie sądziłam, że moje życie tak się skomplikuje, że Noel umrze, zabierając mi tą złość, gdy mówił do mnie Eff. Wszystko się zmieniło, zasady przestały grać rolę, a nami rządził tylko niesprawiedliwy los, który pragnął nas zgnieść jak mrówki. 
Czy miałam nadzieję, że wygramy?
Nigdy nie powiedziałabym tego na głos, ale tak, miałam ją. W głębi duszy rozpaczliwie błagałam Boga, aby chociaż raz nam pomógł i pozwolił przeżyć moim najbliższym dzisiejszą noc.
Siedząc na miejscu pasażera w samochodzie, zastanawiałam się, co by było napisane na moim grobie, gdybym nie przeżyła i jak zareagowali by mieszkańcy na tą wieść. 
Prawdopodobnie bardzo by się ucieszyli, a na nagrobku wyryte by było moje imię, nazwisko, wiek i ogromny napis "SUKA I MORDERCZYNI! NIECH SPŁONIE W PIEKLE!". 
Kochałam moje myśli, były bardzo pozytywne i przepełnione gorzką nadzieją. 
Podpaliłam papierosa, po czym włożyłam go do ust, ostatni raz czując smak nikotyny. Byłam świadoma tego, że to prawdopodobnie mój ostatni papieros w życiu i nie miałam z tym problemu. Pogodziłam się z tym, że zginę i chyba chciałam zginąć. Nie widziałam sensu w prowadzaniu dalszego życia, które byłoby tylko dla mnie ciężarem. Pożegnanie z przyjaciółmi było dla mnie bardzo ciężkie, ale myśl, że wygramy i przeżyją sprawiała, że śmierć wydawała się być jeszcze bardziej przyjemniejsza. Chciałam odejść z tego świata ze świadomością, że są bezpieczni i znowu wspięli się na szczyt.
Im bliżej celu się znajdowaliśmy tym bardziej się denerwowałam. Zaciągnęłam się ostatni raz zanim wysiedliśmy z auta, kierując się w stronę placu tuż przy opuszczonym teatrze, który został zamknięty w 1982 roku. 
Podeszwy moich butów głośno stukały o asfalt, nadając mi więcej pewności siebie. W jednej dłoni trzymałam niezawodną broń, a w drugiej gniotłam paszportowe zdjęcie Noela, mojego słodkiego, wkurzającego Noela Keene'a. 
Mimo iż byłam w rozsypce i najchętniej spędziłabym tą noc, płacząc w kącie, byłam na tyle opanowana, aby móc zabić paru gnojków. 
Obok mnie z grobową miną szedł Harry, który próbował porozmawiać ze mną, gdy tylko dowiedzieliśmy się o śmierci Noela, ale niestety nie dane było mu tego zrobić. Nie chciałam z nim rozmawiać, jedyne, czego pragnęłam, to upić się przy martwym ciele mojego przyjaciela, co oczywiście zrobiłam. 
W końcu cała moja "armia" stała tuż obok mnie, a na przeciwko nas w gotowości czekały Smoki. 
- W końcu się spotykamy osobiście! - krzyknął Isaac Clock. - Tylko jedna strona zginie.
- I to będziesz ty! - wrzasnęłam, po czym zaczęłam biec w ich stronę, zaczynając strzelać. 
Reszta grupy poszła w moje ślady, ale nasi rywale także nie próżnowali. Zaczęła się rzeź. Pociski uderzały w ciała, które po chwili z hukiem uderzały o asfalt. Słyszałam krzyki ludzi, rozkazy Bree i Isaaca. Chwiałam się za każdym razem, gdy dostawałam kulkę, która na szczęście nie raniła mnie lecz moją kamizelkę. Gdyby nie ona na pewno już bym nie żyła. 
Wszystko działo się bardzo szybko, nie miałam nawet chwili, aby pomyśleć o czymkolwiek, liczyła się tylko ta walka i nic więcej. 
Szybki bieg, brak tchu, upadek na kolana, kolejne pociski, krew tryskając na każdą stronę i księżyc, który obserwował wszystko z ogromnym przerażeniem, ale i zaciekawieniem. 
Nasza nienawiści i żądza krwi była wręcz namacalna. Każdy z nas odsunął od siebie sumienie, które krzyczało, gdy tylko zabiliśmy jakąś osobę. Byliśmy głusi na człowieczeństwo. 
Krzyknęłam z bólu, czując ostry ból głowy. Upadłam na ziemię, a broń wraz ze zdjęciem wypadła mi z ręki. Przewróciłam się na plecy, aby ujrzeć osobę, która była na tyle chamska, aby zaatakować mnie od tyłu. Nade mną stała bardzo młoda dziewczyna, mierząc pistoletem w moją stronę, a strumienie łez spływały po jej policzkach. Mogłam zobaczyć w jej oczach to, że była przerażona tym, co działo się dookoła niej. Mogła mieć siedemnaście lat, ale na pewno nie więcej.
