- Zapalisz ze mną? - spytał Tomlinson, kiedy wsiedliśmy do jego samochodu.
Nie chciałam nigdzie z nim jechać, bo czułam, że nie jest to dobry pomysł, ale jakie miałam wyjście? Byłam poobijana, zmarznięta i doznałam szoku, gdyż prawie zostałam zgwałcona, co jeszcze do mnie nie docierało. Jak mogłam być tak słaba? Jak mogłam na to pozwolić?
- Wszystko mi jedno - mruknęłam, z trzaskiem zamykając za sobą drzwi.
Louis przysunął bliżej mnie paczkę, a ja szybko wyjęłam z niej jednego papierosa. Wyciągnęłam zapalniczkę, którą mi ofiarował, z kieszeni płaszcza i podpaliłam końcówki obu skrętów. Zaciągnęłam się i poczułam ogromną ulgę, kiedy dym rozlał się w moich płucach.
- Łatwo się dałaś, Bree - powiedział, z gracją wsuwając kluczyk do stacyjki. - Bądź bardziej ostrożna.
- Tyle masz mi do powiedzenia? - spytałam, wyrzucając niewypalonego papierosa przez okno.
- Mogę mówić więcej - odparł, po czym obrócił się w moją stronę i spojrzał mi prosto w oczy. - Jesteś zbyt słaba, by poradzić sobie z jakimś pierdolonym chujem. Dałaś mu się, kurwa, zgwałcić! Czy ty wiesz, co robisz? Gdyby nie ja, zerżnąłby cię tak, że nie mogłabyś się ruszać! O ile w ogóle byś to przeżyła. Bree, jesteś słaba.
- Nie pomyślałeś o tym, że to przez ciebie jestem w takim stanie?! - wrzasnęłam.
Wypuścił biały dym z ust, w skupieniu kręcąc kierownicą. Działał jak maszyna. Poruszał się pewnie, jednak był bardzo spięty.
Spuściłam wzrok, jak dziewczynka w podstawówce, która właśnie została upomniana przez nauczycielkę za krzywo napisaną literkę. Mocno zacisnęłam powieki i wtuliłam się w mój płaszcz, tak by nie musieć na niego patrzeć.
- Bree, przepraszam - powiedział w końcu. - Nie o to mi chodziło.
Nie odpowiedziałam. On także nie ciągnął tej wymiany zdań, gdyż widocznie zorientował się, że jest narażona na niepowodzenie.
W ciszy sunęliśmy po pustych ulicach miasta. Ciągle czułam na sobie jego palący wzrok, ale nie odwróciłam się w jego stronę ani na chwilę. Zacisnęłam ręce w pięści, nie mogąc opanować drżącego ciała. Zauważył to, nie zareagował, bo i po co?
- Do mojego domu skręca się w lewo - powiedziałam, widząc, że pomylił drogę.
- Dlatego właśnie skręciłem w prawo - stwierdził, przez co serce podeszło mi do gardła. - Spokojnie, jedziemy do mnie.
Jakby to miało mnie uspokoić! Kilka dni temu siedziałam w jego piwnicy i wykrwawiałam się na śmierć, podczas gdy on z uśmiechem na ustach wyżywał się na mnie. Ta dzisiejsza zabawa w bohatera mogła być tylko i wyłącznie jego kolejną grą. Nigdy wcześniej nie bałam się go aż tak, ale to się zmieniło. Był bardziej okrutny, niż kiedyś myślałam. Bardziej okrutny niż ja. Bardziej okrutny niż Styles.
Samochód zatrzymał się z piskiem pod małą kamienicą pod miastem, której wygląd zewnętrzny przyprawił mnie o dreszcze. Nic specjalnego, ot stary budynek, jednak było w nim coś niepokojącego. Wcale nie dziwię się, że Louis wybrał właśnie to miejsce na swoją siedzibę. Oddychało nim.
- Tutaj mieszkam - zaczął niezgrabnie, kiedy opuściliśmy auto. - Robi wrażenie, co?
Nie odpowiedziałam. Znowu. Był zdezorientowany, jednak szybkim ruchem ręki zaprosił mnie do środka, nie fatygując się, aby przytrzymać mi drzwi. Pieprzony dżentelmen.
- Czwarte piętro - powiedział i zaczął wspinać się po schodach. W połowie obrócił się w moją stronę i zmrużył oczy. - Idziesz, czy czekasz na specjalne zaproszenie?
Jego głos był suchy, wyprany z jakichkolwiek uczuć. Nie był tym samym chłopakiem, który zaledwie przed chwilą mnie uspakajał. Prawdopodobnie uratował mi życie, a zachowywał się tak, jakby nigdy nic się nie wydarzyło.
Zrezygnowana ruszyłam z miejsca, okropnie się wlokąc. Nie miałam siły go gonić, dlatego na miejsce dotarł przede mną. Zostawił otwarte drzwi, bym wiedziała, gdzie wejść. Zajebiście miło z jego strony, naprawdę, wzruszyłam się jego wspaniałomyślnością.
- Nie zdejmuj butów! - wrzasnął z wnętrza mieszkania, kiedy zatrzasnęłam za sobą drzwi.
- Nie zamierzałam! - odkrzyknęłam.
Usłyszałam jego śmiech i nie czekając na zachętę, weszłam w głąb.
Znalazłam się w wyraźnie męskim wnętrzu. Przy ceglastej ścianie stała czarna, wysłużona, skórzana kanapa, a przed nią niski stolik z ciemnego drewna, na którym walały się puste puszki po piwie i pudełka po pizzy. Obok znajdował się ogromny fotel. Wyglądałby na bardzo wygodny, gdyby nie zalegał na nim stos brudnych ubrań. Na równoległej ścianie wisiał spory telewizor plazmowy, pod którym leżała całkiem spora ilość gier video. Nie przypuszczałam, że Louis Tomlinson może oddawać się tak niepoważnemu zajęciu, jakim niewątpliwie jest "ciupanie" w Fifę. I wtedy doszłam do wniosku, że zupełnie nie znam prawdziwego Louisa Tomlinsona.
Sam właściciel mieszkania, pozbawiony koszulki, w której widocznie nie było mu zbyt wygodnie, stał w kuchni. Cholera jasna, był tak bardzo seksowny!
- Chcesz zupy? - spytał, podnosząc pokrywę jednego z garnków, które leżały na zabrudzonej płycie kuchennej. - Ugotowałem na kilka dni, ale w sumie już pierwszego była nie do jedzenia, więc... Lepiej, żebyś nie chciała.
