Z perspektywy Effie.
Stalin powiadał, że jedna śmierć to tragedia, a milion to statystyka.
Im dłużej o tym myślałam, a możecie mi wierzyć, że miałam mnóstwo czasu, to dochodziłam do wniosku, że miał rację.
Gdy zginęły dziewczynki, które udały się na koncert "pedalskiego zespołu" nie byłam tak zdruzgotana, jak wtedy gdy umarł Noel. Jego odejście było tragedią, która wydawała się nie mieć końca. Zrobiłabym wszystko, aby wciąż tu był. Nawet zabiłabym dwa razy więcej dziewczynek, które zginęły na stadionie, aby go przywrócić. Byłam egoistką? Możliwe.
Siedziałam na schodach, paląc pomału papierosa i patrząc jak dym unosi się w powietrzu. To był kolejny papieros w moim życiu pozbawionym Noela.
Dom pogrążony był w ciszy. Nikt nie odzywał się do siebie od walki. Teraz każdy przygotowywał się do pogrzebu i tylko ja byłam nieuczesana, brudna, a w mojej krwi wciąż znajdował się alkohol.
Nie byłam gotowa, aby go ostatecznie pożegnać, nie byłam w stanie spojrzeć na jego trumnę, która już czekała na cmentarzu. Wciąż miałam nadzieję, że wróci, ale tak nigdy się nie stanie.
- Co ty tutaj robisz, Effie? - spytała ze zdziwieniem Allie, schodząc ze schodów, aby po chwili usiąść obok mnie.
Wzruszyłam ramionami, zaciągając się ostatni raz papierosem, po czym zgasiłam go zważając na to, że King była w ciąży.
- Wszyscy są już prawie gotowi - wciąż mówiła. - Ty także powinnaś.
- Jakoś nie spieszy mi się na pogrzeb najlepszego przyjaciela.
- Ta uroczystość jest dla niego.
- Nie, to uroczystość dla nas! - gwałtownie wstałam, będąc na nią zła. - Noela to nie interesuje! A wiesz dlaczego? Bo jest kurwa martwy!
Szok wymalował się na jej twarzy i wiedziałam, że przesadziłam, ale nie mogłam postąpić inaczej. Musiałam się na kimś wyładować i niestety trafiło się na biedną Allie.
Szybko weszłam na górę do łazienki, w której w końcu wzięłam szybki, gorący prysznic. Nie chciałam wyglądać jak bezdomna, dlatego zrobiłam ze sobą porządek. W sypialni przywitały mnie stęsknione ciemności oraz odór wódki.
Zapaliłam lampę, aby znaleźć jakieś ciuchy, które nie przypominałyby mojego codziennego stroju. Na dnie szafy znalazłam czarną sukienkę z grubymi ramiączkami, która sięgała do kolan. Była prosta, a jedyną ozdobą była koronka w okolicy pasa. Oczywiście znalazłam także czarne szpilki, których w życiu nie nałożyłam. Dostałam je od Wrena na dwudzieste urodziny i wciąż słyszałam jego słowa, gdy mi je dawał. Powiedział mi, że ma nadzieję, iż kiedyś je nałożę, odpowiedziałam, że najszybciej na pogrzeb i oboje zaczęliśmy się śmiać, ale teraz wiedziałam, że miałam rację, jednak nie przypuszczałam, że to będzie pogrzeb mojego przyjaciela.
Tym razem odpuściłam sobie mocny makijaż i postawiłam na pokład i delikatnie wytuszowane rzęsy. Noel sam chciał, abym zmieniła maskarę, głupi gnojek.
Spojrzałam ostatni raz w lustro i widząc swoje mizerne odbicie, rzekłam:
- To początek końca, Noel.
*
Patrzyłam twardo na czarną jak smoła trumnę, wiedząc, że w niej spoczywa Noel, leżąc na brzuchu, aby każdy mógł pocałować go w dupę. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi i spełniliśmy jego ostatnie prośby. Kevin po wielu trudach w końcu odnalazł Maxa Kreemer'a, któremu oddał przeklęty długopis.
Cieszysz się, Noel?
