piątek, 8 sierpnia 2014

Rozdział Siódmy

Z perspektywy Effie.     
        
Nienawidziłam tego, że byłam zdolna do miłości, bo to sprawiało, że żyłam w ciągłym strachu o moich najbliższych. Bałam się, że nie zdążę na czas, a on zginie i więcej go nie zobaczę. Nie chciałam rozstać się z nim w takich okolicznościach, nie powiedziałam mu wielu słów, nie przeprosiłam i nie pokazałam mu jak bardzo go kocham. Gdyby zginął, to wszystko straciłoby sens, moje życie byłoby już tylko karą, niczym więcej. Miałam ochotę płakać jak małe dziecko i nie patrzeć na nikogo, ale nie mogłam po prostu zrezygnować. Dlatego jechałam tam z nadzieją, że zdążę go uratować, że na mnie czeka i wszystko skończy się dobrze. Te kilka chwil, które zajęły nam dojazd do miejsca, gdzie mieszkał mu ojciec, wydawały się być najdłuższymi w moim życiu. 
Gdy tylko samochód zatrzymał się na żwirze, wysiadłam z auta i zaczęłam biec w stronę domu, który stał w płomieniach. Słyszałam wołanie Bree, ale ignorowałam je, teraz liczył się tylko Bruce. 
Kopnęłam drzwi i zamknęłam oczy, gdy gorące powietrze buchnęło w moją twarz, na chwile pozbawiając mnie oddechu. Gdy tylko przekroczyłam próg domu, zaczęłam kaszleć, a w oczach pojawiły mi się łzy. Wszędzie był ogień, nie było widać nic, co można byłoby uratować. Gdzie był mój tatuś?
Zakryłam usta rękawem swetra, aby jakoś przeżyć i nie zadusić się. Zaglądałam wszędzie, gdzie mogłam, ale nigdzie nie było taty. Musiałam coś zrobić, cokolwiek. Nie mogłam go zostawić.
- Tato! 
- Effie! 
Obróciłam się, a moim oczom ukazał się Styles oraz Bree, która zasłaniała usta dłonią. Nie potrzebnie tutaj wchodzili, mogło coś się im stać i nie rozumiałam, dlaczego narażali swoje życie. Harry był tak samo zmartwiony jak ja, widziałam to w jego oczach i bolał mnie fakt, że tak bardzo zależało mu na moim ojcu. Byłam zazdrosna, to prawda, ale to nie był odpowiedni czas na kłótnie. 
- Nie znajdziemy go – powiedziała bezradnie Bree. – Musimy stąd uciekać, zaraz spalimy się żywcem!
- Jak chcesz to idź! – krzyknęłam. – Nie wyjdę bez taty.
- Może wcale go tutaj nie ma, myśl racjonalnie.
- Effie ma racje, Lennon – warknął Styles. – Jak chcesz to stąd idź, a nas zostaw w spokoju. 
Ledwo mogłam stać, ponieważ temperatura była nie do wytrzymania, a dym truł moje płuca bardziej niż papierosy, które codziennie paliłam. Jak pomyślałam, jak czuł się teraz mój tata, to coś skręcało mnie w żołądku
Spojrzałam na moją przyjaciółkę, która widocznie się wahała. Nie miałabym jej za złe, gdyby wyszła i nas zostawiła, jednak byłoby mi przykro. Chciałam, aby mnie wspierała i pomogła mi, choć może to właśnie Harry powinien mi pomóc, a nie ona. 
- Idź, Bree – wymusiłam uśmiech. – Poczekaj na zewnątrz.
- Nie pierdol! – krzyknęła. – Poszukam tam – wskazała na salon oraz pokój, który był zamknięty, po czym odeszła.
Nagle obok mnie spadła belka, wywołując głośny huk, który przeraził mnie tak mocno, że prawie umarłam na zawał. Iskry delikatnie zraniły moje ciało, ale postanowiłam być twarda i w końcu znaleźć Bruca. 
Harry delikatnie chwycił mnie za ramię, po czym odciągnął mnie od płomieni. Moje oczy łzawiły i wiedziałam, że wyglądam okropnie, ale nie przejmowałam się tym. Liczył się tylko mój tatuś.
Zakryłam usta i ruszyłam na przód. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogło być już za późno i nic nie dało się zrobić. Miałam nadzieję, choć od zawsze mówiłam, że nadzieja jest dziwką i właśnie w tym momencie byłam tak głupia, bo ją miałam.
- Tato! – krzyknęłam. – Tato, proszę!
- Effie!
Ulga przeszła przez moje ciało, gdy usłyszałam ciche nawoływanie Bruca. Nie zważając na nic, rzuciłam się w stronę skąd dochodził jego zachrypnięty głos. Harry wręcz deptał mi po piętach i chronił mnie przed ogniem, który tylko marzył, aby nas usmażyć.
Moje serce zatrzymało się, gdy zobaczyłam go na podłodze. Opierał się plecami o szafkę, która na szczęście jeszcze nie stała w płomieniach. Wraz z Harrym podbiegłam do niego, chwyciliśmy go za ramiona i zaczęliśmy uciekać w stronę wyjścia.
- Bree, mamy go! Wyłaź stąd! – krzyknęłam na tyle głośno, aby mnie usłyszała, po czym zaczęłam kaszleć. Nie mieliśmy dużo tlenu, dusiliśmy się, ale dalej stawialiśmy duże kroki ku wyjściu. Było mi ciężko, ponieważ Bruce nie ważył mało, a to, że ledwo się poruszał, tylko utrudniało sytuację. Bree podbiegła do nas, a chwilę później w czwórkę opuściliśmy dom. Od razu dopadł nas mój zespół, który chciał się upewnić, że wszystko z nami w porządku. Uśmiechnęłam się delikatnie, dotykając zarośniętego policzka taty, jakbym chciała się przekonać, że naprawdę jest ze mną i nic mu nie jest. 
- Effie, chcę tam wrócić – rzekł stanowczo i nagle jakby odzyskał siły.