Pokręciłam przecząco głową, a on lekko się uśmiechnął.
- Matko, jaki smród! - wykrzywił się, pospiesznie odkładając pokrywkę. - Trzeba to będzie wyjebać.
Usiadłam wyprostowana na wysokim krześle przy blacie, krzyżując ręce na piersiach. Nie zamierzałam czuć się tu jak u siebie, choć, jakby bliżej się przyjrzeć, ten syf zdecydowanie przypominał nasz dom.
- Mieszkasz tutaj sam? - zapytałam, bo milczenie na dłuższą metę staje się okropnie nudne.
- Bardziej pomieszkuję - sprostował, próbując ogarnąć bałagan, jaki panował w pomieszczeniu. - Mało kto wie o tym miejscu.
- Jesteś straszną fleją - zauważyłam i nie omieszkałam podzielić się z nim moimi spostrzeżeniami.
- Mam dwadzieścia dwa lata - oburzył się. - Czego ty ode mnie oczekujesz, kobieto?
Wzruszyłam ramionami. Ja miałam dwadzieścia lat, Effie miała dwadzieścia lat, Louis miał dwadzieścia dwa lata. Podobno to najlepszy wiek. Nie to, żebym narzekała, ale nasze życie w żadnym stopniu nie przypominało bajki. Mogliśmy imprezować, mogliśmy szaleć, ale, kurwa, nie byliśmy normalni. Zabijaliśmy, nie mieliśmy uczuć, nie znaliśmy litości.
- Przebierz się- powiedział, rzucając we mnie jakąś czarną szmatą, którą pospiesznie strzepałam z moich kolan.
- Nie - mruknęłam.
- Jak sobie chcesz - wykręcił młynka oczami i powrócił do sprzątania.
Podniosłam się z miejsca i zdjęłam z siebie płaszcz, rzucając go na pusty już fotel z nadzieją, że go to rozjuszy. Bez powodzenia. Z kamienną twarzą chwycił go i zawiesił na wieszaku w rogu pokoju.
- Siadaj - powiedział, wskazując na kanapę, kiedy pozbył się wszystkich śmieci.
Nie usiadłam.
- Dobra, co cię boli? - zapytał w końcu, zrezygnowany zajmując miejsce.
- Nic - odparłam szybko. - Chcę jechać do siebie.
- Zachowujesz się jak bachor, Lennon, daj sobie spokój - jęknął niewzruszony.
Wzięłam głęboki oddech, aby się uspokoić, jednak to zwyczajnie nie zadziałało. Gdyby nie zabrał mi broni, już dawno byłby martwy. Tak, ja też miewałam wahania nastroju. Nie moja wina.
- Więzisz mnie tutaj - zauważyłam. - To jest karalne.
- Mam ci wymieniać twoje karalne wybryki? - spojrzał na mnie z rozbawieniem. - Nikt cię tu nie więzi, drzwi są otwarte.
No właśnie. Drzwi były otwarte. Więc dlaczego, do cholery, nie trzasnęłam nimi i nie wyszłam?
- A teraz, skoro ustaliliśmy, że jesteś tu z własnej woli, powiedz mi, czy coś cię boli - kontynuował.
- Powiedziałam ci, że nic! - huknęłam, wyrzucając ręce w powietrze.
Denerwowała mnie jego sztuczna uprzejmość i troska. Tak, kurwa, bolało mnie wszystko. Każdy milimetr mojego ciała płonął z bólu. I co z tego? On nic nie mógł na to poradzić, zrobił już swoje i odegrał swoją rolę w tej scenie, a ja nie potrzebowałam go w kolejnych. Film o szlachetnym tytule "Chujowe Życie Abry Lennon" mógł spokojnie istnieć bez niego.
Wstał z miejsca i zaczął krążyć po pomieszczeniu jak orbita. Rozglądał się dookoła, jakby był tam pierwszy raz. Zaczęłam się naprawdę poważnie zastanawiać nad stanem jego umysłu.
- Może chcesz herbatę? - zapytał w końcu, nie przestając się przemieszczać.
- Nie - pokręciłam głową.
- Taką miałem nadzieję, bo, szczerze mówiąc, w ten dom nigdy nie widział herbaty - powiedział. - Pytałem z grzeczności.
Moje źrenice rozszerzyły się, a brwi powędrowały w górę. Louis Tomlinson i grzeczność, błagam, tego jeszcze nie było.
- To może chociaż piwa się ze mną napijesz? - wzruszył ramionami, robiąc krok w moją stronę.
Cholera, tak bardzo potrzebowałam alkoholu, że byłam gotowa się zgodzić, ale nie mogłam naruszyć mojego honoru - jakby on w ogóle istniał - i odmówiłam.
- Jeżeli mam być szczery, myślałem, że wyjdzie to trochę inaczej, Lennon. - westchnął, zbliżając się do mnie jeszcze bardziej.
Nie rozumiałam żadnego słowa, które wypowiadał. Wiedziałam, że coś uknuł. Byłam taka naiwna, jadąc z nim do domu, no ale cóż - głupich nie sieją, sami wschodzą.
- Lennon, Lennon, Lennon - zacmokał. - Miałem usprawiedliwić to tym, że byłem pijany i wcale tego nie chciałem.
Czekałam tylko aż wyjmie pistolet i we mnie strzeli, przysięgam. Swojego nie miałam, prawdopodobnie został w jego samochodzie. Zawsze mówił do mnie po nazwisku, kiedy knuł przeciwko mnie. Wszystko dokładnie przemyślał. A, o dziwo, nie miałam mu o to żalu. Prawdziwy żal jest bowiem tak samo rzadki jak prawdziwa miłość. Sama też z wielką przyjemnością zaserwowałabym mu kulkę w głowę i zawiesiła ją na ścianie ku uciesze przyszłych pokoleń.
- Ale problem w tym, że chcę tego od bardzo dawna - jego ton głosu zmienił się i w tym momencie brzmiał jak Lord Voldemort, pragnący raz na zawsze rozprawić się z Harrym Potterem. Nie chciałam być jego Harrym Potterem. - To pragnienie rozwala mnie od środka.
Był przeraźliwie blisko mnie. Mój oddech przyspieszył, przez co moja klatka piersiowa unosiła się dwa razy szybciej niż jego. Mogłam go kopnąć, mogłam go uderzyć, wystarczyło tylko...
Jego dłoń powędrowała na moją talię, a jego oczy odnalazły moje, szukając pozwolenia. Nie dałam mu go, jednak nie zaprotestowałam. Pozostałam neutralna, to często mi się zdarzało.
Drugą rękę oparł o ścianę tuż obok mojej głowy. Przez moje ciało przeszedł dreszcz - sama nie wiem, do której grupy dreszczy go zaliczyć. Jego wzrok spadł na moje usta i już wiedziałam, co się szykuje. Lubieżnie oblizał wargi. Nagle poczułam dziwną fascynację jego osobą. Jego włosy wydały mi się bardziej brązowe niż zwykle, a jego niebieskie oczy bardziej głębokie. Chciałam, aby mnie pocałował. Potrzebowałam tego bardziej niż tego nieszczęsnego piwska, które przed chwilą mi proponował.
I stało się! Moje modły zostały wysłuchane po raz pierwszy od niepamiętnych czasów.
Tomlinson wpił się w moje usta z taką namiętnością, jakby zupełnie nic innego się dla niego nie liczyło, a ja odwzajemniłam pocałunek z jeszcze większym pożądaniem. Jego ręka powędrowała pod moją koszulę i wiedziałam, że najchętniej zdarłby ją ze mnie, co trochę wyprowadziło mnie z równowagi, jednak nie przestawałam. Przysunęłam się plecami do ściany, kiedy naparł na mnie całym ciałem. Jego dłoń odnalazła zapięcie mojego stanika, z którym szybko sobie poradził.
- Louis, nie będę się z tobą pieprzyć! - wrzasnęłam, odrywając się od niego. - Nie jesteś Harrym, a ja nie jestem Effie, do jasnej cholery!
Był zdezorientowany, lecz wiedziałam, że postąpiłam dobrze, w zgodzie ze sobą. Nie mogłam pozwolić na to, by nade mną panował, a przecież właśnie to robił. Zatraciłam się w nim i musiałam jak najszybciej się z tym uporać.
Cóż... Ideał trwa tylko przez moment. Więcej nie można od niego wymagać.
Z perspektywy Effie.
Tym razem opuszczenie wygodnego i ciepłego łóżka było o wiele trudniejsze niż zwykle. Nie chciałam wstawać już nigdy, nie chciałam stawiać czoło nędznemu życiu i udawać, że wszystko gra. Wczorajszy dzień wstrząsnął mną tak mocno, że w nocy po cichu modliłam się, abym nie musiała już otwierać oczu. Już od wielu lat myślałam, że dotknęłam dna, choć tak naprawdę dopiero go dotknęłam. To nie strata człowieczeństwa była dla mnie dnem, to świadomość, która mówiła mi, że jednak wciąż je posiadam i właśnie tego nienawidziłam.
Otworzyłam szeroko oczy, patrząc na sufit, który w tym momencie wydawał się być bliżej niż zwykle, tak jakby chciał mnie zgnieść. Westchnęłam cicho, podniosłam się do pozycji siedzącej, po czym zsunęłam z łóżka. Cichy syk wydobył się z mojego gardła, gdy stopy zderzyły się z zimną podłogą, wysyłając zimny dreszcz wzdłuż mojego kręgosłupa. Szybko wcisnęłam się w ciasne spodnie, ruszając tyłkiem w każdą stronę i ślepo wierząc, że się w nie zmieszczę. Na koniec nałożyłam na siebie czarną bokserkę i zeszłam na dół, zostawiając moje włosy w nieładzie. Już na schodach słyszałam podniesione głosy, czułam, że coś jest nie tak. Tym razem moje intuicja, także mnie nie zawiodła - w salonie zastałam Noela, Travisa, Allie i Kevina. Ostatnia dwójka kłóciła się niemiłosiernie, a w ich oczach była nienawiść. Mnie także denerwowała obecność Dangersów, ale dzisiaj nie miałam ochoty na żadne kłótnie.
- Co się dzieje? - spytałam głośno, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Dzięki Bogu, że jesteś - westchnął z ulgą Noel, głaskając swojego przeklętego Adolfa, który spał na jego kolanach. - Zrób coś z nimi.
- Zamknij się, cieniasie - warknął Kevin. - Nie przestanę się drzeć dopóki ta suka nie zrozumie, że nie jest u siebie.
- Jak wiesz, kutasie, ktoś zniszczył mi mój pierdolony dom! - krzyknęła blondynka, energicznie gestykulując.
- Oboje się zamknijcie - syknęłam, patrząc na nich zabójczym spojrzeniem. - Zacznijcie się zachowywać jak dorośli!
- Odezwała się dziwka - wymamrotała pod nosem King, ale na jej nieszczęście i tak to usłyszałam.
Jednym zgrabnym ruchem wyjęłam spod koszulki broń, którą chwilę później wycelowałam w zaskoczoną blondynkę. Nikt nie miał prawa mnie tak nazywać, a szczególnie ta dziewucha. Moja klatka piersiowa chaotycznie wznosiła się opadała, ciało drżało z gniewu, a w głowie układałam sobie już plan poćwiartowania jej zwłok.
Zasłużyła na to.
- Przypominam Ci, że jesteś w moim domu - krzyknęłam, a wszyscy patrzyli na mnie uważnie. - Więc z łaski swojej zamknij swój niewyparzony ryj, albo zaraz będziesz dzielić trumnę ze zwłokami swojego chłopaka.
- Nie mieszaj do tego Franka - rzekła, bawiąc się nerwowo palcami. - Po prostu...
Nie dokończyła swojej wypowiedzi, tylko zwyczajnie odeszła, jak gdyby nic się nie stało.
Byłam zbyt zaskoczona i nie wiedziałam czy powinnam zacząć się śmiać, czy kazać jej wrócić, po czym skończyć, to co zaczęłam. Nie przewidziałam, że tak się zachowa, z resztą od zawsze nie rozumiałam jej zachowania.
Na szczęście Kevin wiedział jak zareagować - zaśmiał się bez humoru, a następnie posadził swoje szanowne dwie litery na kanapie, przykładając puszkę piwa do warg. Przynajmniej wiedziałam, że z moimi przyjaciółmi jest wszystko w porządku, bo gdyby Kevin przestał pić, Noel nie męczyłby Adolfa, Wren nie wyżywałby się na pilocie od telewizora, a Bree przestałaby się ze mną sprzeczać, wiedziałabym, że stało się z nimi coś złego i trzeba im szybkiej pomocy lekarskiej.
- Effie, mamy jeszcze te moje ulubione piwo?
- Nie wiem, ale zaraz sprawdzę.
Kevin uśmiechnął się do mnie w podzięce, co jak zawsze sprawiało, że moje skamieniałe serce płonęło radością. Ta, te okropne człowieczeństwo.
Westchnęłam, schowawszy broń z powrotem na miejsce, po czym weszłam do kuchni, aby poszukać tego nieszczęsnego piwa i tabletek przeciwbólowych. Na początku otworzyłam ogromną szafkę, w której trzymaliśmy przeróżne trunki na czarną i tą normalną godzinę. Na szczęście znalazłam ostatnią butelkę Budwaisera, czyli ulubionego piwa Kevina, które kupiła Janis, będąc w Czechach u swojej wyrodnej siostry.
Potem po długich poszukiwaniach wydobyłam z koszyka pełnego staroci, czyli kluczy i monet Noela, pastylki, które miały zabrać ode mnie ból. Przymknęłam oczy, popijając wodą białą tabletkę, ślepo wierząc, że może zabierze też ode mnie krwawiącą duszę. Gdybym tylko wiedziała, że sprawy się tak skomplikują, a moje życie będzie jedną wielką porażką, to już dawno bym ze sobą skończyła. Z resztą kto by po mnie płakał?
- Znajdzie się coś dla mnie?
Z moich rozmyślań wyrwał mnie głęboki, zachrypnięty głos, który należał do Travisa. Uniosłam delikatnie kąciki ust na kształt uśmiechu, który raczej wyglądał jak grymas, gdyż mężczyzna prawie niewidocznie zmarszczył brwi. Beznadziejne wrażenie, Bates.
- Nie sądzę, to ulubione piwo Kevina i ostatnia butelka - mówiłam, kreśląc na blacie niewidzialne wzory. - Z resztą to jest czeskie gówno.
- A macie coś innego?
- Pewnie, częstuj się - wskazałam na szafkę. - Tylko nie mów dla swoich kumpli.
- Nasz mały sekret? - zaśmiał się cicho, unosząc jedną brew ku górze. Nie mogłam zaprzeczyć, że był przystojny jak diabli.
- Cokolwiek zechcesz - puściłam mu oko.
Na tym nasza rozmowa się zakończyła, a każde z nas poszło w swoją stronę - ja do salonu, a on zaczął opróżniać szafkę.
Lubiłam go, chciałam mieć go w swojej drużynie i szczerze zazdrościłam Stylesowi, że ma takiego zawodnika jak Travis. Gdyby tylko zechciałby mi go oddać...
Siedziałam pogrążona w myślach, udając, że słucham paplaniny Noela. Naprawdę nie widziałam nic interesującego w tym jak wyginęli Majowie, choć gdyby nie mój okropny humor, to zapewne słuchałabym go z zainteresowaniem. Niestety jedynymi osobami o których mogłam myśleć byli Bruce i Harry. O tego pierwszego bardzo się martwiłam, miałam nadzieję, że jak najszybciej wyzdrowieje i znowu będzie szczęśliwy. Za to ten drugi wczoraj złamał mi serce i sprawił, że zrównałam się z ziemią.
"Jesteś suką, Bates. Obyś spłonęła w piekle."
Po prostu zapomnij, Effie, to nic czego byś nie słyszała wcześniej - powtarzałam sobie w myślach, ale to nie działało, bo wciąż słyszałam jego słowa w mojej głowie. Było mi przykro, że życzył mi tak okropnego finału, choć sama nie wiedziałam dlaczego. Przecież go nie lubiłam, był dla mnie nikim, a jedyne co w nim ceniłam to ciało i cóż dobry seks.
Oboje nie byliśmy zdolni do miłości, ponieważ byliśmy zbyt zepsuci, aby coś czuć.
Podskoczyłam przerażona, słysząc głośny trzask drzwi, a potem podniesione głosy, które należały do Bree i Louisa. Wymieniłam zaciekawione spojrzenia z Noelem i Kevinem, ale nie zdążyliśmy zacząć obstawiać, co się stało, bo wspomniana wcześniej dwójka wpadła jak huragan do salonu.
- Porozmawiaj ze mną! - krzyknął Tomlinson, stając na środku pomieszczenia tym samym zasłaniając nam telewizor.
- Nie mamy o czym rozmawiać! - Bree wchodziła po schodach, prawie potrącając naszą lekarkę. - Janis, daj mi coś, bo zaraz eksploduję.
- Nie zachowuj się jak bachor, Lennon! - szatyn wymachiwał energicznie rękoma, powodując, że Noel przechylał się w każdy bok, aby kontynuować oglądanie programu motoryzacyjnego.
- Przyniosę Ci do pokoju - rzekła czerwonowłosa, która tak samo jak moja przyjaciółka ignorowała wzburzonego Louisa. - Coś jeszcze, Bree?
- Nie, to wszystko.
Moja przyjaciółka po chwili zniknęła na górze, a Tomlinson usiadł obok mnie, wypuszczając ze świstem powietrze z ust. Oddychał ciężko, a jego dłonie zaciśnięte były w pięści, jakby tylko czekały na okazję, aby się na kimś wyżyć. Byłam ciekawa, co się między nimi stało, bo na pewno nie chodziło o jakąś drobnostkę, a po drugie wiedziałam, że mają się ku sobie. Byłam przeciwna jakiejkolwiek relacji między nimi, toteż podjęłam decyzję, że to ja będę osobą, która sprawi, że ich uczucia wygasną, tak samo jak każdy papieros, który spaliłam w swoim nędznym życiu.
Ociężale podniosłam się z kanapy, po czym szybko wspięłam się po schodach, widząc, że Noel ma zamiar już o coś mnie spytać. Czasami miał beznadziejne wyczucie czasu.
Zapukałam do drzwi, które prowadziły do sypialni Bree i nie czekając na odpowiedź, weszłam do środka. Siedziała na łóżku, tępo patrząc na ścianę, jakby szukała tam odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Cicho zamknęłam drzwi, po czym podeszłam do niej, zasiadając obok.
- Co się stało? - spytałam, wyrywając ją tym samym z ogromnej zadumy. Spojrzała na mnie nieprzytomnie, udając, że nie wiedziała, o co ją pytałam, ale doskonale wiedziała.
- Nic - wzruszyła nonszalancko ramionami, chwilę później krzywiąc się z bólu. Najwyraźniej wciąż bolał ją postrzelony obojczyk.
