Z perspektywy Bree.
No cóż... Stało się: moja mama przyjeżdża, by zobaczyć, jak jej wzorowa córka radzi sobie na studiach. Problem tkwił w tym, że nie było żadnych studiów, nie mówiąc już o wzorowej córce, a cała ta aura mądrości przesycona sztuczną słodyczą, w którą wierzyła, była zwyczajną ściemą.
Moja rodzicielka, znana powszechnie jako profesor Alessandra Lennon, kilka lat temu na stałe wyjechała do Ameryki, by tam pod przewodnictwem najlepszych fachowców brać udział w ważnych eksperymentach badawczych, które zmienią świat, czyli w skrócie - by po prostu odstresować się po rozstaniu z mężem i całkowitym rozbiciu rodziny.
W Doncaster była już dwukrotnie. Za pierwszym spotkałyśmy się tylko na kawie, gdyż musiała pędzić na bardzo ważne wykłady dla tutejszych PRAWDZIWYCH studentów. Po pół roku wróciła, aby przekazać mi wieści o rychłym zamążpójściu, do którego, niestety, nie doszło, gdyż miłość jej życia okazała się być jedną, wielką pomyłką. Cholernie dołująca historia, naprawdę, dramat rodzinny znacznie większy od śmierci Johna Lennona, który, swoją drogą, nigdy nie był ze mną spokrewniony.
- Teraz zacznie się cyrk - skomentował Wren. - Jesteś cała poobijana, mamy Dangersów w piwnicy, do miasta wbiła nowa banda, Kevin zarzygał nam całą kanapę...
Chłopak na moment odsunął butelkę śmierdzącego piwa waniliowego od ust i wykrzywił twarz w dziwacznym grymasie, prawdopodobnie mającym na celu zamknąć dziób Parrish'owi.
- Co? Kevin zarzygał kanapę? - Effie natychmiast podniosła się z mebla i odruchowo wytarła spodnie. - Ohyda.
- Nie było zajścia - westchnęłam. - Musimy wystylizować naszą melinę na skromny dom przykładnych studentów.
- Żenada, Bree - wybełkotał Kevin, z trzaskiem kładąc szkło na blacie. - Powiedz jej prawdę.
Spojrzałam na niego jak na kosmitę. Przecież doskonale wiedział, że taka opcja nigdy nie wchodziła w grę. "Hej, mamo! Należę do gangu, z którym zabijamy ludzi dla frajdy". To nie brzmiało dobrze w żadnym kontekście i nie mogło zostać przez nią pozytywnie odebrane. My zabijamy ludzi, ludzie zabijają zwierzęta. Czym to się różni? Moim zdaniem niczym. Przykro mi, nigdy nie byłam specjalnie sentymentalna. W odróżnieniu od mojej matki, oczywiście.
- To nie ma szansy na szczęśliwe zakończenie - skwitowałam. - Ale jesteśmy ryzykantami, prawda?
*
Z wysuniętym językiem starałam się odpowiednio zawiązać krawat na mojej szyi tak, by pasował do idealnie wyprasowanego kołnierza białej koszuli. Na nos nasunęłam okulary korekcyjne i dłuższą chwilę zajęło mi przyzwyczajenie się, gdyż nie nosiłam ich od ostatniego spotkania z mamą.
Byłam dozgonnie wdzięczna Janis za nafaszerowanie mnie olbrzymią ilością leków przeciwbólowych, bo bez nich na pewno nie podniosłabym się nawet z łóżka. Udało nam się też odnaleźć dla mnie taki strój, by żaden z moich opatrunków nie był widoczny.
Pochyliłam głowę i rozczesałam włosy, które wkrótce okiełznałam, tworząc całkiem zgrabny koński ogon.
Z radia sączył się głos Owena z zespołu Alabama, który tak bardzo uwielbiałam. Zbiegając po schodach, śpiewałam razem z nim, by dodać sobie otuchy.
Zamiast papierosów Westów, budweisera i odświeżacza powietrza o zapachu sosny, tego popołudnia w naszym domu czuć było tylko wszechobecną mądrość i edukację.
Effie potrzebowała godziny, aby zrobić z siebie olśniewającą studentkę, co niewątpliwie jej się udało, a w tym czasie Kevin i Noel gawędzili radośnie, oglądając Animal Planet i ich popisowy program o rozmnażaniu waleni, podczas gdy Wren siedział na drugim końcu kanapy z nogami skrzyżowanymi na stoliku i czytał jedną z książek, które zgarnął z biblioteczki w salonie - antologię poezji lorda Byrona, zawierającą poematy "Lara" i "Don Juan".
Rozległo się głośne pukanie do drzwi- nie preferowaliśmy bowiem przyrządu dzwoniącego, gdyż z niewiadomych przyczyn przyprawiał Noela o mdłości.
- Włączcie jakiegoś Chopina - poleciłam. - Kevin, zjedz miętówkę. Albo dwie.
Pomaszerowałam w stronę korytarza w tempie tak wolnym, że do tej pory chyba nawet nie byłam świadoma, że takowe istnieje. Chciałam jak najbardziej odwlec spotkanie z moją rodzicielką.
Za mną murem ustawiła się czwórka moich przyjaciół w ubraniach równie nienagannych, jak moje, którzy co chwilę popychali mnie do przodu, bym odważyła się otworzyć. To nieprawdopodobne: nie bałam się strzelić z pistoletu w człowieka, a perspektywa spotkania z matką przerażała mnie na śmierć. W końcu nacisnęłam klamkę i ze sztucznym uśmiechem pchnęłam drzwi. Stała tam, obrócona tyłem, z najnowocześniejszym telefonem przysuniętym do ucha- uroki bycia cenionym naukowcem.
