Z perspektywy Effie.
Moja ciotka Helena mawiała kiedyś, że gdy śpisz z facetem w łóżku i budzicie się razem, to musi coś to oznaczać. Stara Helena uważała, że miłość to dar, a budzenie się obok siebie o świcie, to najbardziej romantyczna rzecz w życiu i może właśnie dlatego wariatka wylądowała w zakładzie psychiatrycznym i gnije tam do teraz.
Jednak ciotka miała trochę racji, ponieważ gdy obudziłam się obok niego poczułam się inaczej. Czułam się dziwnie, ponieważ nigdy wcześniej nie budziłam się z kimś w łóżku chyba, że jak byłam smarkulą, która mieszkała z ojcem, to tak. Uwielbiałam spać z tatą.
Harry wydawał się być taki bezbronny, gdy spał w moim łóżku, przytulając się do poduszki. W ogóle nie przypominał zabójcy, który patrzył w oczy swoim ofiarom, gdy je zabijał. Powinnam poderżnąć mu gardło, gdy tylko zapadł w sen, a tymczasem się w niego wpatrywałam. Co za żenada.
Nawet nie pamiętałam, gdy wyszłam z łóżka, ubrałam się i zeszłam na dół, aby zjeść śniadanie. Nie chciałam być przy nim, gdy się obudzi, bo mi nie zależało. Nigdy mi nie zależało, to był tylko seks.
Siedziałam przy stole, jedząc kanapki z serem żółtymi i próbowałam zająć czymś swoje myśli. Z chęcią poszłabym do jakiegoś klubu, albo napiła się do nieprzytomności, ale nie wypadało mi to zrobić ze względu na Janis, która właśnie płakała w swoim pokoju. Skąd to wiedziałam? Słyszałam jej szloch, gdy przechodziłam obok jej drzwi i nie odważyłam się wejść, aby ją pocieszyć. Potwór ze mnie.
"Chyba znalazłem piekło. Chyba coś znalazłem. Chyba coś znalazłem na ekranie mojego telewizora." - śpiewał Jesse Rutherford, jeden z moich ulubionych wokalistów. Miał zabójczy głos i był tak cholernie gorący, że można było dostać orgazmu od samego patrzenia na jego zdjęcia w internecie. I te tatuaże, cholera.
Z resztą, wiesz co Ci powiem, Jesse? Też chyba znalazłam piekło.
- Hej, Effie - powiedziała Allie, wchodząc do kuchni ubrana w szlafrok i miałam nadzieję, że nie tylko w niego.
- Cześć - odpowiedziałam grzecznie. Będę miła. - Kanapeczkę?
- Nie, dzięki - rzekła, opierając się biodrem o szafkę, na której stała stara, zepsuta mikrofalówka. - Miałaś dobrą noc z Harrym?
Otworzyłam szeroko oczy, a kawałek chleba utknął mi w gardle, gdy usłyszałam jej słowa. Czyli wychodziło na to, że bezskutecznie próbowałam być wczoraj cicho. Dlaczego za każdym razem cały dom słyszał kto ściągnął ze mnie majtki?
- Nie wiem o czym mówisz - wymamrotałam.
- Oh, przestań ściemniać! - posłała mi karcące spojrzenie. - Wszyscy słyszeli wasze małe igraszki. Już się pogodziliście?
- Na to wygląda - wywróciłam oczami.
- Jestem pewna, że Travis sobie zwalił, gdy tak słuchał waszych okrzyków - zmarszczyła nas z obrzydzenia. - Ohyda.
- Nie krytykuj masturbacji! To seks z kimś, kogo się kocha! - zacytowałam Woody'ego Allen'a i byłam prawie pewna, że pierwszy raz usłyszałam te słowa z ust Wrena.
Allie zaśmiała się głośno, a parę kosmyków jej włosów opadło jej na czoło, wydostając się z koka. Nawet po przebudzeniu wyglądała jak pieprzona modelka Victoria's Secret, gdy tym czasem ja przypominałam laskę, która ma kaca. I gdzie tu cholerna sprawiedliwość?
Nagle do kuchni weszła Bree i nie wyglądała na zadowoloną, gdy mierzyła nas spojrzeniem. Była ubrana w białą koszulkę ze złotymi kwiatami, którą kiedyś kupił jej Noel na urodziny, ciemne, obcisłe spodnie oraz czarny sweterek. Wyglądała nienagannie, mając wyprasowane ubrania, staranny makijaż i wyszczotkowane włosy. Wszyscy byłoby idealnie, gdyby nie jej mina.
- Co robicie? - spytała podejrzliwie.
- Rozmawiamy - odpowiedziałam, posyłając jej pytające spojrzenie.
- Rozmawiacie? - Bree jakby testowała te słowo, a w jej głosie słychać było jad. Co ją ugryzło?
- To ja wrócę do pokoju - odezwała się cicho Allie, po czym szybko opuściła kuchnię, jakby wyczuwała kłopoty.
Patrzyłam na swoją przyjaciółkę, czekając na jakąś reakcję z jej strony, jednak nie doczekałam się niczego oprócz głębokich westchnień i gniewnego spojrzenia. Nigdy tak się nie zachowywała. Bree była groźna, ale nigdy w stosunku do mnie, nie w stosunku do przyjaciół. Abra wyróżniała się tym, że potrafiła zachować spokój, gdy inni tracili nerwy. Zawsze wiedziała, co powiedzieć i co zrobić, dlatego też nie rozumiałam, dlaczego się zaprzyjaźniłyśmy. Byłyśmy przeciwieństwami, chociaż miałyśmy parę wspólnych cech. Bree była jak siostra, której nie miałam i matka, której mi brakowało.
- Co jest?
- Ty mi powiedz - skrzyżowała ręce na piersiach.
- O co Ci chodzi, Bree?
- Może o to, że nagle zaczynasz przyjaźnić się z King?! Od kiedy jesteście takimi przyjaciółkami? Coś mnie ominęło?
