piątek, 11 lipca 2014

Rozdział Trzeci

 Z perspektywy Bree.

Z trudem otworzyłam oczy, gdyż moje powieki zdawały się ważyć tonę i wnet oślepiło mnie blade światło, wpadające do pomieszczenia przez gęsto rozstawione kraty w oknie. Pulsujący ból, który jako start obrał sobie moją czaszkę, szybko rozniósł się po całym ciele, kiedy lekko próbowałam poruszyć ręką. Z moich ust, zaciśniętych tak mocno, jakby zostały zszyte, nie wyszedł żaden dźwięk, ale w duchu krzyczałam z mocą, o jaką nawet się nie podejrzewałam. Z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej, wspierając się na podrapanych ramionach. Rozejrzałam się dookoła, jednak w żaden sposób nie potrafiłam zidentyfikować miejsca, w jakim się znajdowałam. Ciemne, ceglaste ściany i właściwie nic poza nimi. Myślami wróciłam do wydarzeń, które miały miejsce zanim straciłam świadomość. Kevin, Effie, Noel, Wren, zimne powietrze, brak równowagi i wpadanie we własne dołki- to moje ostatnie wspomnienia.
Usłyszałam szczęk zamka w drzwiach, których wcześniej nie dostrzegłam. Do pokoju wszedł zielonooki szatyn w ciemnych jeansach i czarnej koszulce, idealnie podkreślającej jego wyrzeźbioną sylwetkę- Louis Tomlinson. Pachniał płynem do płukania i czymś ciężkim, słodkim, wyraźnie męskim. Jeżeli zło miało jakiś zapach, na pewno nie był to jego zapach. Ale w końcu ja też nie pachniałam złem. Pachniałam najnowszymi perfumami Dolce & Gabbana zmieszanymi z męskim Hugo Bossem i odrobiną zaschniętej krwi. Tak... Dolce & Gabbana, Hugo Boss i krew to zapach Bree Lennon- średnio straszny, ale bardzo niebezpieczny.
- Nasza księżna się przebudziła - szepnął przeraźliwie spokojnym głosem. - Oberwałaś w głowę. Bardzo boli?

Przez chwilę nawet uwierzyłam w to, iż go to interesuje, jednak wkrótce wybuchnął niepohamowanym śmiechem, czym utwierdził mnie w przekonaniu, że byłam naiwna. Oszukiwałam się tak często, że gdyby mi za to płacili, mogłabym spokojnie utrzymać się do później starości.
- Zostawili cię, skarbie - wysyczał, zbliżając się do mnie. - Teraz jesteś moją własnością.
- Nie jestem niczyją własnością, Tomlinson - warknęłam, lecz szybko tego pożałowałam.
Z całej siły szarpnął mnie za ramię i puścił tak, że tyłem głowy uderzyłam w ścianę. Zacisnęłam powieki, a na mojej twarzy pojawił się dziwaczny grymas. Bolało jak cholera, ale nie na płaszczyźnie fizycznej. Bardziej bolał mnie fakt, że to Louis był tym, który tak mnie potraktował.
"Zdolność do zadawania bólu to największa siła miłości", zadźwięczało mi w głowie jak jakieś pieprzone przykazanie Boże.
- Mam nadzieję, że cierpisz, Lennon-  wypalił przez zaciśnięte zęby, wymierzając cios w moją głowę.
- Niespecjalnie - skłamałam. Kurwa mać, żyje się tylko raz, więc trzeba żyć z klasą. Przecież nie mogłam dać po sobie poznać, jak bardzo mnie krzywdził.
- Dobrze wiedzieć - skinął głową, wyjmując nóż z tylnej kieszeni spodni.
Serce podeszło mi do gardła. Dlaczego muszę być tak cholernie zarozumiała?
Przyłożył mi ostrze do szyi i uśmiechnął się złośliwie.
- Mów prawdę, Lennon - poradził. - Może będzie bolało mniej.
- Tylko dzieci mówią prawdę - zauważyłam.
- No tak... Ty przecież jesteś taