piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział Dziewiąty

Z perspektywy Effie.  
   
Byłam nad przepaścią, bilansowałam na krawędzi, czekając na delikatny wiatr, który zepchnąłby mnie w otchłań poczucia winy. To, co stało się tacie, sprawiło, że zżerały mnie wyrzuty sumienia, ponieważ został skrzywdzony przeze mnie i moją pracę. Podpalenie domu taty i skrzywdzenie go było ostrzeżeniem, tak samo jak zniszczenie domu Dangersów i śmierć Jima. Gdy zaczynałam brać udział w nielegalnych akcjach i wchodziłam w świat przemocy, bałam się, że może stać się krzywda Brucowi, ale tak się nie stało do niedawna. Gdyby nie to, że robiłam to, co robiłam, to na pewno nic by mu się nie stało. Może nawet wciąż mieszkalibyśmy razem i podbijali razem świat tak jak za czasów mojego szalonego, ale wciąż pięknego dzieciństwa. I im dłużej nad tym myślałam, to chciałam mieć takie życie - piękny i beztroskie, a jedynym moim zmartwieniem byłby studia i praca. Lecz niestety, to nie było mi przeznaczone, z resztą chyba nie nadawałam się do "normalnego" życia. Od zawsze byłam zbyt porywcza i agresywna, ale dopiero gdy wkroczyłam w dorosłość, to się nasiliło.
Czy żałowałam tego, że zniszczyłam sobie życie, stając się kryminalistką? Z jednej strony tak, ale z drugiej wiedziałam, że gdybym nie zdecydowała się na właśnie takie życie, to nie poznałabym Bree ani chłopaków, czy nawet głupiego Stylesa. Byłabym jedną z tych osób, które bałyby się ich jak ognia i żyły w obawie, że gdy wyjdą na dwór wieczorem, to już nigdy nie wrócą. 
Patrzenie na niego bolało. Leżał na łóżku, a do jego ciała były przyczepione dziwne rurki - jedna transportowała krew, a druga przezroczysty płyn z kroplówki. Gdyby nie czerwone policzki wyglądałby jak trup, dlatego też dziękowałam Bogu za te głupie wypieki na jego twarzy. Świadomość, że pod pierzyną ukryta była jego spalona noga, niszczyła mnie od środka. Serce mi się krajało, gdy wyobrażałam sobie jego ból.
Nagle zamrugał oczami, a potem je otworzył, ukazując mi chłód swoich ciemnozielonych tęczówek.
- Effie - wymamrotał, delikatnie się uśmiechając. 
- Cześć, tato - powiedziałam cicho, obawiając się tego, co mogło się zaraz stać. - Jak się czujesz?
- Pamiętasz tą walkę, po której przyszedł do domu cały poobijany i ze złamaną ręką? - spytał, a ja skinęłam głową. Pewnie, że to pamiętałam. Miałam wtedy szesnaście lat i byłam cholernie przerażona tym, że mogło stać się mu coś gorszego. Zajmowałam się wtedy nim jak dzieckiem, a  facetowi, który go tak urządził na ringu, wybiłam okna w domu. - To czuję się podobnie, ale trochę bardziej boli.
- Przepraszam - wyszeptałam, spuszczając głowę. Nieproszone łzy pojawiły się w moich oczach, ale nie było mowy, abym zaczęła płakać. Nie przy nim, nie mogłam płakać przy nikim. 
- Nie masz za co, dzieciaku. Pamiętaj, że mimo wszystko zawszę będę Cię kochał. 
Podniosłam niepewnie głowę, a on uśmiechnął się blado, widząc łzy, błyszczące w moich oczach. Kochał mnie, choć zrobiłam tyle złych rzeczy, choć go zawiodłam. Jak wielka może być miłość rodzicielska? Czy rodzice kochają swoje dzieci mimo wszystko, nieważne co zrobią? Czy tylko Bruce ślepo kochał taką osobę jak ja? Chciałam wierzyć, że to normalne, jednak im dłużej nad tym myślałam, tym bardziej byłam pewna, że tylko mój tata mógł wybaczać takie rzeczy. Był aniołem. 
- Ja nie mogłabym na twoim miejscu siebie kochać, po tym co Ci się stało.
- Gdy będziesz miała dzieci na pewno to zrozumiesz.
- Żartujesz sobie ze mnie, tato - zaśmiałam się bez humoru. Ja i dzieci? Niedoczekanie.
- Teraz tak myślisz, ale przyjdzie czas, gdy tego zapragniesz - rzekł. - Jesteś zagubiona, wciąż szukasz swojego miejsca i nie mówi mi, że już je masz, bo oboje wiemy, że to nieprawda. 
Zagryzłam dolną wargę z nerwów, ponieważ miał rację. Myślałam, że znalazłam swoje miejsce, ale to nie była prawda. Wciąż szukałam, ale nigdzie nie pasowałam, dlatego musiałam żyć jak diabeł - po królewsku, ale nielegalnie i niezgodnie z naturą. 
- No, a co u Bree? - zmienił temat, widząc moją niepewność i zdenerwowanie.
- W porządku, na pewno niedługo Cię odwiedzi. Martwi się o Ciebie. 
- Cała Bree - zaśmiał się, a zmarszczki pojawiły się w kącikach jego oczu. - Zawsze ma głowę na karku. Powiedz jej żeby się nie martwiła. Takiego wilka jak ja licho nie bierze.