- Daj spokój! Stary Stone kosił wczoraj trawnik - nadawała, zupełnie zapominając o bożym świecie. - Wtem wyłączył kosiarkę, rozkraczył się na środku podwórka, spojrzał na Pythagorasa i drze się do mnie: "Aless, co jest z tym przeklętym kundlem?", a ja mu na to, że ma zapalenie gruczołów okołoodbytowych, z którym właśnie próbuję się...
I w tym momencie obróciła się w moją stronę, wymamrotała szybkie pożegnanie do osoby po drugiej stronie linii, po czym uradowana padła mi w ramiona.
- Abro Anastasio Cecilio Lennon! - pisnęła, obejmując mnie tak mocno, że szybko straciłam oddech. - Jak ty wypiękniałaś!
Niewiele osób znało moje pełne imię, a moi przyjaciele byli jednymi z tych, którzy uważali, że moi rodzice byli fanatykami serka bree i nadali mi tak szalone imię na jego cześć, dlatego też ledwo powstrzymałam się od śmiechu, gdy zobaczyłam ich miny.
Kiedy w końcu udało mi się odczepić od matczynego ciała, zdołałam dokładnie mu się przyjrzeć. Niewiele zmieniła się od naszego ostatniego spotkania. Ciemne włosy spięła w nieposzlakowanego koka z boku głowy. Jej smukła, nienaturalnie wyprostowana sylwetka prezentowała się jeszcze smuklej i prościej niż zwykle, gdyż odziała ją w czarną spódnicę wykonaną z niesamowicie sztywnego materiału i gorset, który po prostu nie miał prawa być wygodny. Pomimo to wyglądała całkiem młodo i nadal była tak samo piękna, jak przed kilku laty.
Szybkim ruchem ręki zaprosiłam ją do środka, po czym zamknęłam drzwi za nią i jej starą, zużytą walizką, do której, choć to cholernie dziwne, pałała ogromną sympatią odkąd tylko pamiętam.
Moja grupa wsparcia stanęła w równym rządku na środku salonu, swymi postawami domagając się, by w końcu ich przedstawić, co też wspaniałomyślnie postanowiłam uczynić.
- To Noel, prawo na trzecim roku; Kevin, matematyka ostatni rok; Wren, politologia na trzecim roku; Effie, analityka medyczna równolegle z fizjoterapią na drugim roku- wyrecytowałam wyuczony już na pamięć bełkot. - A to jest Alessandra.
- Chryste, nie ma się czym chwalić- mruknęłam tak, by tylko Effie mogła to usłyszeć.
- A co to za uroczy kiciuś?- pisnęła mama, kiedy ten diabelski kocur zaczął ocierać się o jej owinięte nieoddychającymi rajstopami nogi.
- Jest mój - Noel nieśmiało podniósł rękę do góry i ukazał garnitur swych śnieżnobiałych zębów w szczerym uśmiechu. - Nazywa się Adolf.
Oczy mojej rodzicielki rozszerzyły się do wielkości sporych guzików.
Adolf. Adolf Hitler. Kuźwa, dlaczego wcześniej nie skojarzyłam tak oczywistych faktów?!
- To od Adolfa Meyera - sprostowałam niezdarnie, gdyż właśnie było to jedyne nazwisko, jakie przychodziło mi do głowy, które nie miało nic wspólnego z wspomnianym wcześniej dowódcą niemieckim.
- Ach, tak - mama kiwnęła głową, po czym schyliła się by wziąć zwierzaka na ręce. - Był wybitnym psychiatrą. Czytaliście może...
Odetchnęłam z ulgą, wyłączając się, kiedy zaczęła z pasją opowiadać nam o jego twórczości.
Wtem z dołu dobiegły nas dziwne dźwięki. Zacisnęłam zęby, a przez moje ciało przebiegł nieprzyjemny prąd niepokoju. Pierdoleni Dangersi! Na śmierć zapomniałam, by coś z nimi zrobić.
- Co to było, kochani? - spytała Alessandra, nerwowo rozglądając się dookoła. Usłyszała.
- Kurczę, to pewnie coś z rurami - lamentując, złapałam się za głowę z nadzieją, że moje zdolności aktorskie z przedszkola jeszcze nie do końca wyparowały.
- Tak - Effie szybko podłapała temat. - Kevin, mówiłam ci, żebyś zadzwonił po hydraulika. Teraz my musimy się wszystkim zająć. Bree, chodź. Zobaczymy, co się tam dzieje.
- Uważajcie na siebie!- wrzasnęła za nami moja mama, nie przestając głaskać Adolfa.
Po schodach schodziłyśmy dość szybko i co chwilę wymieniałyśmy się cennymi uwagami i licznymi epitetami obrazującymi naszą kompletną głupotę i bezmyślność. Jak mogłyśmy przegapić tak ważną kwestię?
Bates wyjęła złoty kluczyk z kieszeni swoich wyprasowanych w kancik czarnych spodni i wcisnęła go do dziurki. Kiedy mechanizm zamka uskoczył, wparowałyśmy do środka.