Obok mnie stała Bree, którą delikatnie obejmował Louis, aby mogła się wypłakać. Gdyby nie to, że z jej oczu wciąż wypływały łzy, to wyglądałaby pięknie. Noel na pewno podziwiał jej wygląd.
Harry, Louis, Wren i Kevin ubrani byli w czarne, dopasowane garnitury, a Allie wcisnęła się w czarną sukienkę i żakiet. Pojawili się także Janis i Bruce, którzy wcale od nas nie odstawali. Janis schudła tak mocno, że pierwszy raz w życiu najwyraźniej dobrze czuła się w sukience i na pewno cieszyłabym się z tego powodu, gdyby nie to, że przybywaliśmy w miejscu spoczynku naszych bliskich.
Pastor właśnie skończył czytać Biblię, po czym przemówił poważnym, grobowym głosem:
- Teraz przyjaciele Noela powiedzą parę słów o nim.
Jego miejsce zajął Kevin, ściskając w dłoni kawałek kartki, która miała na samym środku ogromną plamę po kawie.
Segel oparł dłonie o trumnę nawet nie próbując wyglądać elegancko.
- Noel, wiem, że chciałeś abym znalazł sobie kobietę, ożenił się i miał dzieci. Dzisiaj mogę Ci powiedzieć, że jeszcze w tym roku pojadę do Vegas i ożenię się z butelką czeskiego piwa. Dzieci zaadoptuję i będą to małe piwka o smaku jabłkowym. Gdybyś tutaj był, to na pewno byłby chrzestnym, wiesz o tym nie?
Noel, byłeś wspaniałym przyjacielem i kochałem Cię za wszystko. Twojego cholernego kota zostawię w spokoju, chociaż wraz z Effie i Bree obmyślaliśmy za twoimi plecami plan, aby zrobić z niego rosół. Dochodzę jednak do wniosku, że zostawię tego bydlaka żeby codziennie przypominał mi o tobie. Zaopiekuję się nim dla Ciebie, obiecuję, stary. Tęsknie i czekam na Ciebie w barze.
Nikt nic nie powiedział, gdy Kevin zrobił miejsce Wrenowi, który przy pomocy Allie tam doszedł. Czarne okulary, które miał na nosie sprawiały, że wyglądał jak tajny agent, mający asa w rękawie. Co za ironia.
- Pozwolę sobie zacytować słowa Jima Morrisona:
"Przyjaciel to ktoś, kto daje ci totalną swobodę bycia sobą."
Przy Noelu mogłem być sobą w każdej chwili. Znał moje sekrety, a ja znałem jego. Wiedziałem, że nosi skarpetki przewrócone na lewą stronę i że do herbaty zawsze dodaje trochę kawy zbożowej. W swoim życiu nie kochał wiele osób. Ubóstwiał Bree, Effie, Kevina, Adolfa i mnie. Wiem także, że polubił Dangersów. Może nie powinienem was tak nazywać, ale jakby nie patrzeć znowu jesteśmy wrogami, to znaczy już nie ma Smoków nie? Teraz znowu będziemy walczyć o tron jak to mówi Effie, ale ta walka już nie będzie częścią mnie. Nie będę walczył, bo nie ma przy nas Noela i wiem też, że ten tron bez niego nie będzie tak ważny.
Chcę Ci podziękować, Noel za wszystkie chwile, które mi poświęciłeś, za twoje słowa, które podnosiły mnie na duchu i za to, że miałem zaszczyt odegrać w twoim krótkim życiu jakąś rolę.
Na koniec chcę powiedzieć, że cieszę się, iż jestem ślepy, bo nie chcę oglądać świata bez Ciebie.
Łzy cisnęły mi się do oczu i ledwo byłam w stanie je zatrzymać. Zasłoniłam usta dłonią, widząc jak Allie tym razem pomaga mu wrócić na wcześniejsze miejsce. W tym momencie zazdrościłam Wrenowi, że był niewidomy, bo ja także nie chciałam oglądać tego świata bez Noela.
Następna w kolejce była Bree. Była wrakiem i bałam się, że już nigdy nie wynurzy się na powierzchnie. Muł osiadał na niej, a głębiny "pożarły" ją, tak samo jak glony, które uwięziły ją w swoich sidłach.