- Ona o tym wie - pokręciłam rozbawiona głową. - Ale wiesz jak bardzo kocha pić z Tobą kawę.
- Dziewczyna kiedyś będzie miała cukrzycę, namów ją, aby mniej słodziła.
- Naprawdę wierzysz, że posłucha? To Bree, tato. 
- Więc wiary w siebie, dzieciaku, wiara czyni cuda.
- Tak uważasz?
- Aha, gdy się urodziłaś, a twoja matka zmarła, wierzyłem, że dam radę i wychowam Cię na przyzwoitego człowieka. I chyba mi się udało. 
- Nie jestem przyzwoita, tatku - zauważyłam ze smutkiem, ale on tylko cierpko się uśmiechnął, jakby widział we mnie małe dziecko, które potrzebuje zachęty od rodzica.
- Jesteś, tylko tego nie widzisz. Wszyscy jesteście, bo w każdym z nas jest dobro i zło, ale tylko od nas zależy, którą drogą pójdziemy.
Czy wciąż miałam taki wybór? Czy wszyscy mieliśmy?
                                                                            *
Spędziłam u taty dużo czasu, ale nie żałowałam tego, bo w końcu poczułam się tak jak kiedyś. Brakowało mi go w moim życiu, dlatego też postanowiłam, że będę częściej go odwiedzać, ale najpierw znajduję mu nowy, wspaniały dom, w którym będzie czuł się bezpiecznie. Namówię go także do tego, aby rzucił pracę. Oczywiście już nie boksował, ale był trenerem boksu w jednej z siłowni. Ludzie go uwielbiali, to nie była tajemnica.
Niestety bajka szybko się skończyła, bowiem musiałam wracać do pracy, która w ostatnich dniach stała się jeszcze cięższa. Dwa gangi - Dangers i Devil - spotkały się w ogromnym magazynie, który był siedzibą mojej grupy. Oczywiście nie ściągaliśmy wszystkich, gdyż połowa z nich musiała wciąż ćwiczyć, a robiła to w innym magazynie, który z kolei należał do Stylesa i Tomlinsona. W każdym razie było nas około trzydziestu i każdy z nas niestety musiał słuchać krzyków Bree i Stylesa. Oboje wstali lewą nogą i rozstawiali wszystkich po kątach. Najzabawniejsze, ale i równocześnie najgorsze było to, że w pewnym momencie zaczęli ze sobą współpracować i razem podejmowali decyzje, prowadząc ożywioną dyskusję. Noel o dziwo przyszedł bez swojego kota i spędzał czas z osobami, które należały do naszej grupy, za to Wren i Kevin siedzieli w kącie, popijając "wodę" z butelki, choć chyba każdy się domyślał, że to wcale nie była woda.
Nawet Frank się pojawił, lecz on całował się ze swoją dziewczyną, nie zwracając uwagi na otaczający go świat. Mi zostało towarzystwo Travisa i Tomlinsona, ponieważ nawet ludzie, którzy ze mną pracowali, nie chcieli ze mną rozmawiać, gdyż myśleli, że zaraz wybuchnę tak jak Lennon.
- Nie wierzę, że oni się spiknęli - odezwał się oburzony Tomlinson, krzyżując ręce na piersi.
- Nie tylko ty - westchnęłam. - Jeszcze tego brakuje, żeby razem zaczęli kupować papier toaletowy.
- Albo masło. Harry nie zje kanapki bez masła. 
- Bree zje wszystko oprócz marchewek - powiedziałam po chwili namysłu. - Nienawidzi marchwi. 
- Nie gadaj - spojrzał na mnie zszokowany, otwierając delikatnie usta. - Kocham marchewki. Moja mama robi najlepsze ciasto marchewkowe. 
- Tomlinson, nikt nie chce słuchać o tych twoich ciastach - wtrącił się Travis, który od dłuższego czasu przysłuchiwał się nam zanudzony. - No bo już Ci go chyba nie zrobi? 
- Masz racje - Louis nagle posmutniał, co wydawało mi się strasznie podejrzane. Jak to już nigdy nie zrobi mu tego diabelnego ciasta? Nie wiedziałam nic o rodzinie Tomlinsona, chyba nikt nie wiedział oprócz jego przyjaciół, z resztą nigdy nie rozmyślałam nad tym.
- Pójdę uspokoić Harry'ego zanim pozabija wszystkich.
Szatyn wstał ze starej kanapy, na której siedzieliśmy, zostawiając mnie i Travisa samych. Patrzyłam na jego oddalającą się sylwetkę, a jedyne o czym mogłam myśleć, to jego rodzina. Byłam cholernie ciekawa jaka ona jest i gdzie jest.
- Widzisz, Effie - zaczął Travis, wycierając spocone dłonie o stare jeansy. - Twój ojciec leży w szpitalu, moi rodzice umarli, gdy byłem dzieckiem, a rodzina Louisa zostawiła go, gdy dowiedzieli się, czym się się zajmuje. Pewnego dnia po prostu zabrali swoje rzeczy i słuch o nich zaginął. Louis tęskni za nimi, są dla niego bardzo ważni i wciąż ich szuka, choć wie, że oni nie chcą być znalezieni. 
- Jakieś tropy? - byłam wstrząśnięta tą historią, ponieważ nie było w niej nawet jednej pozytywnej rzeczy, która dawałaby nadzieję. Cholernie było mi żal Louisa.