- Co ty pleciesz? - warknęłam, wstając na równe nogi, ponieważ, gdy patrzyła na mnie z góry czułam, że jestem na straconej pozycji.
- Wymieniasz przyjaciół na lepsze modele? Świetnie, Effie, dobry ruch szkoda tylko, że przyłapałam Cię na gorącym uczynku.
- Jak możesz, Bree! - krzyknęłam. - Jak możesz tak w ogóle myśleć? Spodziewałabym się tego po wszystkich, ale nie po tobie do cholery!
Westchnęła, wywracając oczami i wyglądała jakby cała złość z niej uciekła i zostało poczucie winy. Bree martwiła się, że zostawię ją dla Allie, albo Dangersów? Nie było takiej możliwości, nigdy. Bree i chłopacy byli moimi jedynymi przyjaciółmi, byli jak rodzina i żaden Harry, albo Allie nie mogli tego zmienić.
- Posłuchaj, Bree - rzekłam o wiele spokojniej, podchodząc do niej. - Nie masz się czym martwić, chcę tylko jakoś umilić nam życie. Nigdy Was nie wymienię, nigdy Ciebie nie wymienię na kogoś innego. A wiesz dlaczego? Bo nie ma lepszych modelów niż wy.
Mocno ją do siebie przytuliła i ku mojej wielkiej uldze odwzajemniła uścisk równie mocno. Brakowało mi jej mimo że wciąż była obok mnie. Czułam, że oddalam się nie tylko od niej, ale także od chłopaków i taty, czułam że oddalam się od swojego życia. Zaczynałam się zmieniać i nie podobało mi się to. Wciąż chciałam być najlepszą przyjaciółką, okropną córką i suką, która zabijała puszczalskie nastolatki.
- Przepraszam, Effie - odsunęła się ode mnie, ale wciąż była na tyle blisko, że mogłam dotknąć jej ramienia.
- To nic, Bree - uśmiechnęłam się, chcąc zażegnać na zawsze sytuację, która miała miejsce przed chwilą. - Będzie dobrze.
- Czy zaraz będę świadkiem lesbijskiego porno? - usłyszałam rozbawiony głos Stylesa i cholera miałam ochotę mu przyłożyć. Pieprzony dupek.
- Zaraz będziesz zbierał zęby z podłogi - zagroziłam mu, a Bree zaśmiała się głośno, puszczając mi oko.
- Będę w salonie - rzekła, a następnie wyszła z pomieszczenia, zostawiając nas samych.
Minęłam Stylesa, który patrzył na mnie z zadziornym uśmieszkiem na ustach, a potem oparłam się o blat kuchenny, wciskając do ust winogrono. Pomału przeżuwałam, mierząc go od dołu do góry, a on wydawał się być z tego bardzo zadowolony. Miał na sobie szare, dresowe spodnie i nic więcej. Wyglądał apetycznie, naprawdę.
- Dlaczego miejsce obok mnie było puste, gdy się obudziłem?
- Ponieważ chrapałeś - uśmiechnęłam się niewinnie, sprawiając, że pokręcił rozbawiony głową. - Nie było mnie w łóżku, czy to problem?
Nie odpowiedział, tylko przybliżył się maksymalnie do mojego ciała, położył dłoń na moim biodrze i potarł swoim nosem o mój. Patrzyłam w jego oczy, czekając na to zdarzy się później, jednak on nie robił nic oprócz ocierania naszych nosów i patrzenia na mnie.
- Właściwie to tak, bo miałem ochotę na powtórkę z nocy.
I gdy tylko usłyszałam jego słowa miałam ochotę zabić się nożem kuchennym, bo właściwie straciłam okazję na miły początek dnia. Już otwierałam usta, aby powiedzieć, że możemy powtórzyć to dzisiaj w porze lunchu, gdy nagle mocno mnie pocałował, a ja zatopiłam się w jego ramionach.
To może powtórzymy to też po obiedzie i kolacji?
Z perspektywy Bree.
Nawet nie wiem, w jaki sposób znalazłam się w salonie w towarzystwie Effie, Kevina, Noela i Wrena. Dangersi pojechali załatwiać interesy, a Janis postanowiła spędzić popołudnie ze swoją rodziną, która przybyła do Doncaster, by opłakiwać śmierć Wendy. Poza tym, musiała wytłumaczyć jej sytuację z pogrzebu, o ile w ogóle to, co zaszło, da się jakkolwiek wyjaśnić.
Właściwie dziwiłam się, jak udaje nam się zachować spokój, wiedząc, że nasz dom w każdej chwili może zostać spalony, a nasze życie po raz kolejny wywrócone do góry nogami. Wydaje mi się jednak, że potrzebowaliśmy chwili do odpoczynku i ochłonięcia.
Jeszcze nie tak dawno każdy wieczór spędzaliśmy razem, czy na imprezie w klubie, czy na kanapie w domu, a ostatnimi czasy nie robimy niczego poza pokornym przyjmowaniem na siebie kolejnych osłabiających nas uderzeń ze strony Smoków. To przez nich wszystko się pierdoli!
- Obejrzymy coś? - zapytał Noel, szybkim ruchem zgarniając Adolfa z podłogi na swoje kolana.
Powoli kiwnęliśmy głowami jeszcze zanim w stu procentach dotarły do nas jego słowa, a Wren ochoczo uruchomił telewizor. ITV emitowało właśnie jeden z pierwszych odcinków Coronation Street, czyli opery mydlanej, którą nałogowo oglądała moja ciotka nim zmarła.
- Ten facet jest wyjątkowo obrzydliwy - mruknęła Effie, wskazując na jednego z bohaterów serialu, który właśnie pojawił się na ekranie.
- To odcinek z lat siedemdziesiątych, czego ty się spodziewasz? - zapytałam, po czym zrzuciłam jej nogi ze swoich kolan.
