piątek, 3 października 2014

Rozdział Piętnasty

Z perspektywy Bree.

Siedząc na krześle w kuchni i wpatrując się w pustą przestrzeń przed sobą, przypomniałam sobie, zupełnie bez żadnego powodu, jak siedem lat temu siedziałam na bardzo podobnym krześle w bardzo podobnej kuchni.

Moja mama zajmowała wówczas miejsce na przeciwko mnie i zanosiła się płaczem. Powiedziałam jej wtedy: "Mamo, nie płacz, ja wszystko naprawię". Niestety, nie byłam dobrym naprawiaczem i tydzień później spacerowałam przed sądem i czekałam aż rodzice wyjdą z niego i oznajmią mi, że nie są już małżeństwem. Ale "przecież zawsze będziemy Cię kochać, skarbie". Wtedy to wydawało mi się tak bardzo sensowne i prawdziwe, teraz wiem, że to były zwykłe bzdury. Mam wrażenie, że to właśnie był ten moment, kiedy zaczęłam uświadamiać sobie, że to właśnie miłość jest największym skurwysyństwem, które wyleciało z puszki Pandory. Wszystkie inne plagi i choroby mogą się przy niej chować. Nie miałyby znaczenia bez tej pierdolonej miłości. Przecież boimy się chorób tylko dlatego, że kochamy zdrowie.
Sięgnęłam pamięcią do czasów, kiedy byłam jeszcze małym dzieckiem. Cóż, już wtedy miałam pod górkę.
Cza­sami wy­dawało mi się, że wszys­tko się tak cudownie układa i chciałam więcej, bo wiecznie było mi wszys­tkiego mało, a kiedy dochodziłam do pew­nej gra­nicy, do tej definitywnej granicy, okazywało się, że tak nap­rawdę wca­le nicze­go nie dos­ta­łam. Że wszystko, co rzekomo do mnie należało było tylko efemeryczną iluzją, która nigdy nie miała prawa istnieć. I cały mój świat rozlatywał się, spadałam z tej górki, by potem znowu zacząć się wspinać. Pozbawiona sił, narażona na porażkę.
Całe moje życie było wędrówką, a śmierć ciągle snuła się obok. Były momenty, w których dotrzymywała mi kroku, jednak nigdy mnie nie przegoniła. Widocznie również męczyło ją to, że i tak zawsze w jakiś sposób udawało mi się jej wywinąć.
Teraz... Teraz chyba czekam na punkt zwrotny w mojej wędrówce. Chwilę, dzięki której ruszę w drogę i odbędę ostateczną wędrówkę. I nie obchodzi mnie, czy zakończy się śmiercią, podczas której już nigdy mnie nie będzie, czy może śmiercią, podczas której jeszcze dostanę szansę na istnienie- grająca na harfie w zastępie aniołów, czy paląca się w kotle, to nieważne.
Czułam się okropnie z tym, że to Frank zginął, a nie ja, ale byłam zbyt egocentryczna, by ze sobą skończyć i do niego dołączyć. Kocham życie i nie potrafiłabym z niego zrezygnować. Jest dla mnie zbyt cenne. To, że oddycham, to, że płaczę, to, że siedzę w kuchni i piję cukier z kawą, słuchając Tokyo Square jest najpiękniejszą rzeczą, jaką mogłam otrzymać. A prezentów się nie oddaje.
- Jak się czujesz? - z rozmyśleń wyrwał mnie zachrypnięty głos Tomlinsona, który znikąd pojawił się w kuchni i właśnie dopijał moją kawę, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
- Fatalnie - odparłam, nie odrywając wzroku od ściany, która wydała mi się wyjątkowo interesująca, dzięki czemu zrozumiałam, dlaczego on ciągle się na nie gapi.
- W jakim sensie? - spytał, wrzuciwszy opróżniony kubek do zlewu.
- W każdym sensie - stwierdziłam po krótkim zastanowieniu.
Spojrzałam na niego. Wyglądał idealnie w każdym calu. W pewnym stopniu cieszyłam się, że to właśnie on był tu teraz ze mną. Potrzebowałam czyjejś obecności, a jego była najbardziej odpowiednia.
- Kiedy byłem mały, moja mama zawsze śpiewała mi wieczorem kołysankę. Teoretycznie mógłbym ci ją teraz przytoczyć, ale, prawda jest taka, że jestem egoistą i nie chcę się nią z nikim dzielić - oznajmił, z hukiem zatrzaskując drzwiczki lodówki, z której uprzednio wyciągnął sok pomarańczowy. - W każdym razie mówiła o tym, że były sobie dwa króliczki i jeden, szary pocieszał drugiego, czarnego.
- A ma to coś wspólnego ze mną, ponieważ...? - spytałam, wziąwszy od niego karton.
- Czarny króliczek był martwy - uśmiechnął się blado.
Spojrzałam na niego podejrzliwie, gdyż nadal nie potrafiłam zrozumieć puenty, jaką miał mi do przekazania. On tylko zaśmiał się cicho i pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Myślałem, że jesteś trochę bystrzejsza - orzekł. - Ty jesteś szarym króliczkiem. Frank jest, niestety, czarnym. Odwróć role. Niech to czarny króliczek pociesza tego szarego. Pocieszanie martwego nie ma żadnego sensu.
- Jak martwy królik ma mnie pocieszać? - zapytałam.
- Widziałaś Harry'ego? - zmienił temat. Boże, jak on kochał pozostawiać niedomówienia!
- Pojechał z Effie kupić dom - odpowiedziałam. - Jak martwy królik ma mnie pocieszać?
- Kupić dom z Effie? Co ty pierdolisz?
- No przecież nie dla siebie! - uspokoiłam go. - Dla Janis i Bruce'a.
- W porządku - kiwnął głową. Oparł plecy o blat i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. Jego włosy były całkowicie rozczochrane, przez co przysłaniały mu pół czoła. Mnie trafiłby szlag, ale jego zupełnie to nie ruszało. Co jakiś czas dmuchał w nie lub zgarniał je dłonią do tyłu, lecz niewiele to dawało, bowiem szybko wracały na swoje miejsce.
- Nie powiesz mi, jak martwy królik ma mnie pocieszać? - upewniłam się.
- O proszę, Lennon - wyszczerzył się. - Jednak jesteś bystra.
- Nienawidzę cię, Tomlinson- syknęłam.
- To straszne - teatralnie chwycił się za serce, udając, że ruszają go moje słowa. - Nie sądziłem, że jesteś tak dobrą kłamczuchą.
Wykręciłam młynka oczami, wstając z miejsca. Działał mi na nerwy. Był bardzo specyficzną osobą. Jego tajemniczość przysłaniała wszystko inne. I gdyby był wszechświatem, to właśnie ona byłaby jego słońcem - gwiazdą najjaśniejszą z jasnych.
- Idealny dzień bez problemów nigdy nie nadejdzie, co? - spytałam, przeczesując włosy palcami. Tak dawno nie używałam grzebienia!
- Idealny dzień bez problemów może być nawet dziś, jeśli tylko go takim uczynimy - oznajmił. - Mam w pokoju konsolę.
                                                                                  *