- Nie, z resztą oni zniknęli trzy lata temu, Effie - wygodniej rozsiadł się na kanapie, a jego wzrok powędrował do Louisa, który w tym momencie tłumaczył coś Stylesowi. - Moim zdaniem powinien w końcu przestać ich szukać.
Nie skomentowałam tego, dlatego że miałam inne zdanie niż on, a nie chciałam kolejnych, bezsensownych kłótni, które tylko wytrąciłby mnie z równowagi. Uważałam, że Tomlinson nie powinien się poddawać i wciąż szukać swoich bliskich, bo mimo wszystko nie był aż takim potworem za jakiego miała go jego rodzina. Oczywiście wciąż pamiętałam, to co zrobił Bree, lecz wydawało mi się, że skoro w jakimś stopniu ona mu wybaczyła, to ja także powinnam. W każdym razie pracowaliśmy razem i to nie był odpowiedni moment do trzymania urazy. 
Wstałam na równe nogi, po czym podeszłam do Bree, która wydzierała się na Wrena i Kevina, którzy już nie mieli swojej świętej butelki.
- Jak możecie pić, gdy my obmyślamy plan akcji?! Myśleliście, że nikt nie zauważy, że jesteście pijani?! Będziecie pierwszymi, którzy zginą, bo nie przykładacie się i wszystko niszczycie! 
- Dobra, Bree, ochłoń - położyłam dłoń na jej ramieniu, ale zabrałam ją, gdy obdarzyła mnie zabójczym spojrzeniem.
- Nie mów mi co mam robić! - warknęła. 
- Każdy jest zdenerwowany, ale Ty już przesadzasz - pokręciłam rozgniewana głową, ponieważ nie lubiłam, gdy na mnie krzyczała. – Masz ochłonąć, rozumiesz?
Bree zacisnęła zęby ze złości, po czym odeszła od nas mamrocząc coś pod nosem. Musiała ochłonąć, bo nie było szans, aby można było z nią pracować, gdy jest w takim stanie. 
- Słuchajcie, musimy porozmawiać – obok nas pojawiła się Allie. – Wszyscy czekają za magazynem.
Nie rozumiałam, dlaczego musimy rozmawiać na dworze skoro mogliśmy to zrobić tutaj w obecności naszych ludzi, ale nie sprzeciwiałam się i poszłam za nią w wyznaczone miejsce. Najpierw myślałam, że specjalnie nas tam zwabia, aby się zemścić za krzywdy, które zrobiliśmy jej chłopakowi, ale moje pesymistyczne myśli szybko odeszły w niepamięć, gdy zauważyłam Bree, Louisa, Harry’ego, Noela, Travisa i Franka, którzy na nas czekali. Wren wraz z Kevinem usiedli na głazie, który stał nieopodal, a z ich pijanych twarz mogłam wyczytać tylko to, że zaraz zwymiotują.
- Czemu musimy rozmawiać tutaj? – spytałam, krzyżując ręce na piersi.
- Ponieważ my tu dowodzimy, a nie nasi pracownicy. Nie muszą wiedzieć wszystkiego – rzekł Styles. 
- Dobrze, w takim razie jaki mamy plan?
Naprawdę próbowałam się skupić i słuchać wyśmienitego i niezawodnego planu, który wymyślili Harry i Bree, ale coś cały czas mnie dekoncentrowało. Słyszałam cichy pisk, jakby odliczanie sekund, albo coś w tym stylu. Po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz, który sprawił, że zatrzęsłam się z zimna. Nie mogłam przenieść swojej uwagi na ludzi, którzy mnie otaczali, ponieważ to kosztowało mnie zbyt wiele. Miałam dziwne przeczucie, które wręcz paliło moje kości, krzycząc "Halo, coś jest nie tak! Czujesz to?!".
- Effie, słuchasz nas?! 
- Coś jest nie tak – powtórzyłam te same słowa, co moja podświadomość.
Wszyscy patrzyli na mnie jak na wariatkę, gdy chodziłam w tą i z powrotem, oglądając wszystko uważnie. I w końcu zauważyłam. Czarne urządzenie wielkości radia, oklejone dziwną taśmą i ten mały monitorek, który odliczał sekundy. Bomba. 6..5...4...
- Uciekajcie! – krzyknęłam, a każdy z nas zaczął biec w stronę ogromnej polany, która mieściła się za magazynem. 
Przebierałam nogami najszybciej jak mogłam, łapczywie chwytałam oddech w płuca, próbując dogonić Kevina, który mimo swojego pijaństwa biegł najszybciej z nas wszystkich. Najgorzej miał Frank, ponieważ jego ruchy były ograniczone przez kalectwo, dlatego kuśtykał ostatni wraz z Allie i Harry’m, którzy go holowali. Słyszałam w uszach wciąż dźwięk odliczania, który echem roznosił się po mojej głowie. Złapałam za dłoń Bree, a po chwili obie ciągnęłyśmy się nawzajem, próbując po raz kolejny zwyciężyć ze śmiercią. Nagle usłyszeliśmy wybuch, a fala uderzeniowa musnęła nasze ciała, odrzucając je do przodu tak, że uniosły się do góry, a potem z impetem spadły na trawę. Z moich ust wydobył się jęk bólu, gdy po całym moim ciele przeszedł niewyobrażalny ból, który niszczył każdy nerw, kość i narząd. Miałam zamknięte oczy i ciasno przylegałam do powierzchni ziemi, próbując opanować strach, który mną zawładnął.