- W latach siedemdziesiątych istnieli przystojni mężczyźni - oburzyła się.
- Jeden przykład, obrońco uciśnionych - zażądał Wren, odłożywszy opasły tom poezji na stolik.
- Bruce Bates - wzruszyła ramionami.
Parrish zastanowił się przez chwilę, lecz finalnie zaakceptował jej odpowiedź i przyznał jej rację. Szczerze mówiąc, gdybym urodziła się te pięćdziesiąt lat temu, z wielką przyjemnością dostąpiłabym zaszczytu zostania panią Bates.
- Właśnie myślałaś o ślubie z moim ojcem, zgadłam? - zaśmiała się Effie. Rozumiała mnie bez słów, ale, cholera, ileż musiałam się nagadać, zanim tak się stało.
Uśmiechnęłam się do niej najszerzej, jak potrafiłam, a ona z powrotem umiejscowiła swoje kończyny na moich, co nie było zbyt wygodną pozycją, jednak dla przyjaźni trzeba cierpieć, więc tym razem nie protestowałam.
Anne Reid, wcielająca się w rolę Valerie w serialu odbywała szalenie poważną rozmowę przez telefon, a Kevin usiłował ją przedrzeźniać, więc przysunął sobie pustą butelkę po zbożowej whisky do ucha i zaczął trajkotać jak nakręcony, choć właściwie nikt go nie słuchał. Kiedy zakończył przedstawienie, cisnął szkłem o podłogę tak mocno, że pękło bez najmniejszego oporu.
- Będziesz to potem sprzątał - powiedział Wren z wyraźnym zmęczeniem w głosie, a Noel automatycznie przycisnął Adolfa do swojej piersi, gdyż kot zaczął głośno miauczeć, słysząc brzdęk rozbijającego się naczynia.
- Czy ja kiedykolwiek cokolwiek sprzątałem? - spytał Segel, otwierając puszkę piwa jabłkowego, która od dłuższego czasu leżała na podłodze obok fotela. - Nie bądź naiwny.
Parrish zaśmiał się cicho i pokręcił z niedowierzaniem głową, wykładając nogi na blat. Jego oczy były podkrążone i zaczerwienione, a włosy lekko zmierzwione z niewiadomych przyczyn. Wyglądał inaczej niż zwykle. Zresztą, wszyscy wyglądaliśmy inaczej. Byliśmy bardziej wykończeni i jakby... Doroślejsi.
- Kevin, może przyniesiesz Suzan? - zaproponowała Effie. Mimo, że nie słuchała contry, a jedyną piosenką, jaką Kevin rzeczywiście potrafił zagrać było Sweet Home Alabama, bardzo lubiła, kiedy siedział po turecku na podłodze i próbował wydobyć jakieś czyste dźwięki ze swojej starej, lekko zmasakrowanej już gitary. Nazwał ją Suzan, bo... Nikt nie wie, dlaczego.
- Struna mi pękła, kiedy zabijałem nią pszczołę - oznajmił mężczyzna, podając puszkę Noelowi, który skrzywił się, upijając łyk alkoholu. Piwo jabłkowe było ohydne.
- No i co? - zdziwiła się Bates. - Masz jeszcze pięć.
- Nie umiem grać na pięciu - odparł Segel.
- Na sześciu też nie umiałeś - uznałam złośliwie, a wszyscy moi przyjaciele, nie wyłączając samego Kevina, wybuchnęli śmiechem.
Poczułam się tak, jakby to wszystko, co działo się po przyjeździe Smoków, nigdy nie miało miejsca. Jakbyśmy nadal byli tylko niepokonanymi Bree, Effie, Kevinem, Noelem i Wrenem. Bez żadnego niepokoju, bez żadnych Dangersów.
- Pójdę po więcej piwa - zaoferował Kevin, po czym podniósł się z miejsca i skierował w stronę lodówki.
- To może zagramy w warcaby? - zapytał Wren. - Jak za starych dobrych czasów.
W kuchni rozległ się niezidentyfikowany hałas, co jednak specjalnie nie przejęło nikogo, ponieważ Segel często miał problemy z poprawnym utrzymaniem się na własnych nogach.
Noel jednak poddał się i zerknął zdezorientowany w tamtą stronę.
Kiedy byliśmy już w komplecie, zgodnie uznaliśmy, że gra w warcaby jest doskonałym pomysłem, więc Effie wygrzebała pokrytą kurzem planszę spod kanapy. Nie graliśmy całe wieki!
Porozlewaliśmy wszelkie trunki, w jakich posiadaniu byliśmy, do niewielkich kieliszków, które dzisiejszego wieczoru miały służyć nam jako pionki i rozpoczęliśmy zabawę. Generalnie nieważne było, kto wykonuje ruch, kiedy wykonuje ruch i czy w ogóle wykonuje ruch. Najważniejsze było ochlanie się do upadłego tak, by nie pamiętać żadnego fragmentu rozgrywki i uznać, że zakończyła się remisem.
Nawet nie zauważyliśmy, kiedy Coronation Street dobiegło końca na rzecz kolejnego odcinka Heartbeat, czyli serialu, którego szczerze nienawidziliśmy, jednak i tak nikt nawet nie zerkał na telewizor, więc nie wyłączaliśmy odbiornika, przez co histeryczne wrzaski bohaterów łączyły się z naszymi okrzykami radości, tworząc wyjątkową harmonię.
Kiedy Kevin przy pomocy swojego kieliszka z wódką wiśniową usunął z powierzchni planszy mój kieliszek z wódką gruszkową, całkowicie zapomnieliśmy o wszelkich istniejących zasadach i rozpoczęliśmy właściwą grę, polegającą na chlaniu.
Nigdy nie piłam z żadnego konkretnego powodu. Alkohol nawet za bardzo mi nie smakował. Po prostu uwielbiałam to uczucie, gdy rozlewał się po moim organizmie i mogłam całkowicie zatracić się w jego zbawiennym działaniu.