- Oszalałeś?! – spojrzałam na niego jakby miał pięć głów.
- Tam są zdjęcia! Nie zostawię ich! 
Upadłam na ziemię, nie spodziewając się, że nas odepchnie i ruszy w stronę palącego się budynku. Styles pomógł mi wstać, posyłając mi zdezorientowane spojrzenie. Bruce nie odpuści, wiedziałam to i nie mogłam go powstrzymać, nie miałam aż tyle siły. Te zdjęcia były dla niego najważniejsze i myślałam, że pomagały mu nie zapomnieć o mamie i chwilach, które razem przeżyli. 
- Tato! – zaczęłam biec w jego stronę, ale on już zniknął w płomieniach. 
Przyspieszyłam, modląc się, abyśmy zdążyli się stąd wydostać zanim wszystko runie. Stał w dawnym korytarzu i jak szalony ściągał ramki ze ściany. Zaczęłam mu pomagać, aby nie tracić czasu, ale to nie pomogło. Rozszerzyłam szeroko oczy, słysząc krzyk bólu taty, a gdy zerknęłam na jego nogę zobaczyłam, że jego spodnie się palą. Nie wiedziałam, co ma zrobić, próbowałam mu pomóc, ale nie dałam rady. Brakowało nam tlenu i sił. Oczy zaszły mi mgłą, sprawiając, że nie widziałam zupełnie nic. Kręciło mi się w głowie i myślałam, że eksploduję. Upadłam na ziemię, a ostatnie co pamiętałam, to krzyk Bree. 
                                                                      *
Obudziłam się w furgonetce, która wiozła nas do szpitala, ponieważ tata został poparzony. Trzymałam go za rękę przez całą drogę i cicho szeptałam, że wszystko będzie dobrze. Łzy bólu spływały po jego bladych policzkach, gdy z całej siły zaciskał oczy, jakby chciał nigdy już ich nie otworzyć. Nie mogłam mu pozwolić, aby się poddał, musiał walczyć tak jak zawsze. Gdy byłam mała zabierał mnie na treningi, a potem swoje walki. Za każdym razem, gdy siedziałam na stołku przy ochroniarzu, który mnie pilnował, błagałam Boga, aby tata wygrał i żeby się nie poddał. Cały czas wygrywał, nikt nie mógł go pokonać, a ludzie mówili, że jest ze stali. Był legendą, ale nikt nie wiedział, że wieczorem czytał mi bajki, całował w czoło i mówił, że jestem jego największym skarbem. Pragnęłam przenieść się w czasie i wrócić do tego momentu, ponieważ chciałam znowu być małym dzieckiem, które było zapatrzone w swojego ojca. Bruce i Effie, zawsze. 
Trochę mi ulżyło, gdy lekarz powiedział, że nic mu nie będzie. Oczywiście skóra obumarła i prawdopodobnie będzie trzeba zrobić przeszczep, ale i tak mi ulżyło. Najważniejsze było to, że wszystko będzie w porządku, a przynajmniej miałam taką nadzieję. 