Niepewnie uniosłam głowę, bojąc się spojrzeć za siebie, bo wiedziałam, że wszyscy ludzie, którzy byli w magazynie wylecieli w powietrze, a z nimi także amunicja i inne rzeczy. 
Byłam cała brudna, tak samo jak reszta. Bree leżała na plecach obok mnie, martwo spoglądając w niebo, Noel wraz z Travisem patrzyli na płonący magazyn, a Kevin z uwagą przyglądał się swoimi poranionym dłoniom. Reszty nie widziałam, ale wiedziałam, że są cali, bowiem słyszałam ich stłumione głosy.
Ocalały tylko szychy dwóch gangów, które nienawidzą się od lat i prowadzą wojnę o władzę. Każdy z nas wiedział, że to było kolejne ostrzeżenie, abyśmy opuścili miasto, rezygnując z jego posiadania, ale żadne z nas nie chciało tego zrobić, bo to był nasz dom.  

Z perspektywy Bree.


Wraz z naszą ekipą ratunkową przechadzaliśmy się wokół gruzów budynku i spalonych zwłok naszych pracowników, łudząc się, że ktokolwiek ocalał, choć, oczywiście było to niemożliwe.
Byłam na siebie wściekła. Powinniśmy zareagować już po podpaleniu siedziby Dangersów. Płonący dom Bruce'a, próba gwałtu, śmierć Jima i bomba w naszym magazynie, co będzie kolejne? Ilu jeszcze ludzi musi za nas zginąć? Może naprawdę musimy się poddać, aby zakończyć ten cyrk? Ale czy właśnie po to było to wszystko, te lata spędzone na zdobywaniu władzy? Żeby teraz się poddać i zostawić cały nasz dobytek?
Gdyby istniał Bóg, splunęłabym mu w twarz za oddanie nas na coś takiego. Gdyby istniał Diabeł, sprzedałabym mu duszę, żeby przetrwać to bagno. Gdyby istniało coś Wyższego, co kontroluje nasze indywidualne losy, powiedziałabym mu, żeby wzięło mój los i wsadziło sobie w pierdoloną dupę. Wsadź mocno i głęboko, ty skurwysynu!
- Wygląda na to, że nic tu po mnie - odezwała się Janis, wstając znad zmasakrowanego ciała Vincenta Smith'a. Lubiłam tego zafajdańca, szybko biegał i był jednym z naszych najbystrzejszych ludzi. - Wrócę lepiej do domu, zajmę się Frankiem, bo Allie zwariuje.
- Naprawdę nic nie da się już zrobić? - zapytałam, lecz już dawno straciłam ostatki nadziei.
- Przykro mi, jestem tylko lekarzem, nie potrafię wskrzeszać - pokręciła przecząco głową i skierowała się w stronę swojego czerwonego garbusa, którym szybko odjechała.
Westchnęłam głęboko. Straciliśmy najlepiej wyszkolonych zawodników przez naszą pieprzoną nieuwagę! Mieliśmy szczęście, że nie byliśmy wtedy wewnątrz, bo nic by z nas nie zostało. Cholerne szczęście.
- Bree, musimy jechać - jęknęła Bates, która znikąd zjawiła się tuż obok mnie. - Nic nie zdziałamy.
- Effie, co my teraz zrobimy? - spytałam, spoglądając na postrzępione ciała pokryte gęstą krwią i białą pianą z gaśnicy. - Nie mamy drużyny. Nie chcę zbieraniny przypadkowych ludzi z ulicy.
- Nikt nie chce - oznajmiła.
- W Doncaster nie jest już bezpiecznie - powiedziałam, klękając przy rudowłosej dziewczynie Dangersów i zamknęłam jej oczy, które, niestety, nie pozostały zamknięte na długo, ponieważ szybko samowładnie się otworzyły. Odwróciłam wzrok, bowiem nie chciałam w nie patrzeć, wiedząc, że to wszystko moja wina.
- Nigdy nie było - zauważyła, po czym sięgnęła do kieszeni, z której wyjęła zgiętego w pół papierosa z powyginanym filtrem. Szybko odpaliła go od niedogaszonego jeszcze płomienia tlącego się lekko na koszuli ciemnoskórego chłopaka. Na imię miał Odell i był w naszej grupie dopiero trzy tygodnie. Rozmawiałam z nim pieprzone dwa razy!
- Chodzi o to, że nie jest bezpiecznie dla nas - wyjaśniłam, wyjmując jej z ust fajkę, którą szybko umieściłam między moimi zębami.
- Chcesz wyjechać? - zdziwiła się, a z jej ust uleciała chmurka szarego dymu.
Pokręciłam przecząco głową. Nie urodziłam się w Doncaster, ale, odkąd po raz pierwszy przekroczyłam granicę tego miasta, wiedziałam, że to tutaj chcę spędzić resztę życia i to tutaj chcę umrzeć. W ciepłym łóżku, w wieku dziewięćdziesięciu lat.
Moje życie było ciągłą tułaczką. Przyszłam na świat w Galston, jednak moja mama "dusiła się w Szkocji", przez co wspaniałomyślnie postanowili przeprowadzić się do Oslo, które z kolei nie przypadło do gustu ojcu, który czuł się dobrze tylko w Szkocji. Do trzynastego roku życia zmieniałam miejsce zamieszkania średnio co pół roku. Kiedy rodzice się rozeszli, wysłali  mnie do ciotki w Doncaster, która zmarła na zawał kilka lat później. I, choć nienawidziłam tej kobiety, pokochałam Doncaster. Dopiero tutaj poczułam się jak w domu i znalazłam prawdziwych przyjaciół, moją drugą rodzinę.