Louis z zapałem przyciskał guziki na konsoli i kiwał się tak, jakby od tego zależało całe jego życie. Kiedy po raz dziewiąty udało mu się trafić wirtualną piłką do wirtualnej bramki mojej wirtualnej drużyny, nie posiadał się ze szczęścia. Krzyczał, zaśmiewał się jak wariat i wymachiwał rękami na wszystkie strony świata.
A ja siedziałam obok niego na podłodze, kompletnie nie wiedząc, co akurat dzieje się wokół mnie.
Wiedziałam, że grywa, ale nie sądziłam, że aż tak się w to angażuje. Rysy jego twarzy łagodniały, w oczach pojawiał się dziki blask, różniący się znacznie od tego, kiedy walczył, a cały jego kręgosłup jakby się wydłużał.
- Chciałem kiedyś być piłkarzem - wyznał, gdy pierwsza połowa meczu zakończyła się wynikiem 12:0.
- Ja chciałam być aktorką - powiedziałam, przypomniawszy sobie, jak, w wieku pięciu lat, przebrałam się w strój roboczy mojego taty i udawałam, że łapię przestępcze misie. Szło mi nieźle, ale i tak dostałam za to burę, bo "ojciec spieszy się do pracy, a tobie tylko zabawa w głowie. Dorośnij, Abro".
- Dlaczego już nie chcesz? - spytał, wciskając przypadkowe guziki na kontrolerze.