- Wypijmy za błędy i za happy endy - wybełkotał Wren, wymachując opróżnioną butelką.
- Na drugą nogę! - wykrzyczał Kevin, zgniatając puszkę w ręku.
Zaczęliśmy chichotać jak hieny i nikt z nas nie potrafił się opanować. Effie zleciała z kanapy i przeturlała się przez pół pomieszczenia tak, że wylądowała u stóp Noela, który właśnie postanowił rozprostować kości, kręcąc się i gnąc w wymyślny sposób.
W przerwie między jednym napadem rechotu, a drugim, usłyszeliśmy, jak drzwi wejściowe otwierają się, a po chwili stała przed nami Janis w całej swej okazałości. Zmarszczki na jej czole i policzkach pogłębiły się, a jej spojrzenie było bardziej wyblakłe, jednak na jej twarzy widniał słaby, ledwo widoczny uśmiech.
- Witaj, Janis, miło cię widzieć - wybełkotał Wren, podchodząc do niej z miską pełną chipsów paprykowych. - Chcesz?
Kobieta wzdrygnęła się lekko, czując jego nieświeży oddech, po czym wyjęła naczynie z jego rąk i poczęła bardzo dokładnie badać konsystencję znajdującego się w nim posiłku, krzywiąc się coraz bardziej z każdą kolejną sekundą.
- Dlaczego jecie te okropieństwa? - zapytała w końcu. - Zaraz przygotuję wam kuskus.
Już zaczęła podwijać rękawy, kiedy Parrish pociągnął ją za sobą i nakazał jej usiąść na kanapie. Sprawnie ominęła rzucającą się po podłodze Effie, która w dalszym ciągu nie potrafiła przestać się śmiać i klapnęła między mną, a pustym pudełkiem po ciastkach marcepanowych. Swoją drogą- zawartość cukru w tychże ciastkach znacznie przewyższa jakiekolwiek normy.
- Widzę zabalowaliście dzisiaj - westchnęła, zrzucając owe pudełko na podłogę. - To dobrze. Przynajmniej trochę się wyluzujecie po tym wszystkim.
Effie nieco się już wyciszyła i teraz siedziała po turecku na dywanie. Tylko co jakiś czas z jej ust wydobywał się pojedynczy chichot, który szybko tłumiła, zasłaniając buzię ręką.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi, a Janis podskoczyła w miejscu. Powoli powędrowała do okna, przez które wyjrzała. Krzyknęła głośno, a, gdy obróciła się w naszą stronę, jej oczy były szeroko rozwarte.
- Co się stało? - podniosłam się z kanapy i stanęłam obok przerażonej kobiety, kładąc dłoń na jej ramieniu. Okropnie plątał mi się język, co oznaczało, że chyba jednak przesadziłam z procentami.
- Wendy - wyszeptała.
- To niemożliwe, Janis - powiedziałam, a Wren, stojący przy oknie automatycznie zrobił się cały blady.
- To niemożliwe - powtórzył moje słowa, jednak zupełnie innym tonem. - To naprawdę ona.
Spojrzałam na niego, jak na kosmitę. Wendy nie żyje. Widzieliśmy wybuch. Widzieliśmy jej trumnę. Janis widziała jej martwe ciało. To nie jest żaden pierdolony film, tutaj ludzie nie mogą sobie tak po prostu ożyć!
Cała się trzęsłam, kiedy powoli podchodziłam do drzwi. Zaraz za mną dreptali chłopcy, Effie i Janis. Wszyscy zdali się od razu wytrzeźwieć. W naszych oczach zagościł niepokój, a rysy naszych twarzy wyostrzyły się.
- Noel, podaj mi pistolet - wyszeptałam, zwracając się w ich stronę.
Chłopak pospiesznie popędził w stronę kuchni, a po chwili w mojej dłoni znalazł się niewielki pistolet skałkowy, który nie był bronią idealną, ale wystarczającą, aby pozbawić kogoś życia. Nie mieliśmy teraz czasu na zdobywanie lepszego uzbrojenia.
Palce prawej ręki z całej siły zacisnęłam na rączce, będąc w gotowości, by nacisnąć spust w każdym momencie, z kolei lewą dłoń powoli wyciągałam w stronę klamki, która lekko ugięła się pod moim dotykiem, powodując otwarcie się drzwi. Usłyszałam rozdzierający krzyk Janis, kiedy ujrzała postać, która stała na naszym ganku.
Wendy.
Miała na sobie czarną koszulkę Jacka Danielsa, oliwkową spódniczkę i kwieciste martensy - strój, w którym wyszła z domu w dniu koncertu, strój, w którym miała zostać pochowana. Ciemne włosy, spływające leniwie po jej ramionach, uwydatniały martwą biel jej cery. Oczy miała szeroko rozwarte, jednak ich turkusowa barwa całkowicie wyblakła, pozostawiając po sobie tylko szarą mgłę. Z pięciu piegów na jej małym nosie pozostał tylko jeden, największy. Jej usta, zwykle pełne o pięknym, malinowym odcieniu, zszyte były grubą, czarną nicią, a na jej szyi zawiązana była ogromna, czerwona kokarda.
Zasłoniłam usta dłonią i zacisnęłam powieki najmocniej, jak potrafiłam, by nie musieć patrzeć. Cofnęłam się prędko, zatrzaskując drzwi. Oddychałam ciężko i nie potrafiłam utrzymać się na nogach, przez co wpadłam na Wrena, który zwinnie zamknął mnie w mocnym uścisku. Nie potrafiłam uspokoić zdecydowanie zbyt szybkiego bicia serca i z trudem łapałam powietrze do płuc. Łzy zaczęły pospiesznie wydostawać się z moich oczu. Cała się trzęsłam.