Wróciłam do domu późnym wieczorem, zastając w salonie Bree, która na mój widok uśmiechnęła się delikatnie, po czym wpadła w moje ramiona, mocno mnie do siebie przytulając. Oparłam głowę o jej ramię, ledwo walcząc z łzami, które chciały opuścić moje oczy. Nie mogłam płakać, byłam silna, a po drugie dla Effie Bates nie wypadało. 
Pachniała swoją perfumą Dolce & Gabbana oraz Hugo Boss, którą od zawsze podkradała Wrenowi. Zaciągnęłam się tą okrutnie wspaniałą mieszanką, próbując się uspokoić i odrzucić od siebie te nieprzyjemne myśli. Z tatą było już wszystko w porządku, a więc powinnam dać sobie spokój i cieszyć się, że tak to się skończyło. Jednak nie mogłam o tym zapomnieć i wymazać z głowy obrazu, gdy leżał ledwo zipiąc w swojej kuchni, gdzie kiedyś codziennie przyrządzaliśmy razem obiad. Było mi szkoda domu, ponieważ przeżyłam w nim wiele pięknych lat, które odeszły w niepamięć wraz z ogniem. Wszystko się zmieniło. 
- Będzie dobrze, Effie – rzekła Bree, pocieszająco głaszcząc mnie po włosach. - Tylko musisz w to uwierzyć.
- Jakoś nie chce mi się w to wierzyć – wymamrotałam, odsuwając się od niej. – Będę u siebie. 
Zdążyła połać mi tylko smutny uśmiech zanim odeszłam w stronę schodów, po których weszłam, aby zaszyć się w swoim pokoju. Jak zwykle przywitał mnie półmrok, którego w tym momencie potrzebowałam najbardziej. Położyłam się na miękkim łóżku, a spod poduszki wyciągnęłam paczkę fajek oraz zapalniczkę. Włożyłam papierosa między wargi, podpaliłam go, a chwilę później dym zaczął niszczyć moje płuca, co sprawiło, że choć trochę się zrelaksowałam. Nie miałam ochoty nawet oddychać, a tym bardziej rozmawiać z kimkolwiek. Czułam się jak wrak, który zapomniany opadł na dno oceanu, żegnając się ze światłem. Dziwne uczucie ogarniało moje ciało, zalewając je od czuba głowy aż po koniuszki palców u stóp. Ten świat był zły i cholernie skomplikowany, nie mogłam go zrozumieć i czułam, że z dnia na dzień gubię się coraz bardziej. Najgorsze było to, że potrafiłam oddychać, ale nie potrafiłam żyć, co od razu stawiało mnie na przegranej pozycji. Pragnęłam tylko, aby ktoś zabrał ode mnie tą nicość i ból, który mnie niszczył, jakbym była robakiem. 
Nagle ktoś zapukał do drzwi i nie czekając na moją odpowiedź, wszedł do pokoju. Na początku nie mogłam rozpoznać kto to, ponieważ było cholernie ciemno, ale gdy tylko tajemnicza osoba odsłoniła okno, ujrzałam go – Harry'ego Stylesa. Usiadł na krześle, kładąc łokcie na kolanach i patrząc na mnie jakby oczekiwał jakiejś odpowiedzi. Wyglądał dobrze, mając na sobie jeansy oraz koszulkę z logo jakiegoś zespołu. 
- Czego chcesz? – spytałam w końcu, nie mogąc pojąć czego ode mnie chciał. 
- Przyszedłem pogadać i zobaczyć jak się czujesz.
- A jak mam się czuć? 
- Myślę, że tak samo żałośnie jak ja – westchnął, bawiąc się pierścionkami, które miał na palcach. – Mało brakowało, a byśmy go stracili.
- Ah, tak, zapomniałam, że wręcz ubóstwiasz mojego ojca – prychnęłam, gdy złość przejęła nade mną kontrolę, albo raczej zazdrość.
- Zastępuje mi rodzinę, Effie – westchnął. – Jest dla mnie ważny, pojmij to w końcu. 
- Tylko, że ja nie chcę tego rozumieć! – krzyknęłam, gwałtownie podnosząc się do pozycji siedzącej. – Zabierasz mi wszystko, Styles! Ale wiesz co? Nie pozwolę Ci na to już nigdy więcej! Skończymy wspólne interesy, a potem znowu wrócimy do ciągłych wojen aż w końcu Cię zabiję!
- Naprawdę uważasz, że dałabyś radę? – również krzyczał i byłam pewna, że każdy nas słyszał. W tym domu ściany były cholernie cienkie. – Za bardzo kurwa mnie chcesz, abyś mogła mnie zabić! 
- Słucham?! – zaśmiałam się sztucznie. – Naprawdę myślisz, że mogłabym coś do Ciebie czuć? Jesteś idiotą, bo ja nie znam miłości i nie bawię się w takie głupstwa. Znajdź sobie jakąś lafiryndę i jak zwykle pokaż jej jak bardzo kochasz seks. 
- Jesteś suką, Bates. Obyś spłonęła w piekle. 
Po tych słowach wyszedł z mojego pokoju, głośno trzaskając drzwiami. Zeszłam z łóżka i kopnęłam ze złości krzesło, które z hukiem uderzyło w panele. Usiadłam na podłodze, chowając twarz w dłoniach, a po chwili zaczęłam płakać jak małe dziecko. Ten dzień był najgorszym w moim cholernym życiu.


Z perspektywy Bree.