- Jest tyle rzeczy, które mogłabym opowiedzieć o Noelu Keenie i jestem pewna, że każda z nich sprawi, że teraz się rozpłaczę, więc wybór, jakiego dokonam, nie gra żadnej roli. Dlatego opowiem Wam nie o nim, a o pewnej porysowanej płytce, która do niedawna nie znaczyła dla mnie absolutnie nic. Ale od zawsze oznaczała coś dla niego. W naszym domu, konkretniej w kuchni, w tej kuchni, w której zawsze przygotowywał mi cukier z kawą, a także w tej kuchni, która słyszała chyba każdą rozmowę, jaką odbyliśmy, jest pewna płytka ceramiczna. Czarna, jak wszystkie pozostałe. I nie wyróżniałaby się niczym, gdyby nie nabyła niewielkiej rysy. Noel Keene był taką właśnie płytką. Czarną, jak wszystkie pozostałe. Życie nakreśliło na nim jednak rysę, dzięki której stał się wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. I tę wyjątkowość potrafił w przedziwny sposób przekazywać innym. I myślę, że nadal będzie to robił. Wiem tylko, że Noel Keene nie trafił do piekła. Wszystkie diabły są tutaj, w Doncaster.
- Teraz twoja kolej, Effie - szepnął cicho Harry, gdy Bree wpadła w ramiona Louisa, głośno szlochając.
Pokiwałam niepewnie głową, po czym powolnym krokiem ruszyłam w stronę trumny, od której nie odrywałam oczu. Przejechałam opuszkiem palca po śliskiej powierzchni i coś ścisnęło mnie za serce, bo wiedziałam, że tam jest ten kochany, troskliwy Noel.
- Moje życie było serią porażek i nikt nie może temu zaprzeczyć. Kiedy spotkałam Noela, sądziłam, że to kolejny idiota, który widzi ten świat jakby był zbudowany z diamentów. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten idiota będzie moim najlepszym przyjacielem, bratem. Noel był wszystkim, co kochałam w życiu. Potrafił mnie rozbawić i pozwolić mi być, kim jestem. Dziękuję za to, kumplu.
Kupiłam nawet sobie nową mascarę żebyś był zadowolony, ale co z tego? I tak do cholery płaczę! Wiem, że tego nie chciałeś, ale co mam innego zrobić? Moje życie jest niczym bez ciebie! Byłeś połową moją serca i teraz już jej nie ma.
Choć mówiłam, że nienawidzę jak mówisz do mnie "Eff", to możesz być pewien, że to kochałam. I wiesz co jest najgorsze? Że już nikt tak do mnie nie powie.
Wiem, że tu jesteś i płaczesz razem ze mną. Na pewno zwiałeś Bogu i nie dałeś mu szansy, aby zrobił Ci awanturę za twoje cholernie złe grzechy. I wiem, że będzie z nami zawsze, dlatego obiecuję Ci tu i teraz, mój najdroższy, że w każdą niedzielę będziemy jedli zapiekankę ziemniaczaną.
Płakałam jak małe dziecko i reszta także płakała, każde z nich. Przybliżyłam twarz do trumny i składając na niej delikatny pocałunek, szepnęłam:
- Kocham Cię i zawsze będę, Kumplu.
Z perspektywy Bree.
Przemierzałam szare, ponure i wilgotne ulice, roztaczając wokół siebie złudzenie, że istnieje cel tej podróży. Stęchłe i mroźne powietrze, wdzierające się milionem ostrzy do moich płuc, zdawało się rozdzierać moje poranione, gnijące od wewnątrz i drżące w konwulsjach serce.
Nagle wszystkie miejsca zaczęły wydawać mi się obce, jakbym od zawsze była niczyja.
Żałowałam, że w tym mieście - pełnym brukowego kurzu i szarych domów, gdzie nawet niebo zapomniało o swym dziewiczym kolorze - nie jestem w stanie uniknąć ciekawskich spojrzeń dziesiątek bezimiennych twarzy. Pragnęłam uciec, zniknąć, zapaść się pod ziemię.