- Kurwa. Chyba dorosłam - uśmiechnęłam się, zdobywszy pierwszego gola.
W ciszy kręciliśmy dżojstikami jak szaleni. Okazało się, że kierowanie piłkarzem w Fifie wcale nie jest tak trudne, jak początkowo myślałam i całkiem szybko nadganiałam stracone punkty. Nie było mowy o zwycięstwie, ale szło mi zdecydowanie lepiej niż w pierwszej rundzie.
To zabrzmi dziwnie, ale ja naprawdę potrzebowałam tej gry. Potrzebowałam zrobić coś zwykłego, co odciągnie mnie od prawdziwego życia i coś, w trakcie czego nie ucierpi żaden z moich bliskich. Jedyną ofiarą w całym starciu był Tomlinson, bo co chwilę warczał, kiedy z niewiadomych przyczyn bramkarz w reprezentacyjnym białym stroju Realu nie zdołał złapać kopniętej przez mojego piłki.
Z każdym kolejnym golem stawałam się bardziej rozpromieniona.
Cóż... Może szczęście przynoszą nie tylko rzeczy doniosłe i wielkie, plany na całe życie. Może wystarczą drobne przyjemności, wygodne kapcie, obejrzenie konkursu Miss Universum. Czekoladowe ciasto z lodami, ukończenie pierwszej połowy meczu w Fifę i świadomość, że została jeszcze jedna...
Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób, ale najwyraźniej powinnam zacząć, bo wszystko staje się znacznie prostsze.
- Frank był jedyną osoba, która potrafiła ze mną wygrać - oznajmił. - Nie mówię oczywiście, że wygrywał, bo jestem niepokonany, ale był w stanie to zrobić.
- Brakuje ci go, co? - odłożyłam kontroler na podłogę, by tam odprężył się po porażce.
- Jak cholera - powiedział, opierając głowę o brzeg łóżka, które zupełnie niepotrzebnie zajmowało miejsce w jego pokoju. I tak spał na dywanie. - Ale widzisz, Bree, Frank nauczył mnie wielu rzeczy.
- Jakich rzeczy? - zapytałam. Jedyne, co przychodziło mi do głowy to nowatorskie techniki masturbacji niewymagające użycia rąk.
- Wielu - mruknął.
- To brzmi źle, ale chyba jesteś moim przyjacielem, Lou - westchnęłam po chwili milczenia, która dłużyła się niemiłosiernie, jednak nie była krępująca.
- Masz rację, to brzmi fatalnie - zaśmiał się cicho. - Nie wiem czy obrazić się za niepewność, z jaką to mówisz, za to, że uważasz mnie tylko za przyjaciela, czy za to, że sądzisz, że to złe.
Kąciki moich ust powędrowały ku górze.
- Ty też jesteś moją przyjaciółką, Lennon.
Moje nazwisko w jego ustach brzmiało naprawdę doskonale. Tak dawno go nie wymawiał, że zdążyłam za tym zatęsknić.
- Zawsze mnie intrygowałaś - odezwał się, obracając się w moją stronę. Rzadko miałam okazję na zobaczenie jego oczu, ale tym razem ją otrzymałam. Były na tyle głębokie, by ukryć wszystkie tajemnice, wystawiając na wierzch tylko te, które i tak już znałam. A było ich bardzo niewiele. - Byłaś inna.
- Inna niż Effie? Niż Harry? Niż ty?