Na moment straciłam orientację i nie miałam pojęcia, co działo się wokół mnie. Byłam tylko ja i moje emocje, które zdecydowanie zbyt długo tłumiłam w sobie, przez co uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą.
Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami.
Oderwałam się od ciepłego ciała przyjaciela z ogromnym trudem. Dreszcze nadal przebiegały przez mój organizm niczym stado bardzo szybkich zwierząt z bardzo twardymi kopytami. Okrążyłam wzrokiem całe pomieszczenie, próbując dowiedzieć się, kto opuścił dom.
Effie stała na baczność, wpatrując się w ścianę, a po jej policzki były lekko zwilżone. Kevin klęczał przy Janis, która osunęła się na ziemię po tym, co zobaczyła, i jakby starał się poskładać jej porozrzucane kawałki w całość, choć po tym wszystkim to chyba nie było możliwe.
Noel.
Noel wyszedł.
Od Autorek:
Witajcie! Czy Wy też tak niesamowicie cieszycie się z tego, że już jest piątek?
Był krótki moment Effie i Harry'ego, jak się podobało?
I Wendy... Wendy, Wendy, Wendy... Mamy nadzieję, że wszelkie wasze wątpliwości co do jej śmierci zostały rozwiane. Wendy NAPRAWDĘ nie żyje. Jaka była wasza reakcja, gdy pojawiła się przed ich drzwiami?
Macie jakiś pomysł, co do ucieczki Noela? Gdzie poszedł? Co się stało? Piszcie :)
Pod ostatnim rozdziałem było TYLKO 16 komentarzy, co, szczerze mówiąc, naprawdę cholernie nas zmartwiło, dlatego teraz prosimy Was bardzo serdecznie, żeby każdy, kto przeczyta rozdział dwunasty napisał nawet jakiś krótki komentarz. Chcemy sprawdzić statystyki, bo wyświetlenia to jedno, a komentarze to zupełnie inna sprawa. BARDZO PROSIMY :)
Na koniec życzymy miłego weekendu i dziękujemy za zwiększającą się ilość obserwatorów :)
Z perspektywy Bree.
Nawet nie wiem, w jaki sposób znalazłam się w salonie w towarzystwie Effie, Kevina, Noela i Wrena. Dangersi pojechali załatwiać interesy, a Janis postanowiła spędzić popołudnie ze swoją rodziną, która przybyła do Doncaster, by opłakiwać śmierć Wendy. Poza tym, musiała wytłumaczyć jej sytuację z pogrzebu, o ile w ogóle to, co zaszło, da się jakkolwiek wyjaśnić.
Właściwie dziwiłam się, jak udaje nam się zachować spokój, wiedząc, że nasz dom w każdej chwili może zostać spalony, a nasze życie po raz kolejny wywrócone do góry nogami. Wydaje mi się jednak, że potrzebowaliśmy chwili do odpoczynku i ochłonięcia.
Jeszcze nie tak dawno każdy wieczór spędzaliśmy razem, czy na imprezie w klubie, czy na kanapie w domu, a ostatnimi czasy nie robimy niczego poza pokornym przyjmowaniem na siebie kolejnych osłabiających nas uderzeń ze strony Smoków. To przez nich wszystko się pierdoli!
- Obejrzymy coś? - zapytał Noel, szybkim ruchem zgarniając Adolfa z podłogi na swoje kolana.
Powoli kiwnęliśmy głowami jeszcze zanim w stu procentach dotarły do nas jego słowa, a Wren ochoczo uruchomił telewizor. ITV emitowało właśnie jeden z pierwszych odcinków Coronation Street, czyli opery mydlanej, którą nałogowo oglądała moja ciotka nim zmarła.
- Ten facet jest wyjątkowo obrzydliwy - mruknęła Effie, wskazując na jednego z bohaterów serialu, który właśnie pojawił się na ekranie.
- To odcinek z lat siedemdziesiątych, czego ty się spodziewasz? - zapytałam, po czym zrzuciłam jej nogi ze swoich kolan.
- W latach siedemdziesiątych istnieli przystojni mężczyźni - oburzyła się.
- Jeden przykład, obrońco uciśnionych - zażądał Wren, odłożywszy opasły tom poezji na stolik.
- Bruce Bates - wzruszyła ramionami.
Parrish zastanowił się przez chwilę, lecz finalnie zaakceptował jej odpowiedź i przyznał jej rację. Szczerze mówiąc, gdybym urodziła się te pięćdziesiąt lat temu, z wielką przyjemnością dostąpiłabym zaszczytu zostania panią Bates.
- Właśnie myślałaś o ślubie z moim ojcem, zgadłam? - zaśmiała się Effie. Rozumiała mnie bez słów, ale, cholera, ileż musiałam się nagadać, zanim tak się stało.
Uśmiechnęłam się do niej najszerzej, jak potrafiłam, a ona z powrotem umiejscowiła swoje kończyny na moich, co nie było zbyt wygodną pozycją, jednak dla przyjaźni trzeba cierpieć, więc tym razem nie protestowałam.
Anne Reid, wcielająca się w rolę Valerie w serialu odbywała szalenie poważną rozmowę przez telefon, a Kevin usiłował ją przedrzeźniać, więc przysunął sobie pustą butelkę po zbożowej whisky do ucha i zaczął trajkotać jak nakręcony, choć właściwie nikt go nie słuchał. Kiedy zakończył przedstawienie, cisnął szkłem o podłogę tak mocno, że pękło bez najmniejszego oporu.
- Będziesz to potem sprzątał - powiedział Wren z wyraźnym zmęczeniem w głosie, a Noel automatycznie przycisnął Adolfa do swojej piersi, gdyż kot zaczął głośno miauczeć, słysząc brzdęk rozbijającego się naczynia.
- Czy ja kiedykolwiek cokolwiek sprzątałem? - spytał Segel, otwierając puszkę piwa jabłkowego, która od dłuższego czasu leżała na podłodze obok fotela. - Nie bądź naiwny.