- Idziecie?! - krzyknął Wren, wsiadając za kierownicę swojego sportowego wozu.
Effie posłała mi blady uśmiech i razem skierowałyśmy się w stronę samochodu.
Do domu dojechaliśmy całkiem szybko. Od razu po otworzeniu drzwi otulił mnie przyjemny zapach imbiru. Na stoliku w salonie stała prawie pusta butelka smirnoffa i dwie puszki po Pepsi Light. Dangersi zdążyli już się rozgościć, a ja nie miałam nic przeciwko temu. Teraz musieliśmy stanowić jedną drużynę, co niewątpliwie było niepokojącą perspektywą. lecz trzeba było się z tym pogodzić.
Weszłam do kuchni, w której Janis, oparta plecami o jedną z szafek, rozmawiała przez telefon.
- Tak, Wendy - mówiła. - Tak, zabierz ze sobą klucze, wrócę dopiero jutro rano. Uważaj na siebie Baw się dobrze. Kocham cię.
Uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc jej słowa. Wendy Jones była młodszą siostrą , najlepszą przyjaciółką i oczkiem w głowie czerwonowłosej. Cholera, ja nie miałam nikogo do kochania.
- Idzie dzisiaj na koncert - wyjaśniła kobieta, odkładając komórkę na blat. - Jest bardzo podekscytowana, to jej ulubiony zespół.
Kiwnęłam głową, zajmując miejsce przy stole. Słyszałam, że w mieście ma odbyć się jakaś pokazówka, ale specjalnie się tym nie interesowałam. Przypuszczałam, że to jeden z tych szalonych boysbandów, których frontman, prawdopodobnie z długimi kudłami, kończy przesłodzoną balladę na kolanach, podczas gdy reszta zupełnie nie wie, co ma ze sobą zrobić na scenie, dlatego też wysyła całuski do nieletniej publiki. Wokalista przeciąga ostatnią nutę z pochyloną głową, zgrywając się aż po swoją pedalską dupę. Śpiewa fatalnie, nigdy nie trafia w dźwięki, ale, gdy zarzuca farbowaną grzywą, podnosząc głowę, nastolatki oczywiście dostają pierdolca. Cóż, wykonawcy ambitniejszej muzyki, ku mojemu niezadowoleniu, od zawsze omijali Doncaster szerokim łukiem.
- Czy to na pewno rozsądne? - Effie usiadła na przeciwko mnie.
Janis posłała jej pytające spojrzenie.
- Wysyłasz ją samą na koncert, kiedy w mieście grasują... oni? - zapytała Bates, odbierając od czerwonowłosej talerz pełen brązowego ryżu z warzywami. Zasrane zdrowe odżywianie według Jones. Wolałabym zjeść podwójnego cheeseburgera i rozmoknięte od tłuszczu frytki.
- Nie wiedzą o Wendy - zarzekała się Janis z nutą niepewności w głosie.
- Oni wiedzą o wszystkim - zauważyłam, jednak szybko pożałowałam moich słów, gdyż nie chciałam przestraszyć kobiety.
- Och, już nieważne - westchnęła Effie, wciskając brukselkę do ust. - To tylko złe przeczucia.
TYLKO złe przeczucia. Przeczucia mojej przyjaciółki nigdy nie były TYLKO przeczuciami, ale ślepo wierzyłam, że może tym razem jej dar zawodzi.
- Powinnam zabronić jej pójścia? - upewniła się Janis ze zmartwioną miną. - Boże, ona mnie znienawidzi. Kocha ten zespół.
- Nie - Bates pokręciła przecząco głową, sama nie będąc pewna swoich słów. - Będzie dobrze.
Zaczęłam grzebać widelcem w jedzeniu, ponieważ zupełnie nie miałam apetytu. Zgarnęłam wszystko na środek talerza, tworząc zgrabny stosik, aby choć wyglądało, że wmusiłam w siebie cokolwiek.
- Chociaż się napij - poprosiła Effie, przysuwając w moją stronę kubek z parującą herbatą imbirową. Była paskudna, ale gorąca, więc dolałam trochę soku porzeczkowego i wypiłam całą.
Wstałam z miejsca i opuściłam kuchnię, aby zasiąść na kanapie w salonie, włączyć głupi muzyczny teleturniej i do końca opróżnić smirnoffa. Kiedy urocza kobieta ze świdrującymi oczami rozpoznała piosenkę Eminema po jednej sekundzie, w pokoju pojawił się Kevin w towarzystwie Travisa i ogromnej butelki mleka. Chwiali się i co chwilę wybuchali śmiechem bez powodu, co dowodziło, że to prawdopodobnie właśnie oni godzinę temu zrobili sobie libację alkoholową na terenie naszego salonu. Chrzanić to, niech robią, co chcą, jest mi wszystko jedno.
- To mleko jest dwa tygodnie po terminie, Travis - powiedziałam, wracając do oglądania fascynującej potyczki między kobietą od Eminema i wysokim facetem, który nie odgadł jeszcze tytułu żadnej z piosenek, choć pierwsza runda dobiegała końca.
- Nic nie szkodzi, wsypałem trochę kakao, dolałem wódki - odparł. - Mam drinka.
- Nie krępuj się - wzruszyłam ramionami, widząc, jak zasiada na moim fotelu. - Jak smakuje?