Siedziałam wyprostowana na jednym z krzeseł w kuchni i popijałam zimną już herbatę jabłkową. Czułam się fatalnie, bo nie mogłam w żaden sposób pomóc Effie. Doskonale rozumiałam, jak źle było jej z tym, co stało się kilka godzin temu. Bruce od zawsze jest najważniejszą osobą w jej życiu i gdyby przydarzyło mu się coś złego, wolę nie myśleć, w jakim stanie byłaby moja przyjaciółka. Zawsze zazdrościłam jej relacji z tatą, bowiem nigdy takich nie miałam.
Mój ojciec był dla mnie jedynie dawcą nasienia. Rozstał się z moją matką, kiedy skończyłam trzynaście lat, ale nawet wcześniej nie miałam z nim dobrych stosunków.
Obecnie mieszkał w małym miasteczku, którego nazwy nie pamiętałam, oddalonym o jakieś 20km od zachodniej granicy Glasgow. Podobno pełnił tam funkcję miejscowego stróża prawa, lecz, biorąc pod uwagę jego wątłe mięśnie, rudą czuprynę i sylwetkę czternastolatka, raczej nie budził respektu wśród tamtejszych bandziorów.
Był typowym Szkotem Patriotą - tym, który śpiewał "Flower Of Scotland" w trakcie wykonywania każdej czynności życiowej; tym, który zawsze znalazł pretekst, by wbić się w swój przykrótkawy kilt; tym, który grał w golfa w każdy pierwszy czwartek, trzeci piątek i drugą środę miesiąca; tym, który, idąc z kumplami do baru na mecz East Fife, zabierał whisky z domu, gdyż to w barze kosztowało o ćwierć  funta więcej. Miał także typowo szkockie imię- Ben- i kompletnie nieszkockie nazwisko oraz typowo szkocką urodę, której, na szczęście, po nim nie odziedziczyłam.
Mama mówiła, że zaczęło mu się całkiem nieźle układać. Znalazł sobie "bardzo ładną kurnajegomać żonę" o równie szkockim imieniu i przygarnął trójkę jej dzieci. Podobno dobrze sprawował się w roli ojca, co wcale mi nie przeszkadzało, bo skoro jednak potrafił być dobrym ojcem dla jakiegokolwiek bachora, to nie ważne, czy będę nim ja, czy ktoś inny. Może nie cieszyłam się jego szczęściem, ale chyba w jakimś stopniu byłam z niego dumna.
Byłoby mi przykro, gdyby coś mu się stało, więc potrafię sobie wyobrazić, jakie piekło przeżywa Effie.
- O czym tak myślisz? - spytał Noel, kładąc przede mną dwie białe tabletki. - Janis mówi, żebyś połknęła.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się sztucznie i wsunęłam obie kapsułki do ust.
Chłopak odsunął krzesło i usiadł na przeciwko mnie z jogurtem truskawkowym w ręku. Nic nie mówił. Po prostu siedział i jadł, a w jego wypadku graniczy to z cudem. Podniosłam się z miejsca, wrzuciłam kubek do zlewu i opuściłam kuchnię. Chciałam odwiedzić Effie, jednak wiedziałam, że nie powinnam, gdyż potrzebowała teraz spokoju. Postanowiłam zatem pójść na spacer, bo tylko to przychodziło mi do głowy.
Wyjęłam zapalniczkę i paczkę papierosów z kieszeni kurtki Bates, która zawieszona była na jednym z wieszaków w przedpokoju i wyszłam na zewnątrz, gdzie od razu uderzyło we mnie chłodne powietrze. Szczelnie otuliłam się płaszczem i szybkim krokiem ruszyłam przed siebie, usiłując zapalić papierosa, co było wyjątkowo trudne, ponieważ płomień z zapalniczki ciągle gasł z powodu wiatru.
Pogoda nie sprzyjała przechadzkom, zatem ulice, ku mojej uciesze, były prawie puste. Mijając jeden z przydrożnych hoteli, którego tablica reklamowa głosiła o darmowym śniadaniu dla każdego gościa, pomyślałam o mojej mamie i automatycznie ogarnęło mnie ciepło. Wiedziałam, że była bezpieczna, bowiem wynajęła maleńki pokój poza miastem i już za kilka godzin odlatywał jej samolot do Ameryki. Nawet dobrze się stało, że została tak spławiona, a mimo to było mi okropnie wstyd za zachowanie moich przyjaciół. Spodziewałam się takiego świństwa po Tomlinsonie, ale nie po nich. Nigdy.
Powoli zaczęło się ściemniać, a jedynym źródłem światła były przygaśnięte neony kilku mizernych knajpek i wypalające się latarnie.
Spuściłam wzrok na moje buty i przyspieszyłam kroku, wciskając papierosy do tylnej kieszeni spodni. Zapalniczkę odrzuciłam gdzieś na bok, bo odczułam ogromną potrzebę, aby się czegoś pozbyć. Wsunęłam więc niezapaloną fajkę do ust, co wyglądało raczej komicznie, i pomaszerowałam w stronę centralnej części Doncaster, by trochę pośmiać się z ludzi, którzy gaszą w domach światła, kiedy pojawiam się obok. Podobało mi się to, jak na mnie reagowali. Bali się mnie, a to bardzo ważne.
- Witaj, Lennon - syknął ktoś za mną, jednak, gdy się obróciłam, nikogo nie było. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł po całym moim ciele, a moja ręka automatycznie powędrowała pod płaszcz, gdzie szybko odnalazła pistolet.