Parrish zaśmiał się cicho i pokręcił z niedowierzaniem głową, wykładając nogi na blat. Jego oczy były podkrążone i zaczerwienione, a włosy lekko zmierzwione z niewiadomych przyczyn. Wyglądał inaczej niż zwykle. Zresztą, wszyscy wyglądaliśmy inaczej. Byliśmy bardziej wykończeni i jakby... Doroślejsi.
- Kevin, może przyniesiesz Suzan? - zaproponowała Effie. Mimo, że nie słuchała contry, a jedyną piosenką, jaką Kevin rzeczywiście potrafił zagrać było Sweet Home Alabama, bardzo lubiła, kiedy siedział po turecku na podłodze i próbował wydobyć jakieś czyste dźwięki ze swojej starej, lekko zmasakrowanej już gitary. Nazwał ją Suzan, bo... Nikt nie wie, dlaczego.
- Struna mi pękła, kiedy zabijałem nią pszczołę - oznajmił mężczyzna, podając puszkę Noelowi, który skrzywił się, upijając łyk alkoholu. Piwo jabłkowe było ohydne.
- No i co? - zdziwiła się Bates. - Masz jeszcze pięć.
- Nie umiem grać na pięciu - odparł Segel.
- Na sześciu też nie umiałeś - uznałam złośliwie, a wszyscy moi przyjaciele, nie wyłączając samego Kevina, wybuchnęli śmiechem.
Poczułam się tak, jakby to wszystko, co działo się po przyjeździe Smoków, nigdy nie miało miejsca. Jakbyśmy nadal byli tylko niepokonanymi Bree, Effie, Kevinem, Noelem i Wrenem. Bez żadnego niepokoju, bez żadnych Dangersów.
- Pójdę po więcej piwa - zaoferował Kevin, po czym podniósł się z miejsca i skierował w stronę lodówki.
- To może zagramy w warcaby? - zapytał Wren. - Jak za starych dobrych czasów.
W kuchni rozległ się niezidentyfikowany hałas, co jednak specjalnie nie przejęło nikogo, ponieważ Segel często miał problemy z poprawnym utrzymaniem się na własnych nogach.
Noel jednak poddał się i zerknął zdezorientowany w tamtą stronę.
Kiedy byliśmy już w komplecie, zgodnie uznaliśmy, że gra w warcaby jest doskonałym pomysłem, więc Effie wygrzebała pokrytą kurzem planszę spod kanapy. Nie graliśmy całe wieki!
Porozlewaliśmy wszelkie trunki, w jakich posiadaniu byliśmy, do niewielkich kieliszków, które dzisiejszego wieczoru miały służyć nam jako pionki i rozpoczęliśmy zabawę. Generalnie nieważne było, kto wykonuje ruch, kiedy wykonuje ruch i czy w ogóle wykonuje ruch. Najważniejsze było ochlanie się do upadłego tak, by nie pamiętać żadnego fragmentu rozgrywki i uznać, że zakończyła się remisem.
Nawet nie zauważyliśmy, kiedy Coronation Street dobiegło końca na rzecz kolejnego odcinka Heartbeat, czyli serialu, którego szczerze nienawidziliśmy, jednak i tak nikt nawet nie zerkał na telewizor, więc nie wyłączaliśmy odbiornika, przez co histeryczne wrzaski bohaterów łączyły się z naszymi okrzykami radości, tworząc wyjątkową harmonię.
Kiedy Kevin przy pomocy swojego kieliszka z wódką wiśniową usunął z powierzchni planszy mój kieliszek z wódką gruszkową, całkowicie zapomnieliśmy o wszelkich istniejących zasadach i rozpoczęliśmy właściwą grę, polegającą na chlaniu.
Nigdy nie piłam z żadnego konkretnego powodu. Alkohol nawet za bardzo mi nie smakował. Po prostu uwielbiałam to uczucie, gdy rozlewał się po moim organizmie i mogłam całkowicie zatracić się w jego zbawiennym działaniu.
- Wypijmy za błędy i za happy endy - wybełkotał Wren, wymachując opróżnioną butelką.
- Na drugą nogę! - wykrzyczał Kevin, zgniatając puszkę w ręku.
Zaczęliśmy chichotać jak hieny i nikt z nas nie potrafił się opanować. Effie zleciała z kanapy i przeturlała się przez pół pomieszczenia tak, że wylądowała u stóp Noela, który właśnie postanowił rozprostować kości, kręcąc się i gnąc w wymyślny sposób.
W przerwie między jednym napadem rechotu, a drugim, usłyszeliśmy, jak drzwi wejściowe otwierają się, a po chwili stała przed nami Janis w całej swej okazałości. Zmarszczki na jej czole i policzkach pogłębiły się, a jej spojrzenie było bardziej wyblakłe, jednak na jej twarzy widniał słaby, ledwo widoczny uśmiech.
- Witaj, Janis, miło cię widzieć - wybełkotał Wren, podchodząc do niej z miską pełną chipsów paprykowych. - Chcesz?
Kobieta wzdrygnęła się lekko, czując jego nieświeży oddech, po czym wyjęła naczynie z jego rąk i poczęła bardzo dokładnie badać konsystencję znajdującego się w nim posiłku, krzywiąc się coraz bardziej z każdą kolejną sekundą.
- Dlaczego jecie te okropieństwa? - zapytała w końcu. - Zaraz przygotuję wam kuskus.
Już zaczęła podwijać rękawy, kiedy Parrish pociągnął ją za sobą i nakazał jej usiąść na kanapie. Sprawnie ominęła rzucającą się po podłodze Effie, która w dalszym ciągu nie potrafiła przestać się śmiać i klapnęła między mną, a pustym pudełkiem po ciastkach marcepanowych. Swoją drogą- zawartość cukru w tychże ciastkach znacznie przewyższa jakiekolwiek normy.