- Inna niż wszyscy - uściślił. - Niby byłaś wszędzie, a nigdy nigdzie cię nie było. Pamiętasz, jak się poznaliśmy?
- Nie.
Pamiętałam.
- To był... Listopad, tak myślę - podrapał się po głowie. - Stałaś pod sklepem oparta o ścianę w wielkich okularach na nosie i papierosem w ustach. Nawet go nie paliłaś. Pomyślałem sobie wtedy, że cię nienawidzę. Że nienawidzę twoich glanów, szpanersko długich włosów i kurtek moro. Że nienawidzę twojego uśmiechu i tego przeraźliwego błysku w oczach. Że nienawidzę twojej lekceważącej postury i tego, że sięgałaś mi trochę wyżej, niż do ramienia. Że nienawidzę tego, że jesteś taka oczytana i inteligentna. Że trzymasz w ustach papierosa, który nie jest nawet zapalony. Że nienawidzę twojego cynizmu. Że nienawidzę dosłownie wszystkiego, co wiąże się z tobą.
- Też cię wtedy widziałam - przyznałam. - Miałeś tak obcisłe spodnie, że zastanawiałam się, jak w ogóle udaje ci się w nich chodzić. I jeszcze włosy lepiły ci się do czoła. Tyle pamiętam.
- Przerywasz mi, to niegrzeczne - upomniał mnie. - Dwa tygodnie później, w Mikołajki, siedziałaś na ławce obok innego sklepu. I strasznie śmiałaś się z jakiejś pary, która całowała się obok. Wtedy uznałem, że jednak wcale cię nie nienawidzę.
Kiedy opowiadał, wszystkie moje wspomnienia związane z nim wróciły do mnie. Były tak wyraźne, jak jeszcze nigdy wcześniej, a wydawałoby się, że to działo się tak dawno temu. Nie znałam wtedy Effie ani chłopaków.
- Miałaś wtedy chłopaka - przypomniał. - Miał na imię James i to na niego przeszła moja nienawiść. Miał dziewiętnaście lat i własny samochód. Był dość napakowany i nosił oliwkową pilotkę przez cały rok. Nie zdejmował jej nawet w lecie, kiedy było trzydzieści stopni.
- Pamiętam to - zaśmiałam się, być może nieco zbyt głośno. - Chodziłam z nim tylko dlatego, że woził mnie na imprezy poza miasto i podrobił mi dowód.
- Też bym ci podrobił - wzruszył ramionami.
Właściwie na tym zakończyła się cała nasza rozmowa i po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułam się niezręcznie w jego towarzystwie. Nie sądziłam, że pamięta tak dużo. Myślałam, że zaczął zwracać na mnie uwagę dopiero, kiedy rozpoczęła się cała akcja z gangami.
- Gramy rewanż! - krzyknęłam, łapiąc za kontroler.
Nie odezwaliśmy się do siebie więcej tego dnia. 


Z perspektywy Effie. 