Trzęsła się jakby miała jakiś atak, dlatego powoli wstałam z ziemi, a ona mi na to pozwoliła, lecz nie opuściła lufy. 
Pomału wyciągnęłam dłoń w jej kierunku, po czym sprawnym ruchem wyrwałam pistolet z jej uścisku. 
Przybliżyłam twarz do jej twarzy, a ona zaszlochała, myśląc, że chcę ją zabić. 
- Uciekaj stąd, zanim ktoś cię zabije. Niedaleko stąd jest kościół, tam będziesz mogła się ukryć. Biegnij, teraz! 
Dziewczyna wzięła głęboki oddech, a następnie zaczęła biec najszybciej jak umiała. Stałam tak przez chwilę, patrząc na jej postać, która coraz bardziej się ode mnie oddalała i pierwszy raz od dawna czułam, że zrobiłam coś dobrego. Nie zabiłam jej, pozwoliłam jej żyć, bo jej strach wydawał się być największą karą, jaką mogła dostać.
Szybko otrząsnęłam się ze swoich myśli, karcąc się za tak ogromną nieuwagę. 
Podniosłam swój pistolet i ze smutkiem zauważyłam, że silny wiatr zabrał ze sobą zdjęcie Noela. Wróciłam do walki i ucieszyłam się widząc, że wybiliśmy prawie całą grupę Isaaca. To wszystko trwało jeszcze chwilę zanim nie złapaliśmy Clocka i dziesięciu jego ludzi. Teraz był czas na poetycką karę.
Otarłam krew, którą miałam na rękach o spodnie, pomału podążając za Kevinem, który ściskał za ramię jednego ze Smoków. Rozglądnęłam się dookoła w poszukiwaniu reszty moich współlokatorów, bowiem wcześniej nie miałam szansy sprawdzić czy z wszystko z nimi w porządku. Po lewej stronie szedł Louis, masując ramię, z którego sączyła się krew, zaś przed nim maszerował Styles ze spuszczoną głową. Niestety nie mogłam znaleźć Bree i to sprawiło, że wpadłam w panikę. Przedzierałam się między ludźmi, głośno oddychając i mamrocząc pod nosem cichą modlitwę do Boga. Pozwoliłeś mi przeżyć?! To musiałeś pozwolić i jej! 
Nagle stanęłam na środku, a łzy cisnęły mi się od oczu, błagając o wypuszczenie je na wolność. Abry nie było, zniknęła, rozpłynęła się w pieprzonym powietrzu!
- Hej, Effie, dobrze się czujesz?
Wzięłam głęboki wdech, słysząc kojący głos. Spojrzałam na twarz przyjaciółki i wpadłam jej w ramiona, a ulga zalała całe moje ciało.
- Tak się o ciebie bałam - wysapałam.
- Wszystko jest dobrze, Effie - uśmiechnęła się delikatnie, gdy tylko się od niej odsunęłam. - Wygrałyśmy. 
- I żyjemy.
*
Teatr był przerażający. Wszędzie był kurz, stare rzeczy i obdarte fotele. To było miejsce jak z horroru i szczerze mówiąc na początku także się przeraziłam.
Louis zapalił stare świece, których światło oświetliło scenę, na której znajdowałam się ja, Bree, Harry, Kevin, Lou i Smoki. 
Moi ludzie zasiedli na widowni w ciszy, czekając na przedstawienie, które dla nich przygotowałam.
- Cieszę się, że możemy być tutaj wszyscy razem, aby oglądnąć sztukę, nad którą pracowałam bardzo długo - rzekłam głośno. - Nasi główni bohaterowie już są, także możemy zaczynać.
- Jesteś chora - splunął Isaac. 
- Cii, to nie jest twoja rola - puściłam mu oko. - Oto piątka władców, którzy w końcu przywrócili pokój w swoim mieście - wskazałam na siebie i moich przyjaciół. 
- Czas na ich zemstę - wtrącił Harry. - Po dwójce dla każdego.
Pierwszy ruszył Kevin, który prawdziwym mieczem jednym zwinnym ruchem odciął głowę jednemu z mężczyzn. Skąd miał miecz? Milion takich rzeczy leżało w garderobie.
Krew trysnęła tak mocno, że parę kropel znalazło się na moich czarnych butach. Kevin uśmiechnął się szeroko, a potem dokończył swoją scenę, zabijając następnego poprzez wbicie mu ostrza prosto w serce i kręcenie nim tak mocn0, że przebił nawet plecy. 
Potem przyszła kolej na Harry'ego, który nie miał w ogóle ochoty bawić się w przedstawienia i tradycyjnie zabił ich bronią tak szybko, że nikt nawet nie wiedział, kiedy zginęli. 