Idąc dalej, starałam się wmówić sobie, że to, co usłyszałam to jedynie moja wybujała wyobraźnia, lecz sama w to nie wierzyłam, dlatego trzymałam broń w pogotowiu. Wiał silny wiatr, a para z moich ust otulała moją twarz jak szalik z każdym kolejnym podmuchem.
Znalazłam się na głównym placu miejskim, który aktualnie był pusty. Wszystkie sklepy zostały zamknięte już kilka godzin temu, choć według rozpiski powinny jeszcze być otwarte. Tak właśnie prosperowało Doncaster - nijak. W niektórych mieszkaniach paliło się światło, jednak szybko gasło, kiedy stawiałam kolejne kroki, których echo odbijało się od ścian budynków i w nieco przytłumionej postaci docierało do moich uszu.
Wtem usłyszałam echo innych kroków, mieszające się z moim, lecz było już za późno na reakcję i nie zdążyłam nawet wyjąć pistoletu spod materiału.
Czyjeś silne ramiona chwyciły mnie w talii, blokując ruchy moich rąk. Broń została wydarta z moich palców, a usta zasłonięte przez ogromną, męską dłoń. Poczułam intensywny zapach wody kolońskiej, który drażnił moje nozdrza. Chciałam krzyknąć, kiedy mężczyzna zaciągnął mnie w róg jednej z uliczek.
Z impetem upadłam na ziemię, co spowodowało ogromny ból w zranionych partiach mojego ciała. Dopiero wówczas udało mi się dostrzec jego sylwetkę. Był bardzo wysoki, miał szerokie ramiona, umięśnione ręce i bardzo wąskie biodra. Jego twarz wykrzywiona była w dziwnym grymasie, jednak szybko odnalazłam powód, bowiem jej lewą połowę przecinała podłużna, głęboka blizna.
Mężczyzna podszedł do mnie i mocno złapał za ramiona, dzięki czemu znalazłam się bardzo blisko niego. Zatrzasnął kajdanki na moich dłoniach, po czym przycisnął mnie do ściany i dmuchnął we mnie, przez co poczułam jego nieświeży oddech. Facet pachniał naprawdę okropnie. Jakby ktoś w nim umarł.
- Teraz się zabawimy, Lennon - wyszczerzył swoje żółte zęby w złośliwym uśmiechu, a jego zimna dłoń powędrowała pod moją koszulę i spoczęła na jednym z bandaży, które okalały mój brzuch.
Próbowałam się szarpać, jednak nie miałam na tyle siły. Nie potrafiłam zapanować nad moim ciałem, jakby należało do kogoś innego. Z moich ust wydostał się zachrypnięty okrzyk, ale wiedziałam, że nawet gdyby któryś z mieszkańców mnie usłyszał, nie byłby skory do pomocy.
- Gdybyś przyszła trochę wcześniej, byłby ze mną mój kolega i byłoby ci przyjemniej - powiedział. Jego głos był gruby i szorstki. - Ale nie chciało mu się czekać.
Ścisnął moje piersi przez materiał stanika, a ja mocno zacisnęłam usta i kopnęłam go w łydkę. Nawet tego nie poczuł. Zrzucił ze mnie płaszcz, po czym zabrał się za odpinanie guzików mojej koszuli. Kiedy i ona znalazła się na ziemi, poczułam chłód. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku i próbowałam krzyknąć ponownie, jednak nie potrafiłam. Byłam kompletnie obezwładniona.
Mężczyzna brutalnie wpił się w moje usta aż zapiekła mnie cała twarz. Jego palce odnalazły zapięcie mojego stanika i zaczął się z nim mocować, lecz nie udało mu się zwyciężyć, więc odpuścił sobie. Zamiast tego chwycił mnie za włosy i mocno uderzył mnie w policzek, pozostawiając na nim bolący ślad. Opuścił swoje spodnie, a ja zamknęłam oczy, bowiem nie chciałam patrzeć na jego dalsze poczynania.
Przeraźliwie głośny strzał dotarł do moich uszu i przeszył moje ciało na wskroś. Usłyszałam ciało walące się bezwładnie na ziemię.  
- Bree! - usłyszałam i zmusiłam się do podniesienia powiek.
Mężczyzna leżał pode mną w kałuży krwi sączącej się z otwartej rany w głowie. Nie żył i miałam nadzieję, że zgnije w piekle.
- Mój Boże! - wrzasnął ktoś. - W porządku?
Louis Tomlinson stał w blasku księżyca z moim pistoletem mocno zaciśniętym w obu jego dłoniach. Jego oczy skupione były na mnie, kipiała z niego nienawiść. Nadal trzymał spust.
Opuścił lufę i szybko do mnie podbiegł. Odgarnął włosy z mojej twarzy. Czułam się okropnie, bo znów musiał patrzeć na mnie w takim stanie. Mocno przycisnął mnie do siebie, objął mnie silnymi ramionami, otulił swoim zapachem. Głaskał mnie lekko po plecach i starał się uspokoić. Nie mogłam odwzajemnić uścisku przez kajdanki, jednak, naprawdę, bardzo chciałam. Łzy ciekły z moich oczu jak wodospad i było mi cholernie wstyd, że to akurat on mnie uratował.
- Znalazłem twoją zapalniczkę, Lennon - szepnął, podając mi przedmiot.
- Nie jest moja - mruknęłam słabym głosem. - Należy do Effie.
- Czy to ważne? - spytał, śmiejąc się cicho. - Powiedzmy, że ją ukradłem, a teraz ci ją daję, więc jest twoja.
Był równocześnie moim wrogiem i wybawcą, moją złą macochą i rycerzem na białym rumaku. Takiej bajki chyba jeszcze nie napisano.