Mknęłam drogą w stronę Lincoln czyli miasta w pobliżu którego miałam zamiar kupić dom dla Janis i taty.
Trzymając jedną dłoń na kierownicy, a drugą na skrzyni biegu, wsłuchiwałam się w piosenkę jednego z moich ulubionych zespołów, totalnie ignorując Harry'ego, który siedział na miejscu pasażera rozglądając się po moim pięknym aucie, co właściwie robił od chwili, w której wsiedliśmy.
"Mam nadzieję, że znajdziesz sposób,
W który będziesz mogła być kiedyś sobą
W słabości lub w sile
Zmiana może być cudowna
Więc modlę się o najlepsze, modlę się o najlepsze dla ciebie" - śpiewał przecudowny Jesse, a ja wręcz rozpływałam się przez magię jego głosu jaki i słów, które wypowiadał.
Zastanawiałam się, czy ja na co dzień, także jestem sobą, czy może udawałam kogoś innego? Byłam osobą na jaką wychował mnie tata? Czy byłam taka jak przy Bree czy chłopakach? Nie wydawało mi się, że byłam zabawna i troskliwa, gdy zabijałam z zimną krwią niewinne dziewczynki, które spojrzały się na mnie krzywo. Uwierzcie, zrobiłam to jeszcze przed całą sprawą ze Smokami, przed tym całym piekłem...
Mój humor był odrobinę lepszy, ale ta odrobina była tak mała, że żal pokrywający moje serce zaczął ją po prostu brutalnie pochłaniać.
Pogoda była wyśmienita jak na początek października, bowiem po błękitnym niebie przesuwały się puszyste, białe chmury, a słońce wyglądało z nich zaczepnie. Wydawać się mogło, że wszystko było piękne i wiedziałam dlaczego - ponieważ byliśmy już poza Doncaster.
- Zostaw to do cholery - warknęłam rozdrażniona, gdy Harry po raz kolejny pchał swoje brudne łapska w stronę schowka.
- Powiem Ci, Bates, że ten samochód to ideał na kółkach - pokręcił rozmarzony głową.
- Wiem - wyszczerzyłam się, odrywając na chwilę oczy od drogi, aby móc na niego spojrzeć, po czym znowu skupiłam się na jeździe. - Bo jest mój rzecz jasna.
Styles zaśmiał się dźwięcznie, odchylając głowę do tyłu, co sprawiło, że wewnętrznie odetchnęłam, ponieważ jeszcze niedawno był w rozsypce i wiedziałam, że teraz także był, ale postanowił znowu zamknąć się w sobie. Chyba uważał, że za bardzo się przede mną otworzył.
- Dasz mi się przejechać, nie?
- Przecież jedziesz - rzekłam, wywracając oczami, a w myślach dopowiedziałam sobie "jełopie".
- Ale chodzi mi o to, że mogłabyś dać mi poprowadzić.
Prychnęłam rozbawiona, choć po chwili te prychnięcie zamieniło się w głośny chichot, który sprawił, że nagle stał się zdezorientowany i uroczo zmarszczył brwi.
- Słuchaj, mogę Ci nawet plecy umyć podczas kąpieli, ale mojego auta Ci w życiu nie dam.
- Nie masz serca, kobieto - zrobił minę obrażonego dziecka, a następnie skrzyżował ręce na piersi, patrząc przed siebie.
- Już się tak nie złość - ledwo powstrzymałam się od zerknięcia na niego. Tylko patrz na drogę, Bates!
Oczywiście już się nie odezwał, lecz po chwili mu przeszło i znowu zaczął szperać tam gdzie nie trzeba. Cieszył się jak dziecko i nie szczędził sobie głupich żartów, gdy znajdywał różne rzeczy, a między innymi paczkę papierosów, dropsy i paczkę kisielu Bree. Przy tym ostatnim dopiekał mi najbardziej:
- Mm, Bates gdybym wiedział, że tak lubisz jabłka, to byśmy inaczej praktykowali.
Wywróciłam tylko oczami na jego słowa i tego nie skomentowałam, ponieważ na pewno powiedziałabym parę nieprzyjemnych słów, które mogły znowu go wpędzić w dół, który sam sobie wykopał. Dlatego też z wielką cierpliwością wysłuchiwałam jego wywodów, które były tak nudne i głupie jak buty Kevina.
Na szczęście byliśmy już niedaleko, także moje męczarnie pomału dobiegały końcowi i dzięki Bogu!
Przez chwilę moje myśli popędziły w stronę Allie i jej beznadziejnej sytuacji. Oczywiście wieść o dziecku rozeszła się po naszym domu z prędkością światła i naprawdę każdy był zaskoczony, choć Louis i Harry nie aż tak bardzo, co sprawiło, że zaczęłam podejrzewać iż Frank musiał im coś o tym powiedzieć. Było mi szkoda King, ponieważ wiedziałam jak to jest nie mieć jednego rodzica. Może rozmowa z Brucem by jej pomogła? Przecież tata także wychowywał mnie samotnie i chyba całkiem dobrze mu poszło, więc dlaczego Allie nie mogłaby dać rady? Mimo że nie byłyśmy jakimiś przyjaciółkami, to chciałam jej pomóc wychować tego małego szkraba, chociaż naprawdę nie lubię dzieci. Z resztą kto lubi słuchać płacz co noc i zmieniać pieluchy? Na pewno nie ja.
W pewnym momencie zatrzymałam auto, widząc prawdopodobnie mój nowy nabytek. Wyłączyłam silnik, po czym wraz z Harrym opuściliśmy auto, zmierzając w stronę posesji.
Dom, który stał przed nami był nieduży, ale też niemały, więc można by rzec, że był idealny. Na zewnątrz prezentował się idealnie - wyłożony był ciemnym drewnem, a małe, czarne okna idealnie do niego pasowały. Dach był wyłożony czarnymi dachówkami, które mieniły się w słońcu. Ponad to tuż obok okien rosły piękne kwiaty, które dzielnie walczyły z uporczywym wiatrem. 