- Nie zgrywaj głupiej, Bree - warknęłam, będąc na skraju wściekłości. Nie musiała przede mną udawać, przyjaźniłyśmy się!
Westchnęła i spojrzała w górę, niemo prosząc Boga o deskę ratunku, której mogłaby się złapać, jednak takowej nie otrzymała, ponieważ wciąż przy niej siedziałam, czekając na jej odpowiedź. Nie miałam zamiaru odpuścić, bo zależało mi na niej, a wiedziałam, że to, co trzymała w sobie ją trapiło.
- Ja i Louis... - zaczęła, po chwili się zacinając. Zacisnęłam szczęki z całej siły, czekając na ciąg dalszy jej opowieści. Na pewno to nie było nic dobrego, czułam to. - Pocałowaliśmy się.
Otworzyłam szeroko oczy, patrząc na nią jakby miała pięć głów. Ona i Tomlinson? Całowali się? Co do cholery?! Myślałam, że nie jest tak głupia jak ja i odpuści sobie igraszki z największym wrogiem, a jednak... Nadzieja jest dziwką.
- Wy co? - zaskoczenie było słyszalne w moim głosie.
- My... - Bree chciała powtórzyć, myśląc, że nie słyszałam, ale cholera słyszałam.
- Wiem, słyszałam - wywróciłam oczami, po czym spojrzałam na nią karcąco. - Co Ci strzeliło do tego łba?!
- To jeszcze nie koniec - powiedziała od niechcenia. - Napadli mnie, chcieli zgwałcić, a Tomlinson mi pomógł.
Za dużo pierdolonych informacji jak na jeden dzień, za dużo kuźwa. Jak to ją napadli? Kto do cholery był tak żałośnie idiotyczny, aby to zrobić?! Czy tym ludziom brakowało wrażeń w życiu? Naprawdę chcieli, abym pozabijała ich najbliższych, a potem ich? Nigdy nie rozumiałam ich toku myślenia, ale wiedziałam jedno - zabiję tego, kto położył swoje brudne łapy na Bree.
- Zrobili Ci coś?
- Nie, na szczęście nie - zaprzeczyła, uśmiechając się niepewnie. - To jest ten nowy gang, Effie. Są nieobliczalni.
- Ale ich pokonamy - rzekłam stanowczo, ściskając jej zimną dłoń. - Zabiję ich za to, co Ci zrobili.
*
Był późny wieczór, za oknem już dawno panował mrok, który pochłaniał każdego kto opuszczał wnętrze swojego ciepłego i bezpiecznego domu. Tylko Ci młodzi ludzie, którzy kochali zabawić się w piątek wychylali się ze swojego gniazda i szybko przemieszczali się uliczkami Doncaster, aby dostać się do baru, gdzie będą mogli wypić za swoje błędy.
My także kochaliśmy imprezować, a dzisiejszego wieczora każdy miał ochotę trochę zaszaleć. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że to kiepski pomysł zważywszy na to, że jest nowa grupa w mieście i mamy wiele rzeczy do zrobienia, ale każdy z nas potrzebował chwili relaksu.
Nie odwiedziłam mojego ojca w szpitalu. Bałam się, że będzie na mnie zły i że będzie mnie obwiniał za to, co go spotkało. Nie chciałam usłyszeć przykrych słów, które sprawiłby, że zamknęłabym się w sobie jeszcze bardziej. Szczerze miałam dość tego, co się ze mną działo. Czułam, że się zmieniam w dziwny i niewytłumaczalny sposób.
Opierając się o ścianę czekałam w korytarzu na moich przyjaciół i wrogów. Jako pierwsza skończyłam przygotowania i zaczynałam się nudzić, bowiem stałam już około dwadzieścia minut. Naprawdę nie wiedziałam, dlaczego tak długo czasu im to zajmuje, przecież to tylko szybki makijaż i nałożenie przypadkowych ubrań, prawda? Bynajmniej tak było ze mną. Jak zwykle nałożyłam na siebie ciemne ubrania - krótkie spodenki, bokserkę oraz skórzaną kurtkę. Włosy zaplotłam w dwa warkocze, które opadały na moje ramiona, czyli nic wielkiego - zwykły ubiór, który niczym nie zachwycał.
Zaschło mi w gardle, gdy zauważyłam Stylesa, idącego w moim kierunku. Nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności, ponieważ poprawił swoje włosy, które uwielbiałam dotykać. Za każdym razem, gdy miałam okazje przeczesywałam je, rozkoszując się tym, jak miękkie były. Lecz te czasy minęły, w tym samym momencie, gdy pokłóciliśmy się w moim pokoju. Mieliśmy gorsze kłótnie, przecież chcieliśmy się zabić nawzajem, ale żadna inna nie sprawiła mi tak wielkiego bólu. Tu chodziło o mojego ojca.
Nagle Harry podniósł głowę i zatrzymał się w miejscu w końcu mnie zauważając. Jego jabłko adama poruszyło się, gdy głośno przełknął ślinę. Przez chwilę wyglądał na zagubionego, ale po chwili na jego ustach pojawił się ten chytry i nienawistny uśmieszek, który nie wróżył nic dobrego.
- Co tu robisz, Bates? Nie powinnaś być u Bruca?
- To nie twoja sprawa.
- Jako cudowna córka powinnaś przy nim być i go wspierać. Wiesz jak on się teraz czuje? - wciąż się dziwnie uśmiechał, gdy podchodził coraz bliżej mnie. - Już nie walczysz o swojego tatusia?
- Odpierdol się, dobrze Ci radzę - warknęłam, czując nagły przypływ nienawiści.
- Już Ci na nim nie zależy? - prychnął. - Jak już wspominałem; suka z Ciebie, Bates.
- A co z twoją rodziną, Styles? - uśmiechnęłam się złowrogo, wiedząc, że trafiłam w jego czuły punkt. - Gdzie oni są?
Jego humor zmienił się diametralnie, gdy usłyszał moje pytanie. Był wściekły, co można było zaobserwować przez to jak szybko oddychał, albo zwęził oczy. Wiedziałam, że tym razem wygrałam, ale to tylko kwestia czasu, gdy nabierze sił i uderzy we mnie ze zdwojoną siłą, tak zawsze było.