- Widzę zabalowaliście dzisiaj - westchnęła, zrzucając owe pudełko na podłogę. - To dobrze. Przynajmniej trochę się wyluzujecie po tym wszystkim.
Effie nieco się już wyciszyła i teraz siedziała po turecku na dywanie. Tylko co jakiś czas z jej ust wydobywał się pojedynczy chichot, który szybko tłumiła, zasłaniając buzię ręką.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi, a Janis podskoczyła w miejscu. Powoli powędrowała do okna, przez które wyjrzała. Krzyknęła głośno, a, gdy obróciła się w naszą stronę, jej oczy były szeroko rozwarte.
- Co się stało? - podniosłam się z kanapy i stanęłam obok przerażonej kobiety, kładąc dłoń na jej ramieniu. Okropnie plątał mi się język, co oznaczało, że chyba jednak przesadziłam z procentami.
- Wendy - wyszeptała.
- To niemożliwe, Janis - powiedziałam, a Wren, stojący przy oknie automatycznie zrobił się cały blady.
- To niemożliwe - powtórzył moje słowa, jednak zupełnie innym tonem. - To naprawdę ona.
Spojrzałam na niego, jak na kosmitę. Wendy nie żyje. Widzieliśmy wybuch. Widzieliśmy jej trumnę. Janis widziała jej martwe ciało. To nie jest żaden pierdolony film, tutaj ludzie nie mogą sobie tak po prostu ożyć!
Cała się trzęsłam, kiedy powoli podchodziłam do drzwi. Zaraz za mną dreptali chłopcy, Effie i Janis. Wszyscy zdali się od razu wytrzeźwieć. W naszych oczach zagościł niepokój, a rysy naszych twarzy wyostrzyły się.
- Noel, podaj mi pistolet - wyszeptałam, zwracając się w ich stronę.
Chłopak pospiesznie popędził w stronę kuchni, a po chwili w mojej dłoni znalazł się niewielki pistolet skałkowy, który nie był bronią idealną, ale wystarczającą, aby pozbawić kogoś życia. Nie mieliśmy teraz czasu na zdobywanie lepszego uzbrojenia.
Palce prawej ręki z całej siły zacisnęłam na rączce, będąc w gotowości, by nacisnąć spust w każdym momencie, z kolei lewą dłoń powoli wyciągałam w stronę klamki, która lekko ugięła się pod moim dotykiem, powodując otwarcie się drzwi. Usłyszałam rozdzierający krzyk Janis, kiedy ujrzała postać, która stała na naszym ganku.
Wendy.
Miała na sobie czarną koszulkę Jacka Danielsa, oliwkową spódniczkę i kwieciste martensy - strój, w którym wyszła z domu w dniu koncertu, strój, w którym miała zostać pochowana. Ciemne włosy, spływające leniwie po jej ramionach, uwydatniały martwą biel jej cery. Oczy miała szeroko rozwarte, jednak ich turkusowa barwa całkowicie wyblakła, pozostawiając po sobie tylko szarą mgłę. Z pięciu piegów na jej małym nosie pozostał tylko jeden, największy. Jej usta, zwykle pełne o pięknym, malinowym odcieniu, zszyte były grubą, czarną nicią, a na jej szyi zawiązana była ogromna, czerwona kokarda.
Zasłoniłam usta dłonią i zacisnęłam powieki najmocniej, jak potrafiłam, by nie musieć patrzeć. Cofnęłam się prędko, zatrzaskując drzwi. Oddychałam ciężko i nie potrafiłam utrzymać się na nogach, przez co wpadłam na Wrena, który zwinnie zamknął mnie w mocnym uścisku. Nie potrafiłam uspokoić zdecydowanie zbyt szybkiego bicia serca i z trudem łapałam powietrze do płuc. Łzy zaczęły pospiesznie wydostawać się z moich oczu. Cała się trzęsłam.
Na moment straciłam orientację i nie miałam pojęcia, co działo się wokół mnie. Byłam tylko ja i moje emocje, które zdecydowanie zbyt długo tłumiłam w sobie, przez co uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą.
Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami.
Oderwałam się od ciepłego ciała przyjaciela z ogromnym trudem. Dreszcze nadal przebiegały przez mój organizm niczym stado bardzo szybkich zwierząt z bardzo twardymi kopytami. Okrążyłam wzrokiem całe pomieszczenie, próbując dowiedzieć się, kto opuścił dom.
Effie stała na baczność, wpatrując się w ścianę, a po jej policzki były lekko zwilżone. Kevin klęczał przy Janis, która osunęła się na ziemię po tym, co zobaczyła, i jakby starał się poskładać jej porozrzucane kawałki w całość, choć po tym wszystkim to chyba nie było możliwe.
Noel.
Noel wyszedł.
Od Autorek:
Witajcie! Czy Wy też tak niesamowicie cieszycie się z tego, że już jest piątek?
Był krótki moment Effie i Harry'ego, jak się podobało?
I Wendy... Wendy, Wendy, Wendy... Mamy nadzieję, że wszelkie wasze wątpliwości co do jej śmierci zostały rozwiane. Wendy NAPRAWDĘ nie żyje. Jaka była wasza reakcja, gdy pojawiła się przed ich drzwiami?