Wraz z Harrym ruszyliśmy usypaną z drobnych, jasnych kamyków ścieżką, która prowadziła do drzwi wejściowych, przy których czekał na nas właściciel. 
- Dzień dobry - przywitał się, po czym po kolei uścisnął nasze dłonie. - Cieszę się, że udało się państwu dzisiaj przyjechać.
- Nadarzyła się okazja - rzekł Styles, siląc się na bardzo oficjalny i chłodny ton. 
- W takim razie zapraszam do środka - siwy mężczyzna otworzył przed nami drzwi, a my od razu przekroczyliśmy próg domu. 
W środku był jeszcze ładniejszy, bowiem gdy się wchodziło od razu na lewo było wejście do kuchni, z której od razu można było dostać się do obszernej jadalni. Te dwa pomieszczenia utrzymane były w jasnych, ciepłych kolorach, które były tak pozytywne, że wręcz nie mogłam się nie uśmiechnąć. W kuchni przeważał biały kolor, ponieważ szafki, lodówka oraz zmywarka były właśnie w tym kolorze. Za to wszystkie inne dodatki takie jak mikrofalówka, ekspres oraz naczynia były żółte. W jadalni powitał nas beż, a stół wykonany z ciemnego, dębowego drewna zachęcał do zjedzenia przy nim posiłku. Na ścianach zawieszone były obrazy - jeden przedstawiał żagłówkę na spokojnym morzu, zaś drugi piękną, kwiecistą łąkę. Potem oglądnęliśmy obszerny salon, który jak poprzednie pomieszczenia także był wyposażony. Tutaj zaś mogliśmy zauważyć ciepły brąz na ścianach, mały kominek przy bujanym fotelu, dość imponującą biblioteczkę, plazmowy telewizor oraz dużą kanapę. Na panelach leniwie spoczywał puchaty, biały dywan, a piękne tulipany idealnie prezentowały się w przezroczystym wazonie, który stał tuż na stoliku. Na górze znaleźliśmy dwie, duże sypialnie, które właściwie nie różniły się między sobą niczym i były utrzymane w podobnym charakterze co salon oraz łazienkę wyłożoną białymi kafelkami, na których namalowane były fioletowe kwiaty. 
- Zamierzają mieć państwo dzieci? 
Otworzyłam szeroko oczy, słysząc pytanie ciekawskiego mężczyzny, któremu uśmiech nie schodził z ust. Najwyraźniej musiał wziąć nas za parę, innej opcji nie było. 
- Nie sądzę - odpowiedział Harry, posyłając mu mały uśmiech, po czym puścił mi oko. 
- A szkoda - westchnął staruszek. - Ten dom jest idealny dla dzieci. Sam wychowałem w nim dwóch synów i córkę.
- W takim razie dlaczego pan go sprzedaje? - spytałam, marszcząc brwi. Przecież ten dom musiał dużo dla niego znaczyć!
- To nie była łatwa decyzja, ale musiałem taką podjąć. Moja żona i ja postanowiliśmy przeprowadzić się do Londynu, aby być bliżej dzieci i wnucząt. 
Skinęłam głową, rozumiejąc choć właściwie nie do końca tak było. Ten dom był idealny i sprzedanie go było chyba najgłupszym pomysłem, lecz my na tym skorzystamy, prawda?
- Bierzemy go - powiedziałam. - Z wyposażeniem. 
Mężczyzna skinął głową, po czym zajęliśmy się podpisaniem umowy oraz wpłatą pieniędzy. Powiem szczerze, że dom idealny kosztował bardzo, bardzo dużo. 
Gdy niejaki pan Coke miał właśnie opuszczać dom, ostatni raz spojrzał na nas miło i rzekł:
- Dobrze zrobiliście, że wyprowadziliście się z Doncaster. Słyszałem, że dzieją się tam okropne rzeczy. 
- Ma pan racje, okropne - potwierdziłam jego słowa i już byłam pewna, że nie wiedział iż ma doczynienia z mordercami. 
- Co te dzieci mają teraz w głowach, co? - pokręcił głową. - Do widzenia. 
Oboje patrzyliśmy jak odchodził, żyjąc w niewiedzy, że mogliśmy właśnie go zastrzelić i zabrać pieniądze, które mu daliśmy. Jednak nie byliśmy aż takimi potworami i pozwoliliśmy mu odejść w spokoju. 
Potem zaszyliśmy się w ogrodzie, siedząc w milczeniu na bujanej ławce. Byliśmy zajęci swoimi myślami, które pędziły w mrok. Pan Coke miał racje mówiąc, że w Doncaster dzieją się okropne rzeczy, choć "okropne" to za mało powiedziane. To było miasto śmierci i nie było w nim nic dobrego. Ludzie uciekali, bojąc się o własne życie i cieszyłam się, że to robili, bo chciałam, aby byli bezpieczni i wrócili dopiero wtedy, gdy wojna się skończy. Nawet bitwy między moją grupą, a Dangersami nie były tak krwawe... Smoki potrafią zniszczyć wszystko. 
Byłam ciekawa czy tacie i Janis spodoba się to miejsce. Na pewno będą źli, że będą musieli wyjechać, ale nie było innego wyjścia. Z dala od Doncaster byli bezpieczni i miałam nadzieję, że 40 kilometrów, to wystarczająco dużo, aby ich uchronić.
- Myślisz, że będą tu bezpieczni? - zapytałam w pewnym momencie, przerywając ciszę. 
- Muszą być - westchnął, otwierając oczy, które były do tej pory zamknięte. - Do czego to doszło, co?
- Tata nie będzie chciał wyjechać...
- Wiem, ale to zrobi, bo Cię kocha. 
Zamyśliłam się przez chwilę i postawiłam się w sytuacji Harry'ego. Nie miał rodziny i traktował mojego ojca jak swojego własnego. Zaczynałam pomału rozumieć, dlaczego tak jest. Harry nie miał nikogo i to sprawiało, że był zamknięty w sobie i samotny. Było go mi żal i wiedziałam, że w końcu muszę pogodzić się z jednym faktem, którego nie chciałam do tej pory przyjąć do świadomości, dlatego rzekłam:
- Ciebie też kocha, Harry.