Tomlinson spojrzał tylko obojętnie na swoje ofiary i obszedł je dookoła, mówiąc coś do nich cicho. Po ich minach doszłam do wniosku, że to nie było nic przyjemnego. 
Potem jednemu z nich strzelił między oczy, a drugiemu trzy razy w brzuch i w usta. 
Bree była przedostania. Wymachując pistoletem, który trzymała w dłoni podeszła do jednego z mężczyzn, stając za jego plecami. On, jak i jego koledzy, siedział na krześle, a grube sznury, którymi został związany uniemożliwiały mu ucieczkę. 
Na początku myślałam, że Abra po prostu go zastrzeli, ale ona zrobiła coś zupełnie innego. Wyjęła z kieszeni nóż, po czym podcięła mu gardło. Zamoczyła dłonie w jego krwi, a następnie podeszła do następnego i wytarła ją o jego twarz, otrzymując w zamian krzyk obrzydzenia. Z drugim zrobiła to samo i patrzyła jak się wykrwawia.
- Effie, teraz twoja kolej - spojrzała na mnie, podając mi nóż, który z wdzięcznością od niej przejęłam. 
Pierwszego zabiłam jak najszybciej, po prostu do niego strzelając, bo to z Clockiem chciałam się zabawić. 
Podeszłam do Isaaca i kopnęłam z całej siły jego krzesło, której przewróciło się na podłogę wraz z nim. Potem zaczęłam bić jego ciało tak mocno, że sama odczuwałam ból, ale dźwięk jego jęków był wręcz muzyką, która zachęcała mnie do dalszej pracy.
- Coś się stało Isaac? - wysapałam, nachylając się nad  nim.
- Nigdy mnie nie pokonasz - warknął. - Myślisz, że jak mnie zabijesz to wygrasz? Jesteś taka głupia. 
Zignorowałam jego słowa, nie przestając go maltretować. Obficie krwawił i ledwo łapał oddech, ale to był dobry znak. Rzuciłam nóż tuż obok niego, czekając na to co zrobi.
Tak jak przypuszczałam, próbował go dosięgnąć, ale to było niemożliwe, dlatego podniosłam go, po czym stanęłam na jego dłoń, słysząc jak łamią się jego kości. Na koniec wbiłam nóż prosto w jego gardło, patrząc mu w oczy.
- To za Noela.

Od Autorek:
Witajcie!
Bardzo przepraszamy za opóźnienia, które, jak wiecie, wynikały z niesprawnego sprzętu. Przykro nam, że tak wyszło, ale nie mamy na to wpływu.
Jesteśmy bardzo szczęśliwe, że cały czas przybywa nam czytelników. Jesteście naprawdę niesamowici! Ponad 50000 wyświetleń, a licznik wciąż pracuje! Poprawiliście się też z komentowaniem. O to walczyłyśmy od początku i w końcu udało wam się po części spełnić nasze oczekiwania.
Co sądzicie o rozdziale? Jest brutalnie, jest trochę smutno, ale, cholera, wygraliśmy! Jak myślicie, jak potoczą się dalsze losy bohaterów? To już przedostatni rozdział pierwszej części City Of The Fallen.
Życzymy miłego tygodnia!
Przypominamy o sondzie i asku :)
40 komentarzy = rozdział dwudziesty

niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział Osiemnasty

Z perspektywy Effie.
Myślałam, że taki potwór jak ja nigdy nie zazna miłości. Bałam się nawet o tym marzyć, bowiem wiedziałam, że to nie będzie miało prawa się ziścić, a jednak się udało. Byłam pogodzona z faktem, że nigdy nie znajdę mężczyzny, który mnie pokocha i będzie się o mnie troszczył, tak jak robił to Harry.
Jego wyznanie zburzyło mur, który budowałam dookoła siebie przez lata. Zniszczył wszystkie bariery i dostał się do mojego zimnego serca, które rozgrzał ciepłem swojego ciała. Spotkało mnie najpiękniejsze uczucie na świecie? A może to tylko blef?
Przebywaliśmy w moim pokoju, który o dziwo nie był pogrążony w ciemności. Lampy, których nigdy nie używałam, nagle rozbłysły pięknym światłem, oświetlając najpiękniejsze zakamarki tego pomieszczenia.
Zmieniliśmy ubrania na suche, wytarliśmy swoje ciała i teraz siedzieliśmy na moim łóżku okryci kocem i nie odzywaliśmy się do siebie, tylko cieszyliśmy się swoją obecnością.
- Wiem, że Ci ciężko - odezwał się po chwili. - Ale musisz walczyć, bo inaczej wszystko będzie jeszcze gorsze.