Macie jakiś pomysł, co do ucieczki Noela? Gdzie poszedł? Co się stało? Piszcie :)
Pod ostatnim rozdziałem było TYLKO 16 komentarzy, co, szczerze mówiąc, naprawdę cholernie nas zmartwiło, dlatego teraz prosimy Was bardzo serdecznie, żeby każdy, kto przeczyta rozdział dwunasty napisał nawet jakiś krótki komentarz. Chcemy sprawdzić statystyki, bo wyświetlenia to jedno, a komentarze to zupełnie inna sprawa. BARDZO PROSIMY :)
Na koniec życzymy miłego weekendu i dziękujemy za zwiększającą się ilość obserwatorów :)
Świetny rozdział c; Nie wiem co myslec o tej Wendy xdd Nie noge doczekac sie nexta. Życzę weny :) Miłego weekendu c:
OdpowiedzUsuńHej niedawno trafiłam na wasz blog i muszę stwierdzić, że piszecie bardzo ciekawie, zagadkowo i humorystycznie. Fajnie, że nie jest to takie typowe opowiadanie , ze ona nie nienawidzi jego i vice versa a potem się zakochują w sobie. Fajnie, ze tworzycie coś zupełnie innego. A ten rozdział jest świetny. Jestem bardzo ciekawa co wydarzy się w następnym rozdziale. Życzę dużo weny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
<3
OdpowiedzUsuńKocham to opowiadanie ^.^
OdpowiedzUsuńI czekam na więcej ;)
Ja kocham Harry'ego i Effie jako pare *-* Mam nadzieję, że coś większego z tego będzie :) A rozdział jak zwykle wspaniały :) ♥♥♥ xx
OdpowiedzUsuńWiecie co ...... sprawa z Wendy była .... no nie powiem zaskoczyła mnie. XD
OdpowiedzUsuńCo do Noela to nie mam pomysłów. ;)
Effie ..... nie okłamuj się! Ty i Harry to nie tylko seks. :D
Czekam na next! Weny kochane. :**
Zajebisty ;*
OdpowiedzUsuńRozdział, jak zawsze pełny akcji i zaskakujący w swojej fabule. Super tak trzymać dalej, Dalszej weny, do następnego :)
OdpowiedzUsuńKooocham ♡
OdpowiedzUsuń/Polly
Okay tego sie nie spodziewałam. Boże, jakim trzeba byc nie wiem nawet... Bezwzględnym człowiekiem, zostawiając martwe ciało Wendy przed samymi drzwiami i to jeszcze perfidnie przy jej samej matce! Nie sądziłam, że Smoki są acy okrutni.. To znaczy, trudno sie nnie domyślić, wysadzili stadion, podpalili dom, magazyn zabili innych... Ale kurde, wow. Ci ludzie są cholernie nieprzewidywalni. Nie wiem, co bym czuła gdybym mieszkała w takim Doncaster. Chyba bym sie zabarykadowała w domu.
OdpowiedzUsuńNoel wyszedł i najprawdopodobniej ma ochotę powybijać każdego że swoich przeciwników jeszcze bardziej niż Effie czy Bree. Taka tam sobie chęć zemsty, a w tym wypadku to go popieram!
Seks bez zobowiązań? Harry i Effie to chwilowo doskonały przykład, ale czekam na moment, w którym coś do siebie poczują, takiego mocniejszego.
Ogólnie to jestem Waszą fanką, mówiłam już to, ale teraz to wyczekuję piątków jeszcze bardziej niż zwykle.
Kocham was xx
Swietny rozdial! Czekam na next
OdpowiedzUsuńKlaudia
O jezuuu <3 Świetny rozdział!!
OdpowiedzUsuńWow.
OdpowiedzUsuńNic więcej nie da się napisać... ♥
Jaki super rozdział!
OdpowiedzUsuńAle zaskakuje mnia akcja z Wendy
Jaki super rozdział!
OdpowiedzUsuńAle zaskakuje mnia akcja z Wendy
O JA PIERDOLE CO TU SIĘ DZIEJE! TEGO TO JA SIĘ NIE SPODZIEWAŁAM! JAKIM TRZEBA BYĆ POTWOREM, ŻEBY ZROBIĆ COŚ TAK OKRUTNEGO, CHOREGO, POJEBANEGO?! MASAKRA! PRZEPRASZAM, ŻE NIE KOMENTOWAŁAM, ALE DZISIAJ NADROBIŁAM ZALEGŁOŚCI ODNOŚNIE TEGO OPOWIADANIA I TEN TEGO, PRZEPRASZAM TEŻ, ŻE TAK KRÓTKO, ALE NIE MAM ZBYTNIO CZASU! KOCHAM WAS :*
OdpowiedzUsuńZajebisty
OdpowiedzUsuńCoś czuje że Noel tak naprawdę ja kochał tylko nigdy nie chciał sobie, ani nikomu tego przyznac suoer!!! Czekam na nst /tori
OdpowiedzUsuńCzekam na nn
OdpowiedzUsuńCudny rozdział! Czekam na następny!
OdpowiedzUsuńIdealnie ;)
OdpowiedzUsuńO kurwa.... gdzie Noel i czy tych smoków kompletnie pojebalo... ale chamy.... super rozdzial ;) piszcie next
OdpowiedzUsuńTina
Wreście coś wiadomo o Harrym i Effie a Sensu współczuję te smoki są zdrowo rąbnięte oby rozdział był jak najszybciej bo chce wiedzieć czy np. czemu Noel uciekł
OdpowiedzUsuńO ja cie ale się porobiło ;cc
OdpowiedzUsuńszkoda mi Janis biedna ;cc
nie mogę się doczekać aż Effie będzie z Harrym, a Louis z Bree <3
I niech coś zaczną robić jako wspólny gang i niech się zemszczą na nich za Wendy ;cc
Nie mogę się doczekać następnego *.*
Dzięki i postaram się komentować każdy rozdział ;***
Świetny rozdział ;) Do następnego :p
OdpowiedzUsuńM.
PS. Czekam na coś więcej odnośnie Effie i Harry'ego ^^
Rozdział super :*
OdpowiedzUsuńWendy, wendy, wendy smoki są naprawdę chamscy do szpiku kości, nienawidzę ich !!!
Nie mogę doczekać się następnego rozdziału :D
Gdzie poszedł Noel !?
Harry i Effie <3
Louise i Bree <3
Nie rób krzywdy Noelowi to mój przyszły mąż ! I jak on stanie przed ołtarzem :'(
OdpowiedzUsuń