Od Autorek:Notka będzie krótka i treściwa.
Jesteśmy zawiedzione.
Nic więcej nie mamy Wam dziś do powiedzenia, więc jeśli liczyliście na monolog, to widocznie też jesteście zawiedzeni i wiecie, jak się czujemy widząc dwanaście komentarzy pod rozdziałem. No przecież to jest śmieszne!
Miłego tygodnia.

33 komentarze:

  1. Świetny rozdział. Nie mogę doczekać się kolejnego no i... mam nadzieje, że w końcu wydarzy się coś między Lou i Bree x d

    OdpowiedzUsuń
  2. Co za mega rozdział!
    Szybko pisz kolejny!
    Och genialny ♥♥♡
    Kocham to

    OdpowiedzUsuń
  3. Super jak zwykle *.* Zakochałam się w tym blogu i chcę nie ja żądam wiecej :D xD /A

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdzial! Bardzo ciekawi mnie ta sprawa z Louisem, niby zachowuje sie dziwnie ale... no nie wiem xd Czekam na nexta ! Życze weny c;

    OdpowiedzUsuń
  5. Niesamowite jest to,c o łączy Louisa i Bree. Jakby znali się nie wiadomo jak długo,a do tego tak bardzo dobrze. To,co między nimi jest to coś wspaniałego i nie mówię tutaj tylko o tym, że Louis czysto daje do zrozumienia Bree, że mu się podoba, bo to widać,przynajmniej ja to widzę.I w tym momencie pragnę wykrzyczeć Lennon w twarz,żeby w końcu otworzyła oczy i zobaczyła, iż Tomlinsonowi na niej naprawdę zależy. Już nie wspominając o tym, że oboje wydają się być dla siebie pokrewnymi duszami,co potwierdzają ich rozmowy. Może czasem mają inne zdania na dany temat, jednak później wszystko i tak sprowadza się do jednego. Według mnie, Bree jest w tym odrobinę zagubiona, ale wierzę, że Louisowi uda się jej pomóc i sprowadzić ją na odpowiednią drogę. W zasadzie, to fajnie, że tak odwlekasz ich... No nie wiem, ewentualne zbliżenie, o ile takie w ogóle będzie, ponieważ ten układ, co jest - jest jeszcze ciekawszy niż perspektywa ich związku, czy coś takiego. W tym momencie się z tego cieszę, bo ich relacje są urocze,momentami irytujące,ale urocze.
    Ach i jeszcze jedno, nie dziwię się, że gra na konsoli pomogła im,a przynajmniej Bree, się odrobinę odprężyć. Więcej takich chwil!
    Dobrze,że Effie zdecydowała się kupić ten dom, tzn w końcu jej ojciec będzie choć odrobinę bezpieczniejszy. Myślę, że Harry'emu na tym zależało równie mocno,co jej.W zasadzie,, to gdyby nie ich wspólny wątek,minowicie zbliżenia, stwierdziłabym, iż są uroczy, takie rodzeństwo i w ogóle,ale zważywszy na ich relację to.. W tym momencie chcę, by oboje zrozumieli, kim dla siebie są i zaczęli budować między sobą uczucie, ale takie pewniejsze. Może Harry'emu uda się rozbić ten mur,jaki utworzyła wokół się Effie? Może Bates jest zdolna do miłości, takiej prawdziwej i skończy się to dobrze? Choć mam przeczucie,że na samym końcu to któreś z naszych bohaterów straci życie, czego wcale nie chce.
    A co do małej liczby komentarzy - wiem, że to boli, ale uwierzcie, komentują te osoby, którym zależy na tym opowiadaniu, najwidoczniej. Choć fakt, to smutne, bo jak zaczynałam czytać City of the Fallen, to było duuuuużo komentarzy.
    Ech, mam nadzieję, iż jednak się nie zniechęcicie do pisania, ponieważ UWIELBIAM to opowiadanie.
    Miłego tygodnia wam życzę, love you xx

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział ;) Do następnego :p
    M.