Naszym oczom ukazał się widok żałosny, choć nie wywołujący współczucia. Allie King siedziała w kącie z podkulonymi nogami i rękami przymocowanymi do ściany ciężkimi łańcuchami, łkając w swoje własne ramię. Jej miłość życia, Frank Coffey, leżał jak kłoda bardzo blisko niej, lecz mimo to był poza jej zasięgiem. Ich dłonie wisiały bezwładnie w powietrzu, usiłując się spotkać, jednak fizycznie nie było to możliwe. Spocony Travis Reaser, naprawdę równy gość, do którego wraz z Effie pałałyśmy wyjątkową sympatią, opierał się o belkę i co chwilę zerkał na ziemię, gdzie widniała ogromna kałuża krwi. Nie była to jego krew, ponieważ, poza kilkoma zadrapaniami na twarzy, nie odniósł żadnych obrażeń. Jak już wspominałam, bardzo lubiłyśmy tego gnojka i od dawna to właśnie jego oszczędzałyśmy najbardziej. Harry Styles, obiekt pożądania mojej przyjaciółki, siedział wyprostowany ze ściągniętymi łopatkami i rozwartymi szeroko oczami wpatrywał się w ten sam punkt, co jego cholerny towarzysz Travis. Na moment skierował wzrok na Effie i chyba nawet lekko się do niej uśmiechnął, ale uśmiechanie się nigdy nie było w jego stylu, a tym bardziej, kiedy działa mu się taka krzywda, więc pozostałam przy wersji, że jedynie wykrzywił się w niezidentyfikowany sposób.
Był też Louis - zmęczony, obolały i dziwnie nieswój - Tomlinson. Wbrew wszystkiemu nie było mi go szkoda, bo i tak zrobiłam dla niego więcej niż powinnam, po tym co on zrobił mnie. Nie wiem, czy kłamał, czy nie kłamał i było mi wszystko jedno. Przebaczyłam mu, to prawda, ale nie zapomniałam. I byłam skłonna zabić go za to, jakim jest potworem. Jednakże nie mogłam tego zrobić z uwagi na dwóch nieproszonych gości w naszym mieście: nowy gang i panią profesor Alessandrę Lennon, której największą chlubą było narodzenie córki o imieniu Abra. Nie mogłam sprawić jej zawodu. Była kiepską matką, ale naprawdę dobrym człowiekiem.
- Możecie tak nie drzeć tej pierdolonej mordy?! - wybuchła moja przyjaciółka, a ja miałam tylko nadzieję, że chłopcy porządnie podgłosili tego nieszczęsnego Chopina.
- To nas wypuść - Styles wzruszył ramionami, nawet na nią nie patrząc.
- To zamknij ryj! - wrzasnęła do niego. Nie wiem, jaką była dla niego kochanką, ale w tamtej chwili bez chwili zawahania wbiłaby mu nóż prosto w serce. W znaczeniu dosłownym, nie metaforycznym, rzecz jasna.- My tu rządzimy, więc wyjdziecie, kiedy my będziemy miały na to ochotę.
- Tutaj nie da się żyć - wymamrotał Tomlinson.
- To zdechnij! - krzyknęłam. - Mam to w dupie!
To nie była prawda. W tamtym momencie nie liczyło się dla mnie zupełnie nic poza tym, żeby moja mama opuściła to miasto jak najszybciej się da, bo nie wiedziałam, kiedy możemy spodziewać się napadu ze strony nowoprzybyłej bandy. A jeżeli wykończylibyśmy Dangersów, nie mielibyśmy szans. Alessandra Lennon musi być bezpieczna! A w Doncaster nie jest i nigdy nie będzie.
Z perspektywy Effie.
Powrót na górę był trudniejszy niż można sobie to wyobrazić. To nie tak, że nie lubiłam mamy Bree, tylko… Tak, nie lubiłam jej, co za żenada. Denerwowała mnie i to, co sobą reprezentowała. Cholerna idealistka, która wymarzyła sobie inteligentną córkę i jej także perfekcyjnych przyjaciół. Alessandra Lennon była ostatnią osobą, którą chciałam gościć w swoim domu, ale to mama mojej przyjaciółki i musiałam odnosić się do niej z szacunkiem. Nie lubiłam udawać porządnej studentki, bo nią nie byłam i nie miałam takiego zamiaru. Bree mogła po prostu powiedzieć swojej matce, kim tak naprawdę jest, a nie grać przed nią. Chore.
- Oh, w końcu wróciłyście! – powiedziała radośnie Alessandra, wciąż głaskając Adolfa.
Usiadłam obok Noela, którym wręcz się trząsł, widząc co matka Bree wyczynia z jego kotem. Rzeczywiście było to komiczne, ponieważ owinęła go w jakąś kwiecistą chustkę pachnącą jej mocnymi perfumami, które poczułam, gdy tylko weszła do naszego domu.
- Sprawa załatwiona – rzekła Bree, uśmiechając się. – Co u Ciebie, mamo?
Przestałam słuchać, gdy kobieta zaczęła opowiadać o tym jak jej dobrze się powodzi. Chciałabym zobaczyć jej minę, gdy dowie się, czym tak naprawdę się zajmowaliśmy, ale niestety chyba będę musiała długo na to poczekać. Bree wolałaby zginąć niż powiedzieć swojej matce prawdę.
- Kevin – szepnęłam cicho, a mężczyzna posłał mi pytające spojrzenie. – Zejdź na dół i się nimi zajmij. Ubierz i doprowadź do porządku.
Segel skinął głową, po czym podniósł się z kanapy i wyszedł z pomieszczenia, sprawiają, że na chwilę na twarzy Alessandry pojawiło się oburzenie.
- Effie, opowiedz mi o tym, czym się zajmujesz – uśmiechnęła się do mnie, a ja momentalnie zbladłam. Cholera, skąd miałam wiedzieć co robią jacyś studenci analiktyki medycznej i czegoś tam?