Od Autorek:
Dobry wieczór wszystkim! Co u Was słychać? Oglądacie dziś Pottera? Uwaga, wszyscy wznosimy różdżki ku górze i krzyczymy "Za  Dumbledore'a!".
No, ale co uważacie o rozdziale? Jak Wam się podoba? Co myślicie o podpaleniu domu Bruca, zachowaniu Effie i kłótni Hazzy i Bates? Jak zareagowałyście na napad na Bree i pomoc Louisa? Spodziewałyście się tego? Mamy nadzieję, że nie, lmao :)
Na pewno już wiecie, że jesteśmy nominowane do bloga miesiąca, także głosujcie na nas tutaj - KLIK
Za każdy głos bardzo dziękujemy :)
Bardzo dziękujemy za to, że nas zrozumiałyście i skomentowałyście poprzedni rozdział. Pod tym liczymy na to samo, bo nam także nie chcę się pisać ani wstawiać rozdziałów bez Waszego wsparcia, bo gdyby nie one nas na pewno by tu nie było. Więc po raz kolejny prosimy o 25-30 komentarzy. Nawet nie wiecie jak dużą radość nam dzięki temu robicie :)
Miłego wieczoru i do następnego <3

24 komentarze:

  1. Świetny rozdział. Wybaczcie, że tylko tyle, ale nie wiem co innego napisać.
    Czekam na next : )- Kate

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział ;) Do następnego :p
    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny rozdział, już zagłosowałam na was w blogu miesiąca :))
    Apropo Effie i Harry'ego to jest mi trochę szkoda Hazzy bo wiem, że mu na niej zależy i tylko ukrywa się pod maską takiego zbójcy i bezdusznego człowieka. Tak samo z Effie. Jejku ;( Mam nadzieję, że wszystko się poprawi...
    I biedna Bree... Całe szczęście,że Louis tam był bo... :O Jeju. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział ^0^ Oby był jak najszybciej <3 xx ♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jak zawsze zaskakujący. Gdy Hazz powiedział do Bates, że jest suką i oby spłonęła w piekle to aż mi się jej szkoda zrobiło. A ta scena kiedy Louis uratował Bree aww . Życzę weny i do następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział <3
    Uwielbiam twojego bloga ;*
    Niecierpliwie czekam na nn C:

    OdpowiedzUsuń
  6. Tommo jest niby zły i w ogóle, ale tak troszczy się o Bree aww
    A Hazz hmm... Rozumiem jego wybuch i no, ale nie musiał tak mówić do Effie...

    OdpowiedzUsuń
  7. Super rozdział. Czekam na następny. <3.

    OdpowiedzUsuń
  8. Powiem tak; ciesze się bardzo, że Effie uratowała swojego ojca, jednak jego zachowanie potem mnie trochę no nie wiem czy bardziej zirytowało czy też zaskoczyło. Bo jaki normalny i odpowiedzialny rodzic wrocilby w płomienie ognia, by zabrać zdjęcia, uprzednio narażając życie swojej córki by go uratowała. Okay, wspomnienia i ważne, bezcenne zdjęcia, no ale wszystko ma swoje granice. Szkoda mi odrobinę Harry'ego, bo zależy mu bardzo na ojcu Effie, a ona jest o te relacje zazdrosna. Powinna okazać choć odrobinke zrozumienia, w końcu Styles sam jej powiedział że Bruce zastępuje mu rodzinę. Choć wydaje mi sie ze gdyby chodziło tu o kogoś innego to Effie starałaby sie zrozumieć. Niemniej jednak i tak trochę zbyt ostro go potraktowała.
    A teraz Bree. Fakt, w życiu bym sie nie spodziewała, Że zostanie ofiarą próby gwałtu. Nie inaczej; że jej napastnikowi prawie ie uda! To dopiero był nie lada szok! I coś przeczuwałam, iż to właśnie Louis ją uratuje. Choć muszę przyznać, że nie spodziewałalabym sie, że tak szybko ja znajdzie. Ale podoba mi sie to; może w końcu Bree go zacznie w pewien malutki sposób szanowac? Może i widział ja jak płacze, może widział jej słabość, ale to wcale nie oznacza że źle o niej myśli, prawda? Naprawdę nie mogę doczekać sie nowego rozdziału!
    Dziękuję za to, że piszecie City of the Fallen. To jeden z moich ulubionych blogow ;)
    Pozdrawiam xx