Mocniej przylgnęłam do ściany, gdy chwycił mnie za szyję, zaciskając palce na mojej skórze. Zaczęłam się dusić, a cichy krzyk wydobył się z mojego gardła, którego i tak nikt nie usłyszał. Patrzył na mnie z nienawiścią w oczach i marzył jedynie o tym, aby mnie zabić. Chciał tego tak samo bardzo jak ja.
- Nigdy więcej o tym nie wspominaj - wysyczał mi w twarz, która zrobiła się już czerwona. - Rozumiemy się?
Energicznie skinęłam głową, chcąc, aby jedynie mnie puścił, co na szczęście się stało. Wzięłam łapczywy, głęboki wdech wręcz rozkoszując się powietrzem, które w końcu dostało się do moich płuc. Ten idiota by mnie zabił!
- To ostatnie ostrzeżenie, Bates.
Nie mogłam wydobyć z siebie żadnego słowa i w sumie, to chyba dobrze się złożyło, bo gdybym znowu coś palnęła, to bez wahania bym mnie zabił, a był jeden powód dla którego musiałam żyć - chciałam być tą, która go zabije, to wszystko.
Po chwili dołączyli do nas nasi znajomi i razem wyszliśmy z domu. Przez całą drogę trzymałam się z dala od Stylesa, który miło sobie gawędził z Allie. Nawet Bree unikała Tomlinsona, co było dość trudne, gdyż on nie odpuszczał i cały czas próbował z nią porozmawiać. Myślałam, że będę miała beznadziejny nastrój, jednak Wren sprawił, że moim ciałem zawładną imprezowy nastrój. Dziewięć osób szło środkiem ulicy, rozmawiając i śmiejąc się, a najlepsze było to, że byliśmy odwiecznymi wrogami i rządziliśmy tym miastem. Brakowało tylko Franka, który wciąż dochodził do zdrowia po moim małym napadzie.
- Eff, pamiętasz tą piosenkę, którą tak uwielbiamy? - Noel uderzył mnie żartobliwie łokciem, śmiejąc się radośnie.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć chłopak wyjął z kieszeni telefon, a po chwili do moich uszu dobiegła muzyka. Wykonałam skomplikowany ruch ręką, słysząc pierwszy, dobry bit, a potem szłam pod rękę z Noelem, śpiewając wraz z Alisą Xayalith.
- Wait, I don’t ever want to be here - zaśpiewaliśmy razem, a reszta naszej "paczki" zawyła ze śmiechu. - Like punching in a dream breathing life into the nightmare!
Zakręciłam się dookoła, zamykając oczy, a zimny wiatr delikatnie musnął moją bladą skórę. Tego było mi trzeba, zdecydowanie.
Kevin szedł, wymachując radośnie jedną ręką, a drugą trzymał butelkę whisky, która była przyciśnięta do jego warg. Bree ułożyła usta w dzióbek, zawieszając się na ramieniu Wrena, który tańczył taniec al'a "wycieram okna". Nawet Dangersi przyłączyli się do naszych wygłupów, choć może Harry był zbyt sztywny, gdyż tylko obserwował nas z uśmiechem. Pieprzony idiota, który niecałe dziesięć minut temu chciał mnie zabić, teraz szedł jak gdyby nic się nie stało.
- Ale się dzisiaj napiję - wyznał Wren, obejmując Bree. - Jutro będziesz się musiała mną zajmować, Abra.
- Nie rób sobie złudnych nadziei - zaśmiała się. - Nie jestem twoją matką.
- Jak to nie? - teatralnie starł niewidzialną łzę spod oka, a usta wygiął w podkówkę. - A kto Ci robi ten cukier o smaku kawy?
- Ja! - rzekłam równocześnie z Noelem i Kevinem, a Wren zaśmiał się głośno, odrzucając głowę do tyłu.
- Ej, to zwykła kawa z czterema łyżkami cukru! - powiedziała oburzona, patrząc na nas gniewnie.
Reszta drogi minęłam nam w takim samym nastroju czyli po prostu imprezowym i pełnym zabawnych półsłówek. Księżyc widniał wysoko na czarnym niebie, oświetlając wraz z gwiazdami naszą planetę. Uwielbiałam ten widok, dlatego też często wymykałam się w nocy z domu, wsiadłam w samochód i jechałam na jakiekolwiek wzgórze, albo odludzie, aby oglądać w samotności te piękne zjawisko.
W oddali widzieliśmy już zarys baru, a z każdym krokiem byliśmy coraz bliżej niego. Miałam dziwne przeczucie, które mówiło, że może stać się coś złego, co wytrąci nas wszystkich z równowagi. I gdyby nie to, że zazwyczaj moje przypuszczenia się potwierdzały, to na pewno bym to zignorowała, ale nie mogłam, bo po raz kolejny moje obawy były słuszne.
Wszyscy jak jeden mąż umilkliśmy i stanęliśmy tuż przed klubem, który wydawał się być tak samo opustoszały jak parę domów, które stały obok. Na latarni wisiały zwłoki Jima - kelnera, którego niezmiernie lubiłam. Zostało powieszony na sznurze, który mocno oplatał jego zakrwawioną szyję. Miał podarte ubrania, a jego ciało było zakrwawione i pełne głębokich nacięć. Krew spływała z jego palców u stóp, a potem lądowała na asfalcie, na którym znajdowała się już dość duża kałuża czerwonej cieczy.
- Spójrzcie na to.
Przenieśliśmy swój wzrok na ścianę, na którą wskazywała Allie. Napisane tam było wielkim literami: "TO DOPIERO POCZĄTEK" i każdy wiedział, że to była krew Jima.
Szkoda chłopaka, naprawdę. Był w porządku i wydawał się być zadowolonym ze swojego życia. Nie chciał mieszać się w sprawy gangów, ale jednak stał się ofiarą ich potyczek. Gdzie się podział wszechmocny Bóg?
- Co to ma do cholery znaczyć? - warknął Styles, patrząc na nas jakbyśmy wiedzieli coś czego on nie wie. Oświecę Cię, przystojniaku, każdy jest tak samo zdezorientowany jak Ty!
Wyjęłam z kieszeni kurtki paczkę papierosów oraz zapalniczkę, po czym wyjąwszy jednego szluga, wsadziłam go między wargi i podpaliłam, mocno się zaciągając. Wsłuchiwałam się w słowa ludzi, z którymi mieszkałam, ale nie odzywałam się ani słowem. Trochę dotknęła mnie śmierć tego kelnera, zasługiwał na lepsze życie. Jego błędem był przyjazd tutaj.