Wszyscy ludzie, którzy do tej pory nie opuścili miasta, decydowali się na to teraz, dlatego wszędzie pełno było kolorowych samochodów. Niektóre z nich ledwo opuszczały parkingi, inne po kilku sekundach z piskiem opon znikały z pola widzenia. Ale wiedziałam, że w każdym z nich został lub też zostanie poruszony temat naszej wojny. Wojny, którą zwyciężyliśmy, jednak nie dla Doncaster, lecz dla własnego świętego spokoju, który, o dziwo, nie nadszedł.
Powoli robiło się ciemno, cały dzień spędziliśmy na cmentarzu, nacierając nagrobek Noela wódką i innymi procentowymi specjałami. Na początku niemal co chwilę wybuchaliśmy płaczem, jednak z czasem po prostu nam się znudziło i łzy zmieniliśmy na niekontrolowane salwy chichotu, które w okropnie irytujący sposób odbijały się od surowych rodzinnych grobowców, uniemożliwiając znajdującym się w nich rodzinom spoczynek w pokoju.
Zatrzymałam się przed barem, pod latarnią, na której jeszcze tak niedawno wisiało martwe ciało Jima. Obok stała nieczynna już od dawna budka telefoniczna, a przed nią, oparty nonszalancko o ścianę, sterczał wysoki, szczupły brunet w drogo wyglądających butach z głupawym uśmieszkiem na twarzy. Wypatrywał kogoś, jak się potem okazało, dziewczyny. Pojawiła się nagle w swojej przylegającej ciemnoczerwonej sukience. Oboje zupełnie nie pasowali do tego środowiska i poczułam do nich dziwną sympatię. Miałam ochotę podejść tam i nawrzeszczeć na nich, aby znaleźli sobie inne miejsce. Każde jedno na świecie jest lepsze niż Doncaster. Nie zrobiłam tego jednak i ograniczyłam się do obejścia ich dookoła i zmierzenia ich natarczywym wzrokiem z nadzieją, że odczytają to jako upomnienie.
Telefon w mojej kieszeni zaczął intensywnie wibrować, gdy otrzymałam wiadomość od Effie.
”Za piętnaście minut przy Drzewie Patty True”
- Jak sobie życzysz – mruknęłam sama do siebie i poczęłam oddalać się w tamtą stronę.
Patty True była jedenastoletnią dziewczynką z problemami psychicznymi. W nocy odwiedzały ją duchy, w dzień… W dzień właściwie też. Ojciec Patty był urzędnikiem, matka Patty była pielęgniarką w domu starców pod miastem, jej starci bracia byli geniuszami matematycznymi. A Patty miała tylko swoje pieprzone jedenastoletnie duchy, które wariowały razem z nią i kazały jej robić rzeczy, których pozornie robić nie chciała. Pewnej nocy nakłoniły Patty do pójścia do piwnicy, wyjęcia młotka z drewnianej skrzynki na narzędzia i użycia tego młotka, by pozbawić śpiących wówczas członków rodziny świadomości. Kiedy jej się udało, zaciągnęła ich na wzgórze, obwiązała linką i powiesiła na drzewie. O co chodzi w paradoksie całej historii? Jest nieprawdziwa, a mimo to Drzewo Patty True stało się Doncasterową umieralnią, miejscem samobójców, oazą dla zmęczonych ciał i dusz, symbolem końca i początku.
I skoro Effie zdecydowała się na spotkanie w tym miejscu, nie mogło to być bez znaczenia. Coś musiało się skończyć. Coś musiało się też zacząć.
Okazało się jednak, że spod baru do Drzewa Patty True pod miasteczkiem droga zajmuje nieco więcej niż piętnaście minut i, nim wdrapałam się na wzgórze, wszyscy już dawno byli na szczycie. Siedzieli dookoła grubego pnia, opierając się o niego i próbując nacieszyć się świeżym, choć cholernie smutnym powietrzem. W ciszy wcisnęłam się pomiędzy Tomlinsona i Kevina, ponieważ tylko tam znalazłam wolne miejsce. Louis dyskretnie chwycił mnie za rękę, więc ja wspaniałomyślnie zrobiłam to samo z ręką Kevina i czułam, że kolejka rozejdzie się i stworzymy nierozerwalny krąg naszych uścisków. I tak rzeczywiście się stało. Każdy z nas pogrążył się we własnych nieskładnych myślach i tkwiliśmy w tej komfortowej ciszy przez jakiś czas. Jak długi? Tego nie wiem.