    OdpowiedzUsuń
  9. Mój boże! Ja za bardzo wczuwam się w perspektywe Effie... romans się szykuje ?
    /Polly

    OdpowiedzUsuń
  10. świetny rozdział <3 czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ajajaja louis i bree,effie i harry jejku są słodcy jak się kłócą:/

    OdpowiedzUsuń
  12. Super że zaczynają być pary, czekam na +18 w tym temacie; całusy

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetny <3 czekam na następne :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Czy wy może przestać sprawiać, że po każdym rozdziale nie wiem co napisać ? Z zachwytu, ze zdziwienie i dlatego, że znowu leże na podłodze.
    Więc ja widzę to tak :
    Ci kretyny którzy podpali dom taty Effie, jednym słowem mają przjebane. A w jaja chcecie? Ta... sukinsyny, jade swoim człogiem i was rozpierdole buhaha ;d
    Kłótnia tej uroczej dwójki, oczywiście, że im zależy. Na miejscu Effie też bym była wkurwiona, no bo jak co - oni są wrogami i Styles to powiedział ponieważ zabolały go jej słowa , prawda? Oczywiscie, że tak. Gdzie jest seks ? :O
    I Lou nasz seksowny bohater,było pięknie i słodko, teraz chce gorący seks haha;d
    Rozdział jak zawsze zajebisty;d
    całusy :*

    OdpowiedzUsuń
  15. Wedle obietnicy przeczytałam i właśnie komentuję :)
    W trakcie czytania tych siedmiu nieziemskich rozdziałów miałam ci tyle do powiedzenia co o nich myślę, o odczuciach jakie przeżywałam czytając po kolei każde zdanie a teraz to wszystko wyparowało...
    Ale to nie oznacza, że komentarz będzie krótki i bez sensu, bo zamierzam pobić swój rekord xD
    Już czytając pierwszy rozdział wiedziałam, że z każdą kolejną notką będzie coraz ciekawiej jednak zabierając się za następny post wmawiałam sobie "NOŁ ŁEJ!!!!!". Kocham tego fanfika całym serduchem i już z niecierpliwością czekam na kolejny post <333
    Fabuła jest świetna, tak samo jak postacie! Naturalnie byłam w zakładce z wszystkimi bohaterami i chyba jak każdego tutaj rozwalił mnie cytat Louisa :D Wszyscy są naprawdę fajni ale Kevin.... Kocham go, ubóstwiam! Nie wspominając już o Noelu i Adolfie xD
    Pamiętam ten fragment jak Effe zeszła do piwnicy i wbiła nóż w brzuch... (wybacz, nie pamiętam imienia) a blondi mówiła, żeby to ją zabiła a nie jego i później Effe myślała, że ona nie byłaby zdolna pokochać kogoś na tyle by oddać za niego życie jednak czuję, że gdzieś w przyszłości będzie rozdział, gdy ktoś będzie krzywdził Harry'ego a ona będzie skłonna się poświęcić.
    Ach, może teraz się wypowiem na temat Bree :)
    Lenon, Lenon, Lenon.... :P
    Jakimś cudem przebolałam tą scenkę gdy Lou ją okaleczał (ciągle mówię o poprzednich postach no sama wiesz, czemu..) i ulżyło mi jak potem on mówił, że nie chciał jej skrzywdzić i zrobił to bo był pod wpływem jakiegoś świństwa. Ale może Effe ma rację? Sama nie wiem co o tym myśleć, bo uważam, że Lou yłby zdolny zmanipulować nią jednak patrząc na to jak dziś ją uratował prze tym obleśnym, napalonym :P typem to całkiem zmienia się mój pogląd wobec niego. No rozumiesz, niby kutas a z drugiej strony opiekuńczy...
    Hahahaha ale się uśmiałam jak przyjechała matka Bree i głaskała tego kotka a tamten się na nią patrzył. Wyobrażając to sobie myślałam, że się posikam xD
    Jednym z wielu momentów przy których się śmiałam było to jak Bree rozmawiała z Lou u siebie w pokoju i nagle krzyknęła, że on ją molestuje a Effe od razu wparowała przykładając mu pistolet :D
    Byłam mega zaskoczona tym jak Harry i Effe się pieprzyli *o*
    Ogólnie relacje między nimi są dziwne jednak bardzo mi się podobają :)
    Ten rozdział mnie kompletnie rozwalił i strasznie bałam się o ojca Effe! Podobało mi się to jak Hazza i Bree poszli za nią do tego płonącego domu. Tyle ryzykowali a tak jakby to pokazuje jak duża przyjaźń łączy dziewczyny eee... i Hazzę, bo on nie jest dziewczyną xD
    Strasznie się przeraziłam tym jak ktoś zaatakował Bree! Bałam się, że coś jej się stanie a tu nagle Lou przylatuje na różowy jednorożcu ;)
    Można powiedzieć, że przez cały komentarz zwracałam się do Isabeli (chyba się pisze przez dwa l ale trudno) jednak drugą autorkę też gorąco pozdrawiam :**
    Trzymajcie się dziewczyny xx.
    Ily
    ~Ale długi kom, co :D ??
    Och i może są błędy ale tyle się napisałam, że już nie chce mi się sprawdzać...