- Um, leczę ludzi – palnęłam, a Bree rozszerzyła szeroko oczy. – To znaczy uczę się jak leczyć ludzi.
- Domyślam się – zachichotała, a Wren razem z nią, choć jego śmiech był sztuczny. – A coś więcej?
- To tak jak pani badania; bardzo tajne.
Ha! Zgięłam ją i wygrałam tą małą bitwę. Bree posłała mi ostrzegawcze spojrzenie, które mówiło „Nie spierdol tego Effie, bo przysięgam, że pożałujesz.”. Nie mogłam już słuchać muzyki klasycznej, która wypełniała salon. Wren także był poddenerwowany, bowiem co chwila zerkał na pilot od telewizora, który leżał na stoliku. Szczerze współczułam Bree, że ma taką matkę, ponieważ ja na pewno bym nie wytrzymała na jej miejscu. Mój ojciec wiedział, że jestem złym człowiekiem, a mama na pewno nie była ze mnie dumna, ale nie mogłam zmienić tego, kim jestem. Urodziłam się po to, aby siać zamęt i chaos.
Nagle zamiast Chopina z głośników zaczęła wydobywać się rockowa muzyka i dopiero po chwili zorientowałam się, że to moja playlista. The Killer śpiewali skoczną muzykę z chwytliwym tekstem i mało brakowało, a bym zaczęła śpiewać. Niepewnie spojrzałam na Bree, która była czerwona ze złości. To nie była moja wina! Wren ledwo powstrzymywał się od parsknięcia głośnym śmiechem, Noel w ogóle się nie ruszał, jakby obawiał się, że Bree go rozszarpie, a Alessandra patrzyła na nas z szeroko otwartymi oczami.
- O rany! – teatralnie przycisnęłam dłoń do klatki piersiowej. – Przepraszam najmocniej. Ta piosenka była nam potrzebna do projektu, który mówił o różnych gatunkach muzycznych. Profesor był zachwycony, a ja zapomniałam ją usunąć.
- Był zachwycony? – pisnęła radośnie kobieta, a ja odetchnęłam z ulgą. – Rozumiem, nie przejmuj się. Noel, możesz zmienić piosenkę?
Chłopak od razu spełnił życzenie kobiety, ale wciąż nie odrywał oczu od swojego biednego kota.
Zmarszczyłam brwi, słysząc głośne kroki, zmierzające w stronę salonu. Miałam złe przeczucie i tym razem także się nie pomyliłam. Przełknęłam głośno ślinę, widząc Stylesa, który stanął jak zamurowany, gdy zauważył wystrojoną matkę Bree i usłyszał Chopina.
- A kto to? – spytała kobieta, a ja szybko podniosłam się z kanapy i wręcz biegiem rzuciłam się w stronę Harry’ego.
- On to… - zaczęłam się jąkać. – On tylko…
- Jestem chłopakiem Effie – uśmiechnął się szeroko i objął mnie w pasie, sprawiając, że prawie zakrztusiłam się własną śliną.
- Tak właśnie – Bree pokiwała energicznie głową.
- Oh, jest tu także chłopak Bree – powiedział entuzjastycznie. Moja przyjaciółka spojrzała na niego przerażona, ale było już za późno. – Louis, chodź tutaj!
Chwila, w której czekaliśmy na Tomlinsona dłużyła się niemiłosiernie i już sobie wyobrażałam kłótnię, wiszącą w powietrzu. Gdy Louis pojawił się obok nas, matka Bree wstała na równe nogi i wyciągnęłam w jego stronę rękę.
- Alessandra Lennon.
- Louis Tomlinson – niepewnie uścisnął jej dłoń, a jego twarz wyrażała tylko zdziwienie i dezorientację.
- Jak długo jesteś z moją córką?
- Ja? – mężczyzna spojrzał zakłopotany na Bree, a ona schowała twarz w dłoniach.
- Bardzo długo – odpowiedziałam za niego. – Poznali się na uczelni.
W tym momencie Louis wyglądał jak baran, który zaraz miał iść na ścięcie. Przysięgam, że jego mina była zabójcza i ledwo powstrzymałam się przed wybuchem śmiechu. Niestety Wren nie miał tak silnej woli i zakrył dłonią usta, z których wydobywał się chichot. Przez kolejną godzinę Alessandra wręcz przesłuchiwała Tomlinsona, któremu w końcu puściły nerwy i krzyknął na całe gardło „Co się tutaj do cholery wyrabia?!”. Minę matki Bree nie zapomnę do końca życia, to było zabawne!
Myślałam, że po tym wybryku pożegna się z nami, ochrzani swoją córkę i zagrozi zerwaniem kontaktu, ale na moje nieszczęście wylądowaliśmy w jadali, jedząc obiad. Nigdy w życiu nie przypuszczałam, że będę jeść przy jednym stole ze Stylesem i Tomlinsonem, przecież to niedorzeczne! Jednak Bree uważała, to za świetny pomysł tym bardziej, że musiała dalej ciągnąć szopkę z jej „związkiem”, który stał się głównym tematem naszych rozmów. Kevin w końcu do nas wrócił i na szczęście sam, ponieważ widoku poturbowanego Franka, zalanej łzami Allie oraz Travisa, matka Bree by nie wytrzymała. Segel nie miał pojęcia, co działo się na górze, dlatego też pomału przeżuwał mięso, patrząc na nas jak na przybyszy z kosmosu.