- Musimy jak najszybciej ich zlikwidować! - Bree chodziła w kółko, ciągnąć za swoje włosy w geście porażki i rozdrażnienia.
- Nie boją się nas - rzekł Tomlinson, który nie odrywał oczu od trupa, wiszącego na tej przeklętej, starej latarni. - Będzie trudno.
- Chyba sobie kpisz - pałeczkę przejęła Allie. - Przez tyle lat walczyliśmy ze sobą, a nie ukrywajmy, że osobno jesteśmy potężni, ale za to razem tworzymy drużynę nie do zniszczenia.
- Więc jaki jest plan? - spytał Kevin, rzucając pustą butelkę w krzaki.
Uśmiechnęłam się kpiąco, bowiem wiedziałam, że to będzie szalona decyzja i możliwe, że misja samobójcza, ale przecież życie jest zbyt krótkie, aby nie podejmować ryzykownych decyzji. Moje słowa też takie były - ryzykowne:
- Po prostu zabijemy ich po poetycku.
Od Autorek:
Witamy i o zdrówko się pytamy! Co u Was? Jak wrażenia po rozdziale? Podoba się Wam, czy może nasza praca poszła na marne? Mamy nadzieję, że choć troszeczkę lubicie ten rozdział, bo cóż, nie ukrywajmy, że długo nad nim pracowałyśmy, z resztą tak samo jak nad każdym innym.
Co uważacie o relacji Bree i Louisa? O ich pocałunku i zachowaniu? Ktoś jest fanem tej pary? :)
Jakieś sugestie, jeżeli chodzi o dziwne zachowanie Effie i jej "wojnę" z Harrym?
No i na koniec Jim. Co uważacie o ostatniej scenie i słowach Effie "Po prostu zabijemy ich po poetycku."?
Już ktoś się domyśla jak ich zabiją? :)
Bardzo dziękujemy za komentarze, ale jest nam trochę przykro, że jest ich mniej niż ostatnio. Prosimy o wasze opinie, to dla nas bardzo ważne.
I także prosimy o głosowanie w konkursie :)
Do następnego ♥
Od Autorek:
Witamy i o zdrówko się pytamy! Co u Was? Jak wrażenia po rozdziale? Podoba się Wam, czy może nasza praca poszła na marne? Mamy nadzieję, że choć troszeczkę lubicie ten rozdział, bo cóż, nie ukrywajmy, że długo nad nim pracowałyśmy, z resztą tak samo jak nad każdym innym.
Co uważacie o relacji Bree i Louisa? O ich pocałunku i zachowaniu? Ktoś jest fanem tej pary? :)
Jakieś sugestie, jeżeli chodzi o dziwne zachowanie Effie i jej "wojnę" z Harrym?
No i na koniec Jim. Co uważacie o ostatniej scenie i słowach Effie "Po prostu zabijemy ich po poetycku."?
Już ktoś się domyśla jak ich zabiją? :)
Bardzo dziękujemy za komentarze, ale jest nam trochę przykro, że jest ich mniej niż ostatnio. Prosimy o wasze opinie, to dla nas bardzo ważne.
I także prosimy o głosowanie w konkursie :)
Do następnego ♥
No nie powiem, akcja się dzieje :)
OdpowiedzUsuńCo do Bree i Louisa - KOCHAM ♥
Tak samo uważam, że Effie i Harry to dobra para, ale po tym co się stało w ostatnim rozdziale i o tym jaki sukowaty był Styles w tym rozdziale.... ummm mam wątpliwości. Co do ciala powieszonego na latarni - zaczyna się krwawa jadka czuję to. A przecież połączone są ze sobą dwa gangi prawda? Muszą wygrać! Wierzę w nich ^^ Czekam na kolejny !!! ♥♥♥ xx
Granie przez Louisa dupka chwilami jest zabawne, chwilami wkurzające, a czasami nawet urocze. Nie rozumiem skąd u mnie takie wrażenia, ale cóż; są i już.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że decyzja Bree odnośnie tego,um, niepieprzenia sie z Tomlinsonem była najodpowiedniejszą rzeczą, jaką zrobiła. Yeah, ciesze się bardzo, że w końcu coś się zaczęło między nimi dziać, jednak tak chwilowo mi odpowiada, haha. Lubię realacje między tą parą; nie są one tak oczywiste i czasami mnie irytują pewne gesty, czy raczej ich brak, względem siebie, ale nadal - uwielbiam ich razem i osobno, choć nie wiem, co czuje Louis, gdyż znamy perspektywę tylko Lennon, co mi nie przeszkadza aż tak bardzo jak mogłoby to wyglądać w tym komentarzu. Mam tylko nadzieję, że się jeszcze będzie miedzy nimi dziać, bo są naprawdę intrygujący.
Harry i Effie. Para,której chyba nie da się zrozumieć; najpierw skaczą sobie do gardeł, potem się pieprzą, a teraz znowu ,um, pragną swojej wzajemnej śmierci. Okay, kto się czubi ten się lubi, ale to jest naprawdę niezdrowe, toksyczne wręcz. Jakim prawem Styles prowokuje Bates i zarzuca jej brak zainteresowania swoim ojcem, skoro sam ma jakby w dupie swoją rodzinę?Może i nie wiemy o niej praktycznie nic, ale każdy powinien mieć jakieś granice. Ugh, Harry, Harry, Harry. Niby taki obrażony, urażony,nie wiem. Koleś, określ sie!
Poetycka śmierć? Brzmi wesoło. To znaczy, strasznie, ale jednak jest w tym coś, co powinno dać obu gangom fun. W koncu lubią zabijać ludzi,a zwłaszcza jesli chodzi o gang, którego nie chcą w Doncaster. Pierwsze, co mi przychodzi do głowy na ten jakże cudowny pomysł to... jakieś prowokacje? intrygi? Może coś podobnego do tego, w jaki sposób zabito Jima, choć to chyba amatorszyzna.... nie wiem? Mam nadzieję, że będzie się działo .
Jedno z moich ulubionych opowiadań to właśnie City of the fallen. Z niecierpliwością czekam na nowy rozdział.:)
pozdrawiam i całuję xx
boskieeee...
OdpowiedzUsuńBOSKI ROZDZIAŁ!
OdpowiedzUsuńA ten pocałunek Bree i Lou awwww oni tak bardzo do siebie pasują , bardziej niż Effi Harry.
Chociaż obydwoje się dupkami z wahaniami nastrojów to Lou jest lepszy.