    OdpowiedzUsuń
  7. Boże, cudowny rozdział! Taki... spokojny. :) Naprawdę super.
    Uwielbiam wasze opowiadanie! <3
    I zapraszam do mnie: http://7-of-hearts-1-story-99.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Cóż za spokojny rozdział, lubie go :)
    Naprawdę chciałabym już zobaczyć coś więcej między Bree a Lou, bo to oczywiste, że ich do siebie ciągnie. Jak mnie do czekolady. Uczucie prawdziwe i tak piękne <3 Mam wrażenie, że Lou ciągle próbuję ją do siebie przekonać i to wszystko wydaję się całkiem urocze, ale czekam na więcej , więcej ;d
    Tak mi dziwnie trochę, bez głupich tekstów naszych kochany chłopaczków, który po prostu są moimi mistrzami, mowa o Noel'e Wrenie Kevinie, oni normalnie rozjebali mój świat<3
    Gdy przeczytałam, że Effie z Harrym pojechali kupić dom, uśmiechnęłam się sama do siebie. Myśle, że nie ważne co oni razem zrobią, zawsze będzie mi się to podobać, bo oni są moimi najlepszymi ludziami w tym opowiadaniu;d
    I ostatnie słowa do Harrego strasznie mi się spodobały ;d Takie dwa urocze głupki ;d
    całuje :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Super :-) Kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdział jak dla mnie cudowny ;)
    Nie martwcie się tym, że tak mało komentarzy... w dzisiejszych czasach ludziom się nie chce poświęcić kilku sekund na wpisanie komentarza. :) Ale jestem pewna, że wiele osób kocha wasze opowiadanie, znam to z własnego doświadczenia ;)
    KOCHAM CITY OF THE FALLEN !!! ♥♥♥ xx

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudowny :3 Czekam na nn :) Przepraszam, że nie komentowałam ostatnich postów :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Cudo, zajebiste, kocham. Dodaj nn jak najszybciej.
    Zapraszam:http://black-love-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  13. Heeej! XD Znalazłam to ff dopiero dwa dni temu :( przepraszam :( ełaśnie nadrobiłam te cholerne zaległości i z czystym sumieniem mówię, że KOCHAM City of the Fallen!!! <3 <3 <3 a rozdział jak zwykle świetny, masz niewyobrażalny talent!!! *_* Mam nadzieje, że między Bree a Louisem cos będzie ^^ już teraz widać, że ona się jemu podoba ^^ ciągle daje jej takie małe znaki ^^ i to jest meeega przeurocze <3 Effie i Harry też muszą się spiknąć xD to takie dwa przeurocze głupki xD <3 Nie mogę doczekać się nexta!!! <3 <3 <3 pozdrawiam cieplutko i Kocham mocniutko :* xD

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie bądźcie zle o komentarze:( kochamy was calym serduszkiem:*

    OdpowiedzUsuń
  15. Piszcie dalej ! Nie moge sie doczekac .

    OdpowiedzUsuń
  16. Jeeeeej!!!! Zajebiste jak zawsze <3 kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  17. Mogę użyć twojego szablonu na moim blogu?

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie, przykro mi :)
    Jest na nim nazwa naszego bloga i nasz pomysł :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale ja mam inny pomysł, z resztą nawet waszego bloga nie czytam. a co do napisu to mi obojętne :P Bardzo proszę! :c

      Usuń
    2. Szablon został stworzony dla Nas, na potrzeby naszego bloga. Nie zrozum Nas źle, ale po prostu należy do Nas :)

      Usuń
    3. Chodziło mi o pomysł na szablon...
      Nie chcę być niegrzeczna, ale złóż sama zamówienie.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  19. Mam takie malutkie pytanko... kiedy next?. ^^ ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przyszły piątek, przepraszamy. Nie wyrobiłyśmy się, miałyśmy bardzo dużo na głowie. :/

      Usuń
    2. Nic się nie dzieje ;*** na takie ff warto czekać! =D <3 <3 <3 ;***

      Usuń
  20. dajcie spokój bedzie to bedzie :* Świetnie piszecie i sorry ze nie komciam i ze z anonima xD /A

    OdpowiedzUsuń