Próbowałam w spokoju jeść wołowinę w sosie holenderskim, gotowane warzywa oraz puree, ale nie mogłam się siedzieć spokojnie, gdy dłoń Stylesa cały czas sunęła się po moim udzie. Prosił się, abym coś mu zrobiła i nie miałam na myśli nic przyjemnego.
- Może będę spał w twoim łóżku? – szepnął mi na ucho, a jego ciepły oddech owinął się wokół mojej szyi jak kolczatka. – I poświntuszymy?
- Zamknij się – syknęłam cicho w jego stronę i dziękowałam Bogu, że nikt nie słyszał naszej małej wymiany zdań.
- Wiem, że lubisz ostro, Bates – delikatnie przegryzł płatek mojego ucha, sprawiając, że przyjemne dreszcze przeszły przez moje ciało. Cholerne hormony.
Już miałam na niego nawrzeszczeć, gdy ktoś mocno kopnął mnie w stopę w wyniku czego krzyknęłam, zapominając o obecności innych. Wiedziałam, że to Bree, ponieważ patrzyła na mnie wymownie i siedziała naprzeciwko mnie, dlatego miała pole do popisu.
- Coś się stało, skarbie? – spytała Alessandra, przyglądając mi się uważnie.
- Skurcze? – zmarszczyła brwi, a ja ledwo powstrzymałam się od uderzeniem się w policzek za tak beznadziejne wytłumaczenie.
- Skomplikowana sprawa – zagryzam nerwowo wargę, po czym od razu zmieniam temat. – Smakuje pani?
- Oczywiście, to jest przepyszne. Kto gotował?
- Noel, mamo – odzywa się Bree, posyłając uśmiech Noelowi. Prawda była taka, że po prostu Noel pojechał do restauracji i wziął to na wynos.
- Uwielbiam, gdy mężczyźni gotują – westchnęła rozmarzona. – Ojciec Bree, także cudownie gotował i właśnie za to go kochałam. No, a ty Louis gotujesz?
- Czasami.
- Bree potrzebuje chłopaka, który będzie w stanie sprostać najłatwiejszym zadaniom jak na przykład ugotowanie zupy.
- Myślę, że Bree potrzebuje po prostu osoby, która będzie ją kochać.
- A Ty ją kochasz?
Wszyscy patrzyliśmy na nich w totalnym szoku. Nawet Harry przestał mnie macać i po prostu przyglądał się swojemu przyjacielowi z otwartymi ustami. Chyba zaczynałam lubić Tomlinsona i to nie dlatego, że postawił się matce Bree… No dobra, właśnie dlatego, ale nikt nie mógł mnie winić! Nienawidziłam tej wiedźmy.
- Jest pani zgorzkniałą staruchą, która po prostu potrzebuje, aby ktoś ją w końcu porządnie zerżnął – warknął, sprawiając, że położyłam głowę na stole, próbując nie wybuchnąć śmiechem.
- Że co proszę?! – pisnęła, gwałtownie wstając. – Jesteś gówniarzem, który nie zasługuje na moją córkę. A ty młoda damo zadzwoń do mnie, kiedy skończysz z tym gburem – zwróciła się do mojej przyjaciółki, po czym zwyczajnie wyszła.
Między nami panowała grobowa cisza, którą zakłóciło trzaśnięcie drzwiami, co oznaczało, że Alessandra nareszcie opuściła nasz dom. Nie mogłam się już powstrzymać i po prostu zaczęłam się histerycznie śmiać. Po chwili dołączył do mnie Wren, a Noel od razu zaczął szukać swojego biednego kota.
- To nie jest kurwa śmieszne! – krzyknęła Bree, a ja od razu się zamknęłam. Co wstąpiło w tą dziewczynę? – Coś Ty sobie myślał, matole?! – warknęła w stronę Tomlinsona, który siedział obok niej.
- Ja?! Twoja matka jest chora! Po drugie zostałem wciągnięty w twój pojebany plan! Jesteś nienormalna?! Za nic nie chciałbym być twoim chłopakiem!
- I bardzo dobrze, bo ja nie chcę mieć nic z Tobą wspólnego!
Chyba po prostu nie zdawałam sobie sprawy z powagi sytuacji. Co było ze mną do cholery nie tak? Nie powinnam się śmiać, ani tak reagować, ja taka nie byłam. Powinnam wspierać Bree, bo to było dla niej ważne, a zachowałam się jak głupia idiotka. Gdzie podział się mój temperament i powaga? Co się ze mną działo?
I gdy myślałam, że gorzej być nie może, stało się coś, co sprawiło, że moje życie legło w gruzach. Do jadali wbiegł jeden z moich pracowników, a jego twarz wyrażała tylko przerażenie.
- Effie, dom twojego ojca został podpalony!
Od Autorek:
Witajcie w nowym rozdziale!
Jak widzicie, tym razem postawiłyśmy na... rodziców :) Jak się podoba? Co sądzicie o matce Bree? I pewnie domyślacie się, kto podpalił dom Bruce'a?
Emm... Chciałyśmy się tylko zapytać, co robimy nie tak. Bo, kurczę, staramy się jak możemy, naprawdę, a przy pięćdziesięciu obserwatorach mamy 13 komentarzy pod rozdziałem, co jest trochę niepokojące z naszego punktu widzenia. Oczywiście, są osoby, które komentują i to na dodatek komentują tak, że aż się łezka w oku kręci, bo ktoś jednak docenia naszą pracę :) I takim dwóm osobom (które skomentowały poprzedni rozdział w taki sposób)- Alicji i Isiii dedykujemy rozdział szósty :)
Nie chciałybyśmy robić limitów, typu: 235832948793846 komentarzy= następny rozdział.