- Fatalnie - uśmiechnął się i przyłożył butelkę do ust.
- Bree, przełącz - zajęczał Kevin, wyjmując smirnoffa z mojej dłoni. - Nie mogę znieść tego bełkotu.
Rzuciłam w niego pilotem i przycisnęłam poduszkę do twarzy. Cholera jasna, byłam tak bardzo zmęczona tym wszystkim... Zmęczona życiem.
- Co z Wrenem? - zapytałam, kiedy kanał został zmieniony na kreskówki. Właśnie nadawali jeden z pierwszych odcinków Lucky Luke'a.
- Wymiotuje.
- Noel?
- Karmi Adolfa.
- Effie?
- Zamknęła się w pokoju, nie chce nikogo widzieć.
Kiwnęłam głową i ponownie nakryłam twarz. Też najchętniej zamknęłabym się w pokoju i nie chciała nikogo widzieć, ale nie miałam siły podnieść się z miejsca. Janis powiedziała, że wyjątkowo szybko dochodzę do siebie, jednak to nie była prawda. Wszystkie rany się zakrzepły, jasne, ale ciągle czułam ogromny ból, który zamiast maleć, nasilał się i nie potrafiłam funkcjonować bez faszerowania się lekami.
Rozległo się pukanie do drzwi, a ja poczułam na sobie wzrok chłopaków. Nawet nie drgnęłam, by otworzyć za nich. O nie, kurwa, nie tym razem.
- Noel! - udarł się Kevin.
Zaskutkowało, bo chłopak po chwili stał w korytarzu i witał się z naszymi gośćmi. Pierwszy z nich, Matt Angel był bardzo wysokim, porządnie napakowanym mężczyzną o jadowitym spojrzeniu i wiecznie wykrzywionych ustach. Bynajmniej nie był aniołem. Drugi nazywał się Ted Eccodee, był znacznie niższy i szczuplejszy, a połowę jego twarzy przysłaniała bujna, czarna czupryna- emo jak nie patrzeć, naprawdę. Obaj pracowali dla nas od zawsze i byli najlepsi w zdobywaniu informacji, jednak, ponieważ mieszkali poza miastem, nie zostali namierzeni przez nowy gang.
- Sprawa jest poważna, dotyczy Kanadyjczyków - odezwał się Matt. - Koniecznie zawołajcie resztę.
Po chwili nasza grupa była już prawie w komplecie - brakowało tylko rannego Franka i dziwki Allie, która najwyraźniej nadal pocieszała go na górze. Jak mogła się z nim pieprzyć, kiedy był w takim stanie?
- Za godzinę na głównym stadionie odbywa się koncert - zaczął Ted, a Janis automatycznie wzdrygnęła się na jego słowa. - Jesteśmy prawie pewni, że coś się na nim wydarzy.
Zauważyłam, jak ręce Louisa zaciskają się w pięści, jak kręgosłup Effie prostuje się pod wpływem impulsu, jak w oczach Janis zaczynają gromadzić się łzy. Żadne z nas się nie odezwało, bo nie mieliśmy pojęcia, co moglibyśmy powiedzieć w takiej chwili. Skoro Matt i Ted byli czegoś pewni, cóż, należało im zaufać. Otulona ciszą czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. Nie potrafiłam uwierzyć w to, co usłyszałam.