Effie wstała, kołysząc się niczym najwątlejsze z modelek Victoria’s Secret. Jej melancholijne spojrzenie spod przekrwionych brakiem snu oczu spotkało się z moim, a na jej twarz wstąpił zatroskany uśmiech. Chwiała się, stojąc. Wyglądała, jakby zawieszono ją pomiędzy dwoma całkowicie odległymi od siebie światami, a ona bardzo chciała jednak przynależeć do któregoś z nich. Jednego. W moim życiu nigdy wcześniej nie było momentu, w którym tak bardzo chciałam potrafić czytać pomiędzy wierszami.
Kilka razy otwierała i zamykała usta, usiłując coś powiedzieć, jednak jej próby kończyły się niepowodzeniem. W końcu jednak udało jej się wydobyć z siebie jakiś dźwięk.
- Jesteście moimi przyjaciółmi – wydusiła. – Wiem, że dla was to może nie najlepsza gratyfikacja, ale powinniście o tym wiedzieć.
Poczułam, jak kąciki moich ust powoli wędrują ku górze, gdzie zawieszają się na moment, by zaraz potem opaść na poprzednie miejsce.
- Dużo myślałam – obwieściła. – Potrzebuję odpoczynku. Wszyscy potrzebujemy.
- Wspaniale! – uradował się Kevin, klaszcząc w dłonie. – Od lat namawiam was do wakacji. Dzwonię do biura podróży. Hawaje czy Karaiby?
- Miałam na myśli inny odpoczynek – wydukała. Słowa z trudem przeciskały się przez jej usta. – Chciałam tylko powiedzieć wam, że wyjeżdżam. Jeszcze nie wiem, gdzie. Proszę, nie pytajcie o to.
- Jadę z tobą! – krzyknęłam, gwałtownie podnosząc się z miękkiej trawy.
- Bree, kocham cię – szepnęła, a w jej oczach zaczęły gromadzić się łzy – ale nie możesz pojechać ze mną. Chcę odpocząć. Od wszystkiego.
Nie wiedziałam, co powiedzieć, jak zareagować. W moim gardle stanęła wielka gula i zdobyłam się jedynie na padnięcie w jej ramiona i wybuchnięcie niekontrolowanym szlochem. Ostatnimi czasy płakałam cały pieprzony czas. Chyba też potrzebowałam odpoczynku.
- W takim razie ja też muszę wyjechać – mruknęłam. – To miasto bez ciebie nie ma najmniejszego sensu.
Wzmocniła uścisk, a ja poczułam, że ramię, na którym opierała głowę, staje się mokre od jej łez. Trudno. Jej ramię już dawno tonie od moich.
- To może, wszyscy wyjedźmy w chuj i miejmy głęboko w dupie to, co jest naszym pierdolonym życiem! – Harry, którego do tej pory właściwie nie zauważyłam, wstał z miejsca widocznie podenerwowany. – Olejmy miasto, olejmy siebie i żyjmy jak jebanie marionetki! Krzyżyk na drogę, powodzenia i kurwa, świetnie się bawcie!
- Może tak zróbmy! – wrzasnęła Effie, wydostając się z plątaniny moich ramion. Mocno ruszyła ją reakcja Stylesa. Z oazy spokoju przerodziła się w prawdziwy huragan, na szczęście nie na długo. Szybko udało jej się pohamować, jemu zresztą też.
Obiegłam wzrokiem resztę. Allie cicho szlochała, opierając głowę o bark Wrena, a Kevin delikatnie kreślił palcem kółka na jej dłoni, starając się ją uspokoić. Louis siedział po turecku wpatrzony w przestrzeń zamglonym wzrokiem. Mina pokerzysty, nieobecny wyraz oczu i charakterystyczny półuśmiech, jakby nigdy nic nie zdarzyło się przed jego twarzą.