- Chyba za długo walczyłam - westchnęłam. - Spójrz na mnie, jestem wrakiem.
Spojrzał na mnie przenikliwie, kładąc dłoń na moim rozgrzanym policzku, a potem na moich włosach. W ogóle nie przypominał bestii, którą był na co dzień, bowiem ten Harry był czuły i delikatny.
- Wiesz co widzę, gdy na Ciebie patrzę? - spytał szeptem. - Widzę piękną kobietę, która ma w sobie więcej siły niż zdaje sobie z tego sprawę.
Uśmiechnęłam się delikatnie, słysząc jego słowa, które sprawiły, że przez chwilę zapomniałam o Noelu, Wrenie, Bree i o wszystkim innym. Jak cudem udawało mu się mnie hipnotyzować? Mógłby tak całe życie, proszę? 
- Dziękuję Ci.
- Za co? - zdziwił się. 
- Za prowadzenie mnie w ciemności. 
                                            *
Następnego dnia ból wciąż był obecny. Mimo że obudziłam się w ramionach Harry'ego i powitał mnie uroczym pocałunkiem, to wciąż było źle. Przy nim chciałam być szczęśliwa, ale to nie było możliwe. Mogłam być albo smutna, albo zimna. W takim razie kim powinnam być? Smutną dziewczynką, czy zimną suką?
W salonie zastałam tylko Bree, która wylegiwała się na kanapie, mając na sobie piżamę, którą dostała na święta od Janis. Była zaspana i byłam niemal pewna, że dzisiejszą noc spędziła na sofie. 
- Cześć, Abra - rzekłam, siadając na fotelu obok. - Spałaś tu?
Pokiwała głową, naciągając puchaty koc na swoje ciało, które zwinięte było w kłębek. Moja przyjaciółka była tykającą bombą, która w każdym momencie mogła wybuchnąć, ale nie gniewem, lecz rozpaczą. Była w tak samo beznadziejnej sytuacji jak ja, nam obu było ciężko. 
W dodatku miała na głowie Louisa, który wyznał jej miłość. Znając go na pewno nie było to romantyczne, ale Bree nie oczekiwała kwiatków, serduszek i tego typu rzeczy. Czy do siebie pasowali? Sama tego nie wiedziałam, bowiem nie znałam Tomlinsona tak dobrze, aby analizować to, czy ma takie same poglądy jak ona, ale coś czułam, że oboje mieli tak samo dziwne rozumowanie. Abra była jedyna w swoim rodzaju -  zawsze miała jakiś plan, wiedziała wszystko lepiej i była oznaką równowagi i ogromnej odwagi. I chyba to w niej najbardziej lubiłam, chociaż jej zamiłowanie do kisielu na pewno podobało mi się w niej najbardziej. 
- Louis zabrał Wrena do szpitala.
- Louis? - otworzyłam szerzej oczy, ponieważ Tomlinson nigdy nie lubił naszych przyjaciół, z resztą mnie także nie.
- Sam się zaoferował - rzekła, widząc moją reakcję. - On nie jest taki zły, jak myślisz.
- Wierzę Ci na słowo - uśmiechnęłam się delikatnie. - Byliście już razem w łóżku?
- Nie! - zaprotestowała, po czym przejechała dłońmi po zmęczonej twarzy. - Nie ma takiej opcji.
- Dlaczego?
- Wybacz, Effie, ale nie jestem taka jak ty.
Wzruszyłam ramionami, nie będąc ani trochę urażona jej słowami. Lubiłam seks, lubiłam to robić ze Stylesem, to nie było nic złego, a przynajmniej tak sobie wmawiałam. 
Obie spojrzałyśmy w stronę wejścia do salonu, słysząc głośny stukot butów i brzdęk szklanych butelek. Po chwili w pomieszczeniu pojawił się pijany Kevin, który ledwo trzymał się na nogach, a w dłoniach ściskał butelki piwa.
- Witajcie, drogie panie - uśmiechnął się szarmancko. 
- Jest dopiero ósma rano, a ty już jesteś pijany - skrzywiła się Bree.
- Aż ósma, powinienem o szóstej już być w takim stanie. Na zdrowie! - uniósł jedną butelkę ku górze, a następnie upił duży łyk, a parę kropel spłynęło po jego brodzie.
- Dlaczego się upiłeś? - spytała, a ja spojrzałam na nią jak na kosmitkę, bowiem Kevin zawsze się upijał i robił to ot tak po prostu.
- No nie wiem - westchnął żałośnie, opierając się o fotel, na którym siedziałam. - Noel umiera, Wren jest niewidomy, a Effie zapala światło no i ty śpisz w salonie! I ty mnie pytasz, dlaczego jestem pijany!
Jego bełkot był zabawny, ale wiedziałam, że to poważna sytuacja i nie należy się śmiać, dlatego przełknęłam chichot i nałożyłam na twarz maskę powagi. 