- Ranley znalazł ciała pięciu dziewczynek w koszulkach z logo tego zespołu kilkaset metrów od stadionu w rowie przy głównej ulicy. Bez obaw Janis, nie było tam Wendy - kontynuował Angel. - Miały przy sobie telefony i pieniądze... Nie miały przy sobie biletów. Na drzewie niedaleko wisiała przyczepiona wiadomość.
Eccodee sięgnął do kieszeni, z której wyjął wymiętą i trochę zabrudzoną kartkę. Podał mi ją, a ja rozwinęłam ją drżącymi rękami. "O 18 miasto będzie wolne od nastoletnich dziwek."
Spojrzałam na zegar naścienny, który wskazywał 16:58. Poderwałam się z miejsca, a za mną cała reszta. Zgniotłam papier w dłoni i z wrzaskiem cisnęłam nim o ziemię. W tamtym momencie nie potrafiłam nad sobą zapanować. Dlaczego pozwoliłyśmy Wendy iść na ten cholerny koncert? Prawdę mówiąc, inne dziewczyny kompletnie mnie nie obchodziły. Sama najchętniej zaserwowałabym im po kulce w łeb i powiesiła je wszystkie na ogrodzeniu pod podstawówką. Ale nie Wendy, ona była zupełnie inna niż wszystkie te puste lalunie, była śliczna, niewinna i szalenie bystra.
 "JEST śliczna, niewinna i szalenie bystra", poprawiłam się w myślach.
- Janis, w tej chwili do niej dzwoń! Niech wraca do domu, jak najszybciej się da! - rozkazałam, pospiesznie nakładając na siebie kurtkę. - Noel, odpalaj vana! Jedziemy na koncert.
Nie wiem, ile czasu dokładnie minęło, zanim ściśnięci zasiedliśmy w samochodzie, ale działaliśmy błyskawicznie. Tym razem ulice nie były puste, właśnie ze względu na występ tych cholernych liżydup i, choć staraliśmy się omijać wszelkie korki, przebycie trasy trwało bardzo długo.
Wendy nie odebrała telefonu. Który dzieciak ma włączoną komórkę na koncercie?
- Jeżeli ona będzie już martwa - szeptała roztrzęsiona Janis, jednak nigdy nie dokończyła dzielenia się z nami tym postanowieniem. Widocznie brakowało jej słów, aby cokolwiek z siebie wydusić.
Na miejsce dojechaliśmy pięć minut przed osiemnastą. Pierdolony drugi koniec pierdolonego miasta! Kiedy wysiadłam z samochodu, usłyszałam rozdzierający huk i wiedziałam, że jest już za późno. Padliśmy na ziemię, lecz, jak się okazało, niepotrzebnie, gdyż siła wybuchu nie była aż tak ogromna, by nas dosięgnąć. Nie zamierzałam patrzeć w stronę płonącego budynku.
- Wendy!!! - wrzasnęła Janis, a łzy zaczęły płynąć po jej policzkach niczym wodospad. Nie zdziwiłam się.
Zasłoniłam usta dłonią, nie mając pojęcia, jak mogłabym zareagować na to, co się przed chwilą stało. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu odpowiedzi na to wszystko. Nic, ogromne zero. Dlaczego Janis? Czy nie wystarczyło, że straciła męża?
Niedaleko nas, w krzakach obok areny coś poruszyło się i zza kolczastego ogrodzenia wyskoczył smukły, młody mężczyzna z butelką po benzynie w ręku. Był ubrany na czarno, lecz i tak go zauważyłam. Dostrzegłam też, że nie miał przy sobie broni. Cholerny buc nie przewidział porażki, co zdecydowanie dawało mi nad nim przewagę. Wyciągnęłam pistolet spod kurtki i celując w niego, nacisnęłam na spust. Pocisk roztrzaskał jego czaszkę, a on sam bezwładnie upadł na ziemię. To było tak dziecinnie proste, że zaczęłam zastanawiać się, czy te pierdoły potrafią coś innego niż perfekcyjnie podpalać obiekty. Kurewskie Smoki.
- To za Wendy - mruknęłam pod nosem, opuszczając lufę.
Effie trzymała w objęciach roztrzęsioną Janis, a chłopcy sprowadzali pomoc, jakby mogła ona komukolwiek teraz pomóc. Zginęło siedemset dziewczynek, z których połowa prawdopodobnie nie dostała jeszcze okresu i kupiła pierwszy stanik tylko dlatego, by móc rzucić go na scenę chłopcom, których on nawet nie interesuje, gdyż, tylko sugeruję, posuwają się wzajemnie za kulisami i uprawiają gejowskie orgie. Co one zrobiły tym pierdolonym Kanadyjczykom? NIC.
Tym psycholom nie chodzi wcale o nas. Chcą zrujnować to miasto. My jesteśmy tylko dodatkami, pierdoloną wisienką na krwawym torcie. Zniszczą nas - zniszczą Doncaster, proste. Bałam się, bo nie wiedziałam, jak daleko może zajść ich zabawa. I nie chciałam się dowiadywać.

Od Autorek:
Witajcie!
Jak samopoczucie? Przygotowani do szkoły? Zeszyciki, kredeczki i farbki zakupione? (dżołk)
Jak widzicie, w rozdziale dziewiątym sporo się dzieje. Wybuch magazynu, wybuch stadionu.
Jak podoba Wam się zachowanie Harry'ego i Bree, którzy w sumie zaczęli trochę współpracować?
I co sądzicie o zazdrosnej Effie i Lou?
Jak myślicie, czy Janis straciła siostrę? Czy może jakimś sposobem ona jednak nie pojawiła się na koncercie?
I znowu, będziemy tłuc ten sam, stary schemat, czyli: BARDZO PROSIMY- KOMENTUJCIE!
Są rozdziały, z których jesteśmy naprawdę zadowolone, bo widzimy, że spotykają się z jakąś reakcją z Waszej strony (nie, nie będzie pieprzenia w każdym rozdziale, to nie jest taki blog), a są inne, pod którymi praktycznie nie ma odzewu.
Tak nie może być, nie może! Do kuchni z tym! :) Dlatego prosimy, w miarę możliwości, o 30 komentarzy pod tym rozdziałem :)
I ostatnia sprawa na dziś to... Możecie głosować na nasz blog już tylko przez tydzień. Idzie nam, naprawdę, całkiem nieźle i mamy szansę wygrać, więc nie upadnijmy niżej!
Link do sondy po obu stronach bloga :)
Życzymy udanego ostatniego (WHY?!) tygodnia wakacji!

23 komentarze:

  1. Boziu, bardzo was przepraszam dziewczynki ale mam tyle na głowie, że nie nadążam czytać :P
    Obiecuję, że niedługo przeczytam ten rozdział i skomentuję!
    Przepraszam Was bardzo :(
    xx.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham to opowiadanie, tylko... W tamtym rozdziale było mniej Bree, w tym nowszym tak samo. Nie czepiam się czy coś, tylko nie za bardzo przepadam za Effie, irytuje mnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Więcej Bree i Lou! *.*

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejo!
    Dużo się działo w tym rozdziale. Biedny Loui szkoda mi go. A co do śmierci Wendy nie byłabym taka pewna mogli ją wziąć za zakładniczkę lub mogła zniknąć w niewyjaśnionych okolicznościach :)
    I mam nadzieje na to, że będzie więcej Bree i Louisa
    Do Zobaczenia i życzę natchnienia1

    I am Crazzzy!