- Może coś powiesz? – spytałam go cicho.
- Co mogę powiedzieć? – burknął. – Że cię kocham? Przecież to wiesz. Że będę tęsknił? Jakoś dam radę. Wybacz, Bree, dziś nie jestem w stanie cię zaskoczyć.
- Robisz to cały zasrany czas – wybełkotałam, odwracając się na pięcie.
Wstał za mną, chwycił mnie za rękę, obrócił do siebie i złożył suchy pocałunek na moich ustach.
”Cały zasrany czas”, dudniło mi w głowie.
- Dokładnie za rok. W tym samym miejscu – powiedział Kevin, kiedy stanął obok nas.
- Do zobaczenia – uśmiechnęła się Effie.
Usłyszeliśmy huk. Staliśmy na skraju przepaści. Kevin. Wren. Allie. Harry. Louis. Effie. I Bree. Oglądaliśmy koniec panowania Doncaster. Totalną przemianę. To, co działo się przed naszymi oczami sprawiało, że odchodziliśmy od zmysłów. Nie rozumieliśmy, jak w ciągu kilku chwil tyle może się zmienić. Przekształcający się na naszych oczach krajobraz, w ogólnie nie przypominał tego, jaki oglądaliśmy zaledwie chwilę temu. Wszystko stawało się takie nienaturalne. Inne. Od teraz ziemia miała wyglądać zupełnie inaczej…
Ale umowa obowiązywała nadal…
PODZIĘKOWANIA
Jak widzicie, jest to ostatni rozdział Części Pierwszej naszego opowiadania.
Już dziś zapraszamy Was na część drugą, której publikację rozpoczniemy wraz z Nowym Rokiem.
Mamy nadzieję, że do tego czasu o nas nie zapomnicie.
A tymczasem, jest kilka osób, które niewątpliwie zasługują na nasze "Dziękuję".
Oczywiście, bardzo dziękujemy wszystkim naszym czytelnikom za wsparcie,
jakie od Was uzyskiwałyśmy, za komentarze, które po sobie zostawialiście i za to,
że wraz z nami przeżywaliście losy bohaterów w Doncaster.
A ponieważ wszyscy lubią liczby, pragniemy poinformować Was, że odkąd rozpoczęłyśmy pracę nad opowiadaniem, opublikowaliście prawie 500 komentarzy oraz odwiedziliście stronę 55 tysięcy razy.
Dziękujemy Aleksie K za to, że stanowiła dla nas podporę psychiczną
i stała się niewątpliwie przyjaciółką tego bloga.
Nie można zapomnieć o tym, że Aleksa jest również autorką najdłuższego komentarza,
jaki pojawił się na tym blogu. Rozniosłaś system, kochana!
Dziękujemy Sandrze i Oliwii za to, że prowadziły żywą dyskusję na temat City Of The Fallen, stojąc w kolejce do Starbucksa. Miło było Was poznać, jesteście świetnymi osobami!
Dziękujemy także Angie Tomlinson za ogromne wsparcie i za to, że jest z nami od początku. Mamy nadzieję, że zostaniesz do końca i razem z nami wciąż będziesz przeżywać tą przygodę
Marchewka ^.^ tobie również dziękujemy za to, że z nami jesteś i komentujesz naszą pracę. Bardzo nam z tego powodu miło i obie Cię serdecznie pozdrawiamy!
Weronika. cieszymy się, że do nas wróciłaś i także znowu nas wspierasz! Jesteś naszą podporą!
Dziękujemy alekslloyd za jej wspaniałe komentarze, słowa otuchy i piękne przemyślenia. Jesteś niesamowita, Kochana. Dziękujemy z całego serduszka!
Prosimy także, aby każdy skomentował ten rozdział i napisał nam o swoim ulubionym fragmencie tego opowiadania. Dzięki waszym komentarzom (ilości przede wszystkim) zdecydujemy czy pisanie drugiej części faktycznie jest aż tak pożądane.
Jeśli tak, to zapowiedź drugiej części pojawi się już niedługo!
Kochamy Was mocno!
Iza i Paulina!