Wiedziałam, że Bree szykowała już długi wykład na temat jego postępowania w takiej sytuacji, dlatego ucieszyłam się, gdy do domu w końcu wrócił Wren wraz z Louisem. 
Jednak te "szczęście" zniknęło, gdy zauważyłam bandaż przykrywający oczy Wrena. Louis pomagał mu iść, a potem delikatnie posadził go obok Bree, która zrobiła mu miejsce. Nawet Kevin odstawił piwo na podłogę i ze smutkiem patrzył na naszego niewidomego przyjaciela. 
- Kto to jest, Louis? - spytał Wren. 
- Effie, Bree i Kevin - odpowiedział. 
- Tak czułem - uśmiechnął się, mając na myśli odór piwa. - Ta opaska jest tylko na chwilę. Wszystko wróci do normy, będę widział.
- Naprawdę?! - ucieszyła się Bree. -To świetnie! Co powiedział lekarz?
Nawet nie miałam zamiaru słuchać opowieści Wrena, bo wiedziałam, że oszukiwał. Czułam, że nie jest z nami szczery, dlatego poprosiłam Louisa, aby poszedł ze mną do kuchni, aby zrobić śniadanie. Chciałam zacząć go przepytywać, gdy tylko znaleźliśmy się z dala od wścibskich oczu moich przyjaciół, ale on o dziwo podszedł do lodówki i otworzył ją szeroko.
- Myślisz, że kanapki będą w porządku?
- Jaja sobie ze mnie robisz - prychnęłam, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Nie jestem aż tak głupi - trzasnął drzwiczkami, obracając się w moją stronę. - Ty nie robisz śniadań. Czego chcesz?
- Jakiś ty miły - wywróciłam oczami, ale nie miałam ochoty się z nim dalej użerać, dlatego przeszłam do konkretów. - Jak to naprawdę jest z Wrenem?
- Nie wiem - wzruszył ramionami. - Nie pozwolił mi wejść z nim do gabinetu, powiedział mi to samo co wam.
- I wierzysz w to? 
- A ty? - spytał, opierając się biodrem o szafkę i posyłając mi intensywne spojrzenie. 
- Nie, w ogóle w to nie wierzę. 
- Cieszę się, że się zgadzamy - uśmiechnął się.
- Masz jakiś pomysł, co zrobić? 
- Czekać. 
- Czekać? - spytałam niedowierzająco. 
- Czas to cudownym sprzymierzeniec, moja droga.
*
Staliśmy przed drzwiami, które prowadziły do pokoju Noela. Nie mogliśmy wejść, ponieważ drzwi były zamknięte od środka i obawialiśmy się, że stało się coś złego. Wiedzieliśmy, że z naszym przyjacielem jest coraz gorzej, byliśmy świadomi tego, że jest coraz słabszy, a najgorsze było to, że nie mogliśmy mu pomóc, że Janis nie mogła mu pomóc. Dlaczego tak szybko kazałam jej odejść? Może gdyby została jeszcze trochę, to by mu pomogła, może poczułby się lepiej. Z resztą to nie miało już znaczenia, bowiem czasu nie da się cofnąć.
- Noel, otwórz drzwi! - krzyknęłam, uderzając pięścią w drewnianą powłokę. 
- Przestań, jest chory i słaby. Musisz go zrozumieć - Harry chwycił mnie za ramię.
- Nie odzywaj się - warknęłam, sprawiając, że spojrzał na mnie zdziwiony. - Nie będziesz mnie pouczał.
Nie odezwał się, tylko pokręcił zawiedziony głową, po czym wyminął wszystkich i poszedł cholera wie gdzie. Nie miałam zamiaru za nim biec, ani go przepraszać, bowiem doskonale wiedział jaka byłam, a uczucia, którymi go obdarzyłam tego nie zmieniły. 
Nagle drzwi się otworzyły, ukazując naszego głupiego doktorka, który był blady na twarzy.
- Gdzie jest Noel? - syknął Kevin. 
- Jest zmęczony i potrzebuje spokoju - rzekł twardo, trzymając drzwi na wszelki wypadek, gdybyśmy chcieli wejść. - Nie możecie mu przeszkadzać. 
- Przesuń się, albo cię zabiję - zagroziłam mu, ale on tylko jeszcze bardziej pobladł, po czym zatrzasnął nam drzwi przed nosami. Cholerny idiota.
- Przyjdźcie później! - usłyszałam jego stłumiony głos.
- To jakiś pierdolony żart! - wybuchła Bree, uderzając dłonią w drzwi. - Mam to gdzieś.
A potem każdy z nas rozszedł się w inny kąt, aby znowu pogrążyć się w smutku. 
Wiedziałam, że coś jest nie tak.