Po prostu prosimy Was, żebyście po przeczytaniu rozdziału (w miarę możliwości) zostawili po sobie cokolwiek. Dacie radę wyskrobać 25 komentarzy pod tym rozdziałem? Wiemy, że dacie :*
To byłoby na tyle, kolejny rozdział oczywiście za tydzień, zapraszamy.
Miłego wakacyjnego weekendu!
PS MOŻECIE GŁOSOWAĆ NA CITY OF THE FALLEN W KONKURSIE NA BLOGA MIESIĄCA :) WSPÓLNYMI SIŁAMI NA PEWNO WYGRAMY :)
SONDA - http://sonda.hanzo.pl/sondy,229983,7l3S.html
Od Autorek:
Witajcie w nowym rozdziale!
Jak widzicie, tym razem postawiłyśmy na... rodziców :) Jak się podoba? Co sądzicie o matce Bree? I pewnie domyślacie się, kto podpalił dom Bruce'a?
Emm... Chciałyśmy się tylko zapytać, co robimy nie tak. Bo, kurczę, staramy się jak możemy, naprawdę, a przy pięćdziesięciu obserwatorach mamy 13 komentarzy pod rozdziałem, co jest trochę niepokojące z naszego punktu widzenia. Oczywiście, są osoby, które komentują i to na dodatek komentują tak, że aż się łezka w oku kręci, bo ktoś jednak docenia naszą pracę :) I takim dwóm osobom (które skomentowały poprzedni rozdział w taki sposób)- Alicji i Isiii dedykujemy rozdział szósty :)
Nie chciałybyśmy robić limitów, typu: 235832948793846 komentarzy= następny rozdział.
Po prostu prosimy Was, żebyście po przeczytaniu rozdziału (w miarę możliwości) zostawili po sobie cokolwiek. Dacie radę wyskrobać 25 komentarzy pod tym rozdziałem? Wiemy, że dacie :*
To byłoby na tyle, kolejny rozdział oczywiście za tydzień, zapraszamy.
Miłego wakacyjnego weekendu!
PS MOŻECIE GŁOSOWAĆ NA CITY OF THE FALLEN W KONKURSIE NA BLOGA MIESIĄCA :) WSPÓLNYMI SIŁAMI NA PEWNO WYGRAMY :)
SONDA - http://sonda.hanzo.pl/sondy,229983,7l3S.html
Wybaczcie, że ostatnio w ogóle nie komentowałam rozdziałów. Czytałam, ale nie miałam czasu, żeby wstawić piękny, długi komentarz. Teraz też nie mam takiej możliwości, ale wracam już za 4 dni do domu, a wtedy skomentuję porządnie.
OdpowiedzUsuńRozdział mi się bardzo podobał, uwielbiam to czytać, fabuła jest bardzo ciekawa. To pierwszy blog o takiej fabule, który mi się spodobał aż tak bardzo. :))
Przepraszam, że tak krótko, ale nie jestem w domu i ciężko ;-;
Życzę weny, dużooo weny oraz czekam na ciąg dalszy, żeby móc się rozpisać. :))
Pozdrawiam!!
[help-ff.blogspot.com]
Super rozdział!
OdpowiedzUsuńCo sądzę o matce Bree? Zgadzam się w tej sprawie z Louisem :)
Pożar? To na pewno ta nowa ekipa! Coraz bardziej mnie denerwują, ale jeśli to oznacza, że Dangersi i Devilsi (?) będą razem pracować to zniosę ich.
Weny <3
Świetny rozdział dziewczyny <3
OdpowiedzUsuńNaprawdę podziwiam ! :)
Jej cudownie, dawno nie czytałam opowiadań na blogspocie, ale teraz to zmienie i to będzie jeden z moich ulubionych ;* Ciekawa fabuła. Pozdrawiam Eve;*
OdpowiedzUsuńwww.murderer-ff.blogspot.com
Płakałam ze śmiechu xD Zwłaszcza jak Harry wyczuł o co chodzi, mówiąc, że jest chłopakiem Effie! Mistrzostwo świata <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Rozdział jest super.
OdpowiedzUsuńCzytam każdy rozdział i nie koniecznie komentuje, czasem brak czasu, albo możliwości..
Co do reszty myślę, że po prostu dlatego, ze są wakacje i wszyscy gdzieś powyjeżdżali.
Mam też nadzieje, że nie zrobicie limitu komentarzy, bo to jest irytujące i zazwyczaj wtedy pojawia się spam w postaci: "Dalej" "Next" ":*" a wątpie by zależało Wam na takich komentarzach, prawda?
Czekam na kolejny rozdział, jak zawsze- Kate
Nie mam bloga w obserwowanych, ale zostawiam po sobie ślad :)
OdpowiedzUsuńSuper ;) Do następnego :p
OdpowiedzUsuńZnowu winna! Nie mam usprawiedliwienia, innego niż to, że moja głupota z nutką wielkiego lenistwa wygrali i nie skomentowałam ostatniego rozdziału! oh, oczywiście miałam to zrobić po przeczytaniu, ale odkładałam i odkładałam i cholera zapomniałam!
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze mi wybaczycie. Mam piwa i czekolady ;d
I chciałam wam szczerzę, powiedzieć, że wy dwie, mistrzynie nic złego nie robicie. Lepiej napisać tego już nie możecie, po prostu wiedziałam, że to będzie coś wielkiego, ale aż tak to napewno nie ;d
Uwielbiam was, ale z chęcią zabrałabym wam ten wspaniały talent!