    OdpowiedzUsuń
  16. Suuuper rozdział!!!!
    No i nie wiem co dalej napisać....
    Kłótnia- nie! Niech się pogodzą!
    Lree- trzy razy tak przechodzicie dalej!
    Spalony dom- szkoda, ale ważne, że Bruce żyje.

    Miłych wakacji i weny życzę!
    <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  17. A więc jestem i ja! Mój komentarz miał być sensowny, ale nie wiem czy podołam zadaniu, ale postaram się.
    Podpalenie domu - czyli jeden z najciekawszych wątków. Podobała mi się scena, w której Effie ratowała ojca. Wykazała się nielada odwagą i to sprawiło, że polubiłam jej postać jeszcze bardziej. Nie ukrywam. Wcześniej faoworyzowałam Bree, ale teraz są dla mnie równe. Wkurzył mnie tylko jej ojciec, wracając po zdjęcia. Może chodziło jakieś ważne dokumenty? Może to okaże się istotne później? Nie wiem. Dalej mamy Harry'ego. Lubię go. Serio polubiłam tę postać bardziej niż postać Louisa. Szczególnie lubię relacje jego i ojca Effie. Szkoda tylko, że dziewczyna tak ozięble go traktuje. Myślę, że powinna popatrzeć przez chwilę oczami Stylesa. Może zrozumiałaby więcej i trochę odpuściła.
    Później wątek z gwałtem. Serio, jak tu siedzę nie miałam pojęcia, że ta laska tak łatwo dałaby się prawie zgwałcić! Cóż, na szczęście Loui pojawił się w porę i załatwił, co do załatwienia miał. I podobała mi się scena ich płaczu. To też powinno zbliżyć ich do siebie.
    No i uwielbiam gify, które wplatacie w tekst, łatwiej sobie wszystko wyobrazić.
    Na sam koniec życzę weny, ciepła, dużo słodyczy i wszystkiego co najlepsze!
    @YourLittleBoo1
    z
    darkness-of-the-soul.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zauważ, że Bree była po prostu wykończona po tym wszystkim, co jej się przytrafiło. Wcale się nie dziwię, że nie potrafiła się obronić.
      Co dalej? Dziewczyny, jak zwykle mistrzostwo świata. Brakuje mi słów po prostu. Zawsze w piątek czekam na rozdział i to się stało już moją rutyną. Jesteście bezbłędne, naprawdę. Ciągle mnie zaskakujecie.
      Harry i Bree ratujący Brusa z płonącego domu to było coś. Mam nadzieję, że po tym rozdziale ich relację trochę się zmienią. Harry nie powinien najeżdżać na Effie tylko dlatego, że jest zazdrosna o jego relację z jej ojcem. Ale z drugiej strony nie dziwę się Effie. Ojciec jest dla niej wszystkim, a Harry tak po prostu sobie go przywłaszcza.
      I teraz Bree. Liczyłam, że sprawi temu gwałcicielowi ostre lanie, ale potem przypomniałam sobie, w jakim jest stanie. I pojawił się Louis, to było do przewidzenia, a i tak, kiedy on wparował z tym pistoletem, poczułam taką ulgę. Ciekawe, co się teraz stanie... Ach, może zabierze ją w jakieś jego miejsce i będą się ruchać :D To byłoby dobre :)
      Kocham zakończenie perspektywy Bree. Matko... No piękne jest. Takie... Magiczne i bajkowe <3 Cudowne, naprawdę, Kocia3ek, kawał dobrej roboty :)
      Z nieciepriwiością czekam na kolejną notkę i już odliczam dni.
      A teraz jadę kupić plecak, więc komentarz ma taką długość a nie inną.
      Dziewczyny, trzymam za was kciuki w konkursie, mam nadzieję, że wygracie.
      Weny!
      Ąlicja

      Usuń
  18. lmao, chyba nikt nie pobije mojego koma xD

    OdpowiedzUsuń
  19. Witam!
    Zostałaś nominowana do Liebster Awards.
    Gratuluje!
    Więcej informacji znajdziesz na
    http://upadla-i-lowcy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  20. Wow ale emocje! Uwielbiam tego bloga! <3

    OdpowiedzUsuń
  21. O raju! Już dzisiaj ósemka :)
    Miałam do nadrobienia siódemkę i jest naprawdę boska, nie wiem, co powiedzieć :)
    Dajecie czadu!

    OdpowiedzUsuń