Czułam to.

 Z perspektywy Bree.

Winylowa płyta w gramofonie nadal kręciła się, zacinając co chwilę, choć Chopinowy Nokturn Es-dur już dawno przestał rozbrzmiewać. W pokoju paliła się tylko jedna lampka, a my, zanurzeni w mroku i ciszy, analizowaliśmy ostatnie wydarzenia, których świadkami byliśmy. Właściwie wszystko było dość proste, jednak potrzebowaliśmy sporej ilości czasu do rozprawienia się z ciemnotą naszych umysłów. W mojej głowie rodziły się najczarniejsze scenariusze, a wpatrujący się we mnie intensywnie i śmiejący nieco zbyt głośno Louis wcale ich nie rozjaśniał.
Mój stosunek do niego nie zmienił się w żaden sposób odkąd drogą dość powierzchowną, wręcz nieco pretensjonalną, wyznał mi miłość. Nadal jest dla mnie tylko przyjacielem, z którym naprawdę lubię rozmawiać, a jeżeli on ma co do mnie bardziej wybujałe ambicje, cóż, prawdopodobnie mocno się zawiedzie, ponieważ nie zamierzam się angażować w sztucznie wyidealizowaną miłość.
Usłyszeliśmy głośny huk, dochodzący z pokoju Noela i jak jeden mąż zerwaliśmy się z miejsc. Pobiegliśmy na górę, tupiąc na schodach i powodując tym samym hałas tak głośny, jakiego ściany naszego domu nie słyszały jeszcze nigdy. Wren kilka razy potknął się, ale dzielnie udawał, że nic mu nie jest i zaraz wszystko się ułoży. Drzwi zamknęły się przed nami, a Cochonnet zniknął za nimi, przekręcając klucz w zamku, by uniemożliwić nam wejście do środka. Był bardziej zgarbiony niż zwykle, przez co wyglądał na góra metr sześćdziesiąt, a na jego twarzy, która mignęła nam przed oczami przez ułamek sekundy, malował się wyraźny smutek.
Harry zacisnął dłoń w pięść i trzykrotnie uderzył w drzwi.
- Noel musi wypoczywać - pisnął lekarz zza drzwi głosem tak nienaturalnym, że nie mieliśmy prawa uwierzyć w żadne wypowiedziane przez niego słowo. - Zostawcie go na razie w spokoju.
- Otwieraj! - krzyknęła Effie, będąca już na skraju wytrzymania.
- To dla jego dobra - zaskrzypiał mężczyzna, nie spełniwszy jej prośby.
- To nasz jebany dom! - wrzasnął Kevin, waląc otwartą dłonią w drewnianą powierzchnię. Nie miał wystarczającej siły, by stać, nie mówiąc już o jakichkolwiek agresywnych zachowaniach, więc nietrudno wyobrazić sobie, jak przetoczył się po ścianie i upadł na podłogę. Szybko jednak podniósł się, oparł o balustradę przy schodach i wydął usta w dziwnym grymasie.
- Noel, jak się czujesz? - spytałam na tyle głośno, by chłopak mógł mnie usłyszeć.
Nie usłyszał. Lub po prostu nie odpowiedział.
Z wnętrza sypialni co chwilę słychać było skrzypienie, stukanie i szelesty, co wytrącało nas z równowagi. Na zmianę tłukliśmy w drzwi, lecz w końcu zrezygnowaliśmy. Usłyszeliśmy strzał i łomot.
- Idę po drugi klucz! - krzyknął Louis i zbiegł na dół. Nie było go zaledwie kilka minut.
Gdy wrócił, Effie niemal rzuciła się na niego, wydarła mu owy klucz z ręki i wsunęła go do dziurki, mamrocząc pod nosem, że ma złe przeczucia. Ręce trzęsły jej się tak, jak jeszcze nigdy dotąd. W końcu zamek uległ, a drzwi nieśmiało uchyliły się przed nami, ociągając się tak, jakby wcale nie chciały ukazywać nam tego, co działo się w środku. Spojrzeliśmy na siebie z nadzieją, że ktoś wykona pierwszy krok, ale wszyscy byli zbyt przerażeni. Najodważniejszy okazał się Harry, który mocno pchnął drzwi i wszedł, znacząc nam drogę, którą powinniśmy przemierzyć za nim, by udowodnić nasze bohaterstwo.
W kącie pokoju, obok wiekowego kredensu z jasnego drewna, leżało zakrwawione ciało owinięte białym niegdyś, lekarskim fartuchem, a przy nim spoczywał ulubiony pistolet Noela-  ponad sześciocalowy Clament sprowadzany z Belgii na specjalne zamówienie, doskonale wyważony i przerabiany przez samego męża Janis Jones. Zaraz nad zwłokami, na ścianie, czarną kredką napisano: "Nie dałem rady zmierzyć się z Waszym gniewem. Nie uratowałem go. Jest w piwnicy. Przepraszam".