    OdpowiedzUsuń
  5. O rany, masakra jakaś. Widzę, że Kanadyjczycy szaleją. Mam nadzieję, że Wendy jednak jakoś udało się spóźnić na koncert albo coś? Wszystko jest możliwe przecież! I yay, w końcu coś o rodzinie Louisa; w sumie to sie nie dziwię, że on się zachowuje jak sie zachowuje skoro rodzina go zostawiła. Wytłumaczalne. Fajnie, że ojciec Effie nadal ją kocha, okay każdy rodzic zawsze kocha swoje dziecko, ale to coś innego, gdy twoja córka zabija. I to bez sumienia. Powiesz jeszcze tak: więcej zazdrosnego Tomlinsona i Bates! haha, yeah, lubię ich.
    I przepraszam za ten beznadziejny komentarz, mam kiepski dzień. Jednak rozdział mi się naprawde bardzo podobał!(:
    KOMENTUJCIE LUDZIE!

    i uwierzcie lub nie, serio mam już kredki i farbki, haha
    pozdrawiam x

    OdpowiedzUsuń
  6. Genialny! Mam nadzieję że, siostra Janis żyje i przyłączy się do skopania dupy Kanadyjczyków

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie, nie jestem przygotowana na zakopanie mojego szczęścia na rok szkolny. :D
    Świetny rozdział! Współpraca Harry'ego i Bree troszkę mnie zaskoczyła. Serio! Ale ok.
    Effie jest podobna do Harry'ego i wydaje mi się, że jest w nim zakochana. Nie łączy ich tylko seks. :D
    Mam nadzieję, że Wendy żyje. :/ Cieszę się że tata Effie żyje. :)
    Życzę wam weny i do następnego. ;) :**

    OdpowiedzUsuń
  8. wow , oni są popierdoleni xd czekam na next ! :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Ech... nic nie mów na temat końca wakacji. Umieraaaam ja chce jeszcze miesiąc !!
    A co do rozdziału - wspaniały. Może mało romantyczny, ale sporo się dzieje. I Ech... mam nadzieję, że wszyscy wytrzymają psychicznie całą tą akcję :/ Pozdrawiam was !! ♥♥♥ xx

    OdpowiedzUsuń
  10. JENY CUDOWNY ROZDZIAŁ ♥

    POLECAM: http://i-was-forced-i-had.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  11. Z gory przepraszam, za nie poprawne pisanie, czyli ś, ę, ć, ale po prostu cos stalo sie z klawiatura i dostaje kurwicy!
    Przepraszam tez, ze dopiero teraz komentuje, ale bylam na wakacjach i nadrabiam zaleglosci..
    Mam wrazenie, ze to dopiero poczatek, bedzie jeszcze gorzej! Ale mam wrazenie tez, ze siostra Janis, Wendy bedzie zyc! A oni wygraja woljne...
    Kanajdyczycy moze wygrali bitwe, ale "my" i tak wygramy XD
    Swietnie piszecie, nie mgoe sie doczekac kolejnego! Kocham Was :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma ladu w tym komentarzu, ale jest pozno w nocy, a wczesnie rano i nie mysle! PRZEPRASZAM! ALE MUSICIE WIEDZIEC, ZE WAS UWIELBIAM!! :*
      Ps. Pozniej nadrobie "Dirty Secrets" :*

      Usuń
  12. O Matko! Ile się dzieje!
    Rozdział jest cudowny i cudownie okrutny... Wybuch magazynu i potem jeszcze ten stadion! Jak mogłyście się pozbyć połowy ludzi z Waszej ekipy? Hehe, zaskakujecie mnie z rozdziału na rozdział.
    Myślę, że Wendy nie zginęła. Nie zrobiłybyście tego. Myślę, że okaże się, że albo wyszła z koncertu wcześniej, albo w ogóle się na nim nie pojawiła. Ta dziewczyna jeszcze zamiesza w opowiadaniu, jestem tego pewna.
    Chociaż z drugiej strony, jesteście nieprzewidywalne i nie da się w żaden sposób przemyśleć kolejnego Waszego ruchu.
    Ah, chcę już piątek!
    Co ja wam mogę powiedzieć? Życzę Wam powodzenia w tym nieszczęsnym konkursie. Macie go wygrać, albo skopię Wam dupy. Jesteście najlepsze! Inne blogi mogą umrzeć ;)
    A właśnie! Myślałyście, żeby założyć aska opowiadania? :) Przemyślcie to, proszę. To będzie fajny bonus dla czytelników.
    No, to życzę weny i już nie mogę się doczekać, co nowego wysmażyłyście

    ~Alicja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli masz jakieś pytanie, bądź ktokolwiek inny, to zapraszam na mojego aska - http://ask.fm/Isabel_Lover
      Na pewno przemyślimy sprawę, co do wspólnego :)
      Dziękuję za komentarz! x

      Usuń
  13. Hej
    Przychodzę do was z trochę nie codzienną prośbą
    Chodzi o to że uwielbiam wasze opowiadanie i nawet napisałam sobie na ścianie kilka cytatów z niego
    Moją ulubioną bohaterką jest Bree
    Problem w tym że tak naprawdę nie wiem zbyt wiele o autorkach
    A ja lubię wiedzieć dużo o ludziach
    Dlatego czy mogłybyście specjalnie dla mnie pod każdym rozdziałem pisać pięć faktów o was
    Widziałam to na jednym blogu i strasznie mi się spodobało
    Bo dzięki temu można dowiadywać się czegoś rzeczy nie tylko o bohaterach opowiadania ale też o autorkach
    To byłoby super
    Rozdział super
    Bardzo lubię tego bloga
    Dobranoc
    Basia

    OdpowiedzUsuń