To opowiadanie jest w 100 % najlepsze i niestety ( w tym ja ) istnieją osoby, którą się leniamy i tego nie komentują;c
ale nie możecie przez to przestać wierzyć w swój talent! Bo jest on nie do pokonania!
A teraz rozdział...
Kocham tą akcję z matką Bree, no wymiata chociaż osobiście, straszna z tej matki szmata i prosze bardzo. Lou ma u mnie plusa!
Gratuluje pomysłu z tą akcją. Serio to było wielkie i zabawne! Czułam się jakbym tam miałabyć, tak wiesz poważna, ale ciągle się śmiałam czytając to! Gratki ;d
Jak sobie ciągle wybrażałam miny Lou to nie mogłam się ogarnąć, ze śmiechu. Chłopak nie ma mocnych nerwów ;d
Iiiiii nasz dupek cholernie przystojny zboczony Harry. NO koleś, nie wiem czy mogę go uwielbiać bardziej! Dajcie mi takiego Harrego chuj z tym, mogę z nim zabijać, ale wrrrr.... oddam wam wszystkie piwa i czekolady za niego! ;d
Wiec Izabell czekam na kolejny seks!
I na Bree z Lou, tym bardziej na nich, ;d
Jesteście cudowne i kocham tego bloga!
Jak następnym razem nie skomentuje, to obiecuje sama siebie walnąc w łeb i nagram to i wyśle Izie, żeby nie było że kłamie :D
Wymiatacie mordy :*
Nie spodziewałam się, że w tym rozdziale będzie aż tyle akcji.
OdpowiedzUsuńAle zdecydowanie mi się podobał.
I nie wiem co więcej napisać... XD
I am Crazzzy!
Powiem szczerze to wasz najlepszy blog !!!! Ma najlepsza fabule i jest niezwykle podbiecajcy ! Dziekuje wan :*
OdpowiedzUsuńSuper ;)
OdpowiedzUsuńJuż myślałam że Louis nie spieprzy tego, a jednak musiał. Harry jest chyba zakochany w Effie :)))
OdpowiedzUsuńczekam na następny piątek <3 Weny!
O Boże tekst Louisa do matki Bree poprostu mnie rozwalił xd czekam na next
OdpowiedzUsuńJestrm cały czas :*
OdpowiedzUsuńJezus Lou co Ty do cholery wyprawiasz?!
OdpowiedzUsuń/Polly
Hej :)
OdpowiedzUsuńDopiero znalazłam to opowiadanie i żałuję, że dopiero teraz.
Jest wspaniałe. Nap pewno będę stałą czytelniczką, zostałam zauroczona tym opowiadaniem. Świetnie piszesz, ogromny talent <3
Czekam z niecierpliwością na kolejny :)
Zapraszam do siebie na http://goodbye-harry-styles-fanfiction.blogspot.com/
przepraszam za spam.
Miłego dnia, pozdrawiam Pati :)
To opowiadanie jest od dzisiaj moim ulubionymi nic ani nikt tego nie zmieni! Dziewczyny, normalnie przeczytałam wszystko w jeden poranek i jestem pod cholernym wrażeniem tego, w jak cudowny sposób kreujecie bohaterów i nie gubicie się w tym. Z pewnością będe czytała to ff do samiutkiego końca i jeszcze dłużej!
OdpowiedzUsuńRany boskie, nie wiem, czy umieścić swoje zdanie na temat tego, w jaki sposób zachował się Louis jako "chłopak" Bree,czy nie. Bo z jednej strony to było z jego strony troszeczkę podłe i w ogóle,że nie ciągnął dalej tej szopki, jednak z drugiej strony; przecież nie miał powodów ku temu,by to robić. W końcu Bree była dla niego wrogiem, przynajmniej na razie nie przyznał się do niczego innego poza tym,że na samym początku nazwał ją seksowną. Choć to facet, czemu tu się dziwić. Ale zmierzając do tego,co chce powiedzieć; wydaje mi sie,iż dobrze się stało.. W końcu Bree pozbyła sie swojej matki z Doncaster i chyba najszybciej kobieta tu nie wróci, co równa się z tym, że będzie bezpieczna,tak? Chyba o to jej chodziło. CHoć kurde jakby na to nie spojrzeć to wybuch Tomlinsona mnie rozbawił. Aw.
Mam nadzieję, ze dziewczyny nie pożałują tego, że wypuściły ich z piwnicy,choć oczekiwałam odrobinkę więcej akcji Louis-Bree, jednak nie mówię,że to co się działo było niefajne, wręcz przeciwnie, choć jjak już pisałam,oczekiwałam odrobinę więcej akcji między nimi. Mam nadzieję,że nadrobi się to :)
Boże rozpisałam sie tak o Louisie i Bree a zapomialam prawie o Effy! Dziewczyna ma jaja serio,ale jest zbyt w gorącej wodzie kąpana, a dowiodło to jej zachowanie, kiedy powędrowała z Kevinem do piwnicy, by zabić Dangersów. Okay, chciała się ich pozbyć, ale przecież gdyby poczekała to różnicy wielkiej by to nie zrobiło. Choć w sumie to i tak żyją, więc... To bez znaczenia.