- Noel, co jest, stary? - spytał Wren, po omacku usiłując dojść do łóżka.
W moich oczach zaczęły gromadzić się łzy. Nie byłam w stanie nawet odwrócić się i spojrzeć w twarz moim przyjaciołom. Teraz jest nas czwórka. To nie ma prawa się udać.
Biała kartka spoczywała na poduszce. Rozprostowałam ją w dłoniach, a koślawe litery, nabazgrane starannie, choć wyjątkowo niespokojnie, czarnym atramentem, zlewały się w niekształtne plamy pod wpływem moich łez, z których kilka upadło na papier.
Spojrzałam ostatni raz na puste łóżko i pomiętą pościel, z której mój przyjaciel został wyrwany jak niepasujący element układanki. W pokoju unosił się intensywny zapach jego perfum. Nikt nic nie mówił. Każdy z nas przeżywał ten moment w ciszy. Tak bardzo tragiczny, tak bardzo odległy. Nie pożegnaliśmy się. Wystarczyłoby tylko jedno spojrzenie, zetknięcie źrenic, może nieśmiały uśmiech albo jakaś historia. Tak, jakby w naszym życiu nigdy nie było czasu na tę rozmowę, zawsze niedokończoną, czasem nawet nie zaczętą, nie pomyślaną. Mieliśmy tak mało czasu.
Chodź, wyskoczymy spod prześcieradła i zrobimy namiot. Możemy jeść czekoladę albo wafelki z masą kajmakową i szeptać dziwne słowa od tyłu. Będziemy rysować sobie zwierzątka palcami na plecach i zgadywać. Rozpalimy ognisko, poskaczemy, a potem poopowiadamy historie o duchach, które nie są nawet straszne, ale przerażą nas tak, że będziemy bali się wyjść do toalety w nocy. Będzie dobrze, Noel.
Czułam, że nasza wspólna wskazówka nadal szeleści, prześlizgując się po ścianach, a potem cichnie bezpowrotnie. Ta cisza zabiła i mnie.
Zgięłam kartkę na pół i wcisnęłam ją sobie do tylnej kieszeni spodni. Wytarłam policzek, wzięłam głęboki oddech i po prostu wyszłam, mocno trzaskając za sobą drzwiami.
Byłam bezradna wobec wewnętrznej furii, która we mnie narastała. Uczucia, które mną targało, nie można nawet nazwać smutkiem.
Noel był najwspanialszym człowiekiem, jaki kiedykolwiek stanął na ziemi. Choć pozornie wyprano go z resztek humanitarności, zawsze żył z honorem godnym średniowiecznego rycerza. Bycie jego przyjaciółką było dla mnie ogromnym zaszczytem i nagrodą, na którą sobie nie zasłużyłam.
Stanęłam na środku salonu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić i jak się zachować. Ból rozdzierał mnie od wewnątrz. Taki rodzaj bólu, którego nie czułam jeszcze nigdy wcześniej. Nie potrafię nawet go zdefiniować. Czułam się, jakby zamknięto mnie w lochu. Lochu bez ścian, bez zimna, bez łańcuchów do wiązania. Lochu znacznie gorszym od grobowego dołu.
Krzyknęłam, a krzyk przedarł się przez moje usta, raniąc każdy centymetr mojego ciała. Powinien pomóc, a tylko podwoił ból. Głucho osunęłam się na podłogę, zanosząc się płaczem.
Wyciągnęłam kartkę z kieszeni.
Rozpoznałam jego charakter pisma. Puste kropki nad "i", małe "a" dwa razy większe niż pozostałe małe litery, duże litery w miejscach, w których wcale nie powinno ich być.
"Kochani Przyjaciele,
nie chciałem Umierać na Waszych oczach, bo nie zniósłbym widoku smutku na Waszych Twarzach. Wiecie, że nienawidzę, kiedy Płaczecie.
Prawda jest taka, że mój Kres zbliża się nieubłaganie. Jestem słaby, ledwo trzymam ten cholerny Długopis. Swoją drogą, należał Kiedyś do Maxa Kreemer'a, pożyczyłem go w podstawówce, więc, jakbyście Go kiedyś widzieli, to możecie Mu oddać. Ja raczej nie zdążę.
Kocham Was, wiecie? Wiem, Że wiecie.
Kevin, znajdź sobie w końcu jakąś dziewczynę, bo To jest naprawdę kurewsko żenujące. Masz 24 lata! Myślałem, że będę Na Twoim ślubie, a wygląda na to, że jednak się przeliczyłem. Nieważne. Daję Ci rok na Założenie rodziny.