Tak wiec rozdział fajny, szkoda Jim'a, ale cóż...
Weny życzę :) xoxo
Jezus Chrystus Ave Maryja!
OdpowiedzUsuńBree i Lou ♡
Coś się dzieje z moją Effie ._.
Gdy Hazz ją złapał w przeszłości by nim cisnęła o ścianę a teraz?
/Polly
Napewno rozwalą ich jak niezniszczalni wpadną z zajebistym sucharem i będzie rzeź
OdpowiedzUsuńDobra... moment musze ochłonoć! Wy małe zdolniachy chcecie mnie doporowadzić do zawału tym rozdziałem? Normalnie z każdym rozdziałem, zatapiam się w tym blogu coraz bardziej, torturujecie moje biedne serce, gdy ona bije jak oszalałe, to za chwile razem ze mną spada z krzesła i umiera ;d
OdpowiedzUsuńBo umarłam po tym rozdziałe i kurwa powstałam jak gecka Bogini, nie wiem skad mi się to porównanie wzięło, i wgole jest ktoś taki ? :O
Co do rozdziału....
Na początku Lou wydawał się dla mnie jakby uciekł z psychiatryka, sie tak dziwnie zachowywał, a ten mały zboczeniec nie potrafił utrzymać swojego kolgi w spodniach i yep Lou zostajesz zrozumiały!
' - Ale problem w tym, że chcę tego od bardzo dawna ' W tym momencie moje serce z podekscytowanie uciekło na marsa! Oh skarbie,ja też tego pragnę.! No i ją pocałował, do cholery, zrobił to! Tak mi się zrobiło gorąco, a moje serce zacżęło tańczyć na środku marsa, to dopiero kosmici mieli ubaw.( co ja pierdolę?)
przyznaję się, zaćpałam sie malinowym lakierem do włosów, mój mózg nie przeżył ;c
No i jak ? Dlaczego ? Co takiego ? Ale jak? Ale co ? Czemu ? Moje serce wraca ze spuszczoną głową, bo nie ma seksu ;c
Dobra rozumiem ją trochę, ale nie ogarniam tego jak ona zdołała mu się oprzeć, no błagam? Grecka bogini to już by dawno jęczała. ( za dużo lakieru )
czekam na więcej takich sytuacji z tą dwójką, ale już z innym finałem ;)
Ale teraz to już przesada, Styles w jaja chcesz?
Nie koniec tego dobrego, jadę kurwa po Ciebie człogiem! I on jest mój Izka! Nie obchodzi mnie to, dalej żądam rozwodu! ld
No w jaja chcesz, najpierw zachowuje się jak totalny dupek, oh czyżby jego serduszko krwawiło i pragnie by effie czuła to samo ?, czy nie lepiej po prostu sie pierdolić? Ta gorący seks na masce samochodu? Um, i w tym momencie wyobrażając sobie to, zapomniałam co chciałam dalej pisać...
Dupek dupkiem, ale teraz został ciotą, jak mógl próbować ją udusić :O no cholera, aż brakuje mi słów... moje serce siedzi za sterami czołga i jedzie po Stylesa. Oh jea, a na dachu stoi grecka bogini i krzycze : gdzie jest kurwa seks?
Nie wiem co jest między nimi, bo są tak cholernie intrygującą parą, tak toksyczną, że moje serce spadło z krzesła i umarło, ale kocham ich, po prostu uwielbiam bo nie wiem czego mogę się po nich spodziewać i to jest piękne. Nie wiem co i jak, ale oni powinny się pieprzyć , mówie Ci!
I poetycka śmierć.... nie wiem czemu wyobraziłam sobie jak odcinają im jaja i przyczepiają ich do ich uszu jako kolczyki. Nie wiem czy to jest bardziej śmieszne czy bardziej odrażające, ale no co. gercka bogini jest zachwycona, a serce nadal nie żyje.
W ogole kto kurwa, jest takim pojebem i robi takie coś, chodzi o ten nowy gang, no w jaja chcecie, Ps póki je macie hahah ;d
tak zgłupiałam dzisiaj, że nie wiem co dalej pisać, dla waszej psychiki będzie lepiej jak przestane pisać, więc kończe, zbieram serce z podłogi, jade do stylesa i go rozjade ;d
rozdział jest zajebisty, kocham go!
pozdrowienia. , całusy :*
Jesteście świetni ;) Uwielbiam czytać wasze opowiadanie xD
OdpowiedzUsuńo matko ale się dzieje <3 super i nie mogę się doczekać następnego *.*
OdpowiedzUsuńŻyczę weny dziewczyny ;****
Uwieeelbiaaaaam. :**
OdpowiedzUsuńAle to jest cudowne <3
OdpowiedzUsuńUbustwiam Cie :***
Hejoo!
OdpowiedzUsuńU mnie spoko, rozdzial jest super. Bree i Louis to para którą uwielbiam, chciałabym żeby w kolejnym rozdziale było więcej o ich relacji, ale nie zabrakło nagłych zwrotów akcji.I zastanawiam się nad tym poetyckim zabijaniem, o co w tym chodzi, ale jest jeszcze czas więc się dowiem.
Życzę natchnienia i Do zobaczenia :*
I am Crazzzy!
Rozdział zajebisty! Nie mogę doczekać się następnego rozdziału! :)
OdpowiedzUsuńBree i Louis - uwielbiam ich ❤ Coś się dzieje między nimi i czekam na dalszy rozwój między nimi. :)
"Zabijemy ich po poetycku" hmmm. Nie mam pojęcia jak ich zabiją ale myślę że to będzie epickie. :D
Czekam na kolejny rozdział!
Weny :* :*
Mega! Czekam na nn;*
OdpowiedzUsuńEf najlepsza, dlaczego oni się nie pieprzyli? Foch!
OdpowiedzUsuńWgl co to za opowiadanie? Nie dość że beznadzieje to jeszcze pisać nie umiecie. ŻENADA :)
OdpowiedzUsuńGdybyś była taka inteligenta to zauważyłabyś, że przed "że" pisze się przecinek. Jedyną żenadą na tym blogu jesteś ty. Przykro mi, że nie masz w sobie ani krzty doceniania ludzi, na co czekasz? Zacznij pisać własne opowiadanie, a ja ocenię czy jesteś lepsza od dziewczyn. Jedno jest pewne nie masz w sobie za grosz kultury. Szkoda...
UsuńBree i Lou <3
OdpowiedzUsuń