Boże, ten trzeci gang! To oni podpalili ten dom! Oba! Kurde, ale się dzieje. Mam nadzieję, że ojciec Effy żyje!. Jednak i tak wyczekuję wspólnego spotkania naszych dwóch gangów na wymyślenie jakiegoś stosownego planu, by pozbyć się nieproszonych gości. To z pewnością będzie ciekawe (zważywszy na porywczość Effy na przykład i jej nienawiść do dziewczyny Franka). Będzie się działo,mam nadzieję.
Macie talent,to byłoby niedopowiedzenie. Rządzicie dziewczyny, naprawdę!
Wyczekuję nowego rozdziału :)
Pozdrawiam <3
jej,świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńSuper uwielbiam to ff <3
OdpowiedzUsuńBiedna Effie mam nadzieje że jej tacie nic się nie stało ;c
Czekam na następny *.*
Wow zaczyna się robić ciekawie <3
OdpowiedzUsuńOMG!!!! Takigo obrotu spraw się nie spodziewałam! o_O *o* Bree i Louis ; Effie i Harry - no ja nie mogę z waszych pomysłów! Heh ;* A ta wypowiedź Tomlinson'a do matki Bree :o Do tego wszystkiego do chodzi podpalenie domu ojca Effie. Nie mogę się doczekać nexta! :*
OdpowiedzUsuńTo do nn <3
~Karciaa
Wiecie... ja po prostu nie mam pojęcia, co powiedzieć, a w zasadzie napisać. Opowiadanie jest po prostu genialne. Jestem jego wielką fanką *.* Piszecie tak, że nie da się oderwać od czytania i np. jak ja czytam, to jakby kamieniami we mnie rzucali, to bym się nawet nie obróciła. Po prostu mistrzostwo.:) Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. Mam nadzieję, że dodacie jak najszybciej. Pozdrawiam i przepraszam, że dawno nie komentowałam i że tak późno zrobiłam to przy tym rozdziale.
OdpowiedzUsuńMiło by mi było, gdybyście wpadły na moje dwa blogi i napisały swoją szczerą opinię, bo na nich mi szczególnie zależy.
http://faster-than-fanfiction.blogspot.com/
i
http://justin-dark-fanfiction.blogspot.com/
Uwielbiam wasze umysły <3 są takie szalone ! Wymyślacie genialną historie! I LOVE COTF :*
OdpowiedzUsuńSuper! :D
OdpowiedzUsuńTak jak mówiłam ostatnio (o ile udalo sie dodać) bo czytałam od razu dwa rozdziały :)
Fajnie by było gdyby naprawdę wyszly z tego pełne zauroczenia i miłości albo chociaż miłości przez nienawiść (nwm czy sie tak da) xD związki :D
Byłoby naprawdę genialnie c;
A co do tego rozdziału.. Super super.. Chyba nie da się tego inaczej opisać.! Kocham to!. Uwielbiam Tomlinsona, a w tym ff to już totalnie! :**
Gdyby się dało to proszę o jakis zwrot akcji z jego udziałem! :**
Pozdrawiam i życzę weny :)
/Bella
Sama ledwo powstrzymywalam śmiech czytając to, a co dopiero oni, uczestnicy tej szopki! Hahaha z tym połączeniem gangów to na serio świetny pomysł, tylko żeby larry z efbre (lel) nie pozabijali się o władze w tym podwójnym gangu. Wracając do rozdziału.. jak ef tak krzyknęła i powiedziała o skorczach to od razu pomyślałam ze jest w ciąży idk czemu hahaah w sumie to całkiem możliwe gdyż nie używali gumki, chyba że używa implanta.. nie nic. A co do Bree to serio współczuję jej mamy< ale to było słodkie że jej przyjaciele tak się dla niej poświęcili, aw. W następnym rozdziale przewiduje dużo hareff (nie umiem wymyślać tych związków hahaha) moments bo w końcu tata effie jest bliski dla nich obojga. Powodzenia w dalszym pisaniu + dodaje do obserwowanych x
OdpowiedzUsuńŚwietny,czekam na next:):)
OdpowiedzUsuńŚwietny blog xD Kocham to opowiadanie, jestem ciekawa nexta<33
OdpowiedzUsuńTak bardzo nie chce mi się komentować. Boże, przepraszam, ale dziś odwalę totalne dno, nie opinię. Przepraszam bardzo, z całego serca, bo przeczytałam, jak mogłabym nie, ale po prostu nie umiem skleić składnego zdania. Siedzę od dziesięciu minut nad pustym okienkiem komentarzy jęcząc, bo lubię jęczeć (cooo?), dobra ogar... Mam ciotę i tak wyszło ych. Ale do rzeczy....
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo w moim stylu. Że w sensie przypadł mi do gustu. Jest ciekawie i z klasą. Dodatkowo połączenie gangów. To piękne. Wyobrażam sobie kolejne sceny przsączone kpiną. No i chemia między bohaterami. Hihihihi, będzie się działo!
Kurde, kocham postać Bree tak na marginesie. Świetna babka. Co do jej matki... Nie kupiłam tej lasi, #sorrynotsorry ;)
I zdziwicie się, ale nie mam bladego pojęcia kto podpalił dom. Siedzem, przeszukuję rozdział again, ale nadal nic.
Muszę czekać na wyjaśnienia.
No i chyba skończyłam...
Następnym razem będę pełniejsza życia, obiecuję ;)
A teraz zapraszam do siebie na rozdział, który dodałam z dwa dni temu. Liczę na szczerą opinię, bo ten odcinek jest moim ulubionym i wreszcie pojawia się wątek romansu...
@YourLittleBoo1 z
http://darkness-of-the-soul.blogspot.com/