Wren, jak tam Oczy? Będzie dobrze, stary. Jestem Pewien, że bez nich Też możesz wyrywać laski. Tylko opanuj jakieś nowe sztuczki Karciane, bo GDZIE JEST AS naprawdę wszystkim Już się znudziło. Każdy wie, że as jest w Twoim rękawie, tylko udajemy.
Effie, jeżeli nadal masz Zamiar pieprzyć się ze Stylesem, błagam, Rób to tak, żebym nie musiał patrzeć na to z Góry. Wierzę, że wyglądacie Nieziemsko bez ubrań, ale nie Potrzebuję przekonywać się o Tym na własnej Skórze. Ah, no i mogłabyś Kupić sobie Nową maskarę, bo, tak między nami, ta od Max Factor trochę Ci się rozmazuje.
Bree, Tomlinson leci na Ciebie, jak szczerbaty na Suchary. I nie, nie Nawiązuję właśnie do Twoich słabych żartów, choć, uwierz, Mogłabyś nad nimi popracować. Będę obserwował Postępy i kopał Cię w dupę za każdym Razem, kiedy nie Uda Ci się mnie rozbawić. A przez ten cukier z kawą nabawisz się Cukrzycy. I na co Ci to?
Styles, Tomlinson, jesteście beznadziejnymi Skurwielami, ale co Wam poradzę, skoro i tak zdołałem Was polubić? Nie skrzywdźcie moich Pięknych dam, bo, Zapewniam Was, dołączycie do mnie szybciej, niż Zdołacie o tym pomyśleć.
Allie, pozdrowię Franka i opowiem mu o tym, że spodziewasz się Dziecka. Przypuszczam, że już o Tym wie, ale i tak Miło mu będzie usłyszeć potwierdzenie.
Trzymajcie się, Kochani! Zawsze będę z Wami i jeżeli tylko istnieje jakieś Życie pozagrobowe, a moja Kara za te drobne Grzeszki, których się dopuściłem, nie Będzie zbyt surowa, spodziewajcie się Mnie w Każdą niedzielę na obiedzie. Lubię zapiekanki ziemniaczane- tak Tylko sugeruję.
A jak tam z góry Zobaczę, że po mnie płaczecie, To też będę płakał i Będziecie wiecznie mieli Deszcz. Trochę bez sensu, Co?
Odwiedzajcie mnie Czasem na cmentarzu, bo tam Pod ziemią jest chyba Zimno, a to bez Sensu.
Kocham Was bardzo mocno! Pozdrówcie Janis i Bruce'a. I Travisa, jak go w końcu wyciągniecie z tego pudła. Jesteście Podłymi szczurami! Wszyscy!
Trudno, i tak Was Kocham!
PS. Pochowajcie mnie, proszę, na Brzuchu, żeby mnie Wszyscy mogli w dupę pocałować."
Łzy lały się po moich policzkach jak wodospad, którego nie chciałam zatrzymywać. Zatonęłam w nim całkiem i przykro mi, ale nie potrafiłam wypłynąć na powierzchnię. Dławiłam się własnym płaczem.
Usłyszałam kroki za moimi plecami. Krok na jeden, krok na dwa, przerwa na trzy, krok na cztery. Usiadł obok mnie na podłodze, a ja spojrzałam mu głęboko w oczy. Malował się w nich smutek, który usiłował przykryć spokojem i opanowaniem. Prawie mnie nabrał.
Przysunął się do mnie i oplótł mnie swoimi silnymi ramionami.
- Płacz, Lennon - mruknął. - Za nas oboje.

Od Autorek:
Witajcie!
Bardzo przepraszamy, że rozdział pojawił się dziś, a nie w piątek, jednak miałyśmy dużo na głowie. Ostatnio jesteśmy trochę nieterminowe, ale mamy nadzieję, że Nam wybaczycie.
Co sądzicie o rozdziale? Czy wzbudził w Was jakieś emocje? Pewnie tak, umarł Noel. My strasznie się do niego przywiązałyśmy, inicjując jego śmierć, uroniłyśmy niejedną łzę. A Wy?
Dwie ważne rzeczy.
Zostałyśmy nominowane na bloga miesiąca, za co bardzo dziękujemy. Możecie głosować na nas, cóż, trzymamy za siebie kciuki :)
Kolejną rzeczą jest fakt, iż zauważyłyśmy, że dzięki wymaganiom odnośnie komentarzy, które wprowadziłyśmy, komentarzy rzeczywiście pojawia się więcej, tak więc limit pozostaje jeszcze przez jakiś czas.
Jeszcze tylko dwa rozdziały pierwszej części City Of The Fallen! Jesteście podekscytowani?!
Liczymy na Wasze opinie oraz wsparcie w dalszym tworzeniu bloga.
Miłego tygodnia!

SONDA
ASK

30 komentarzy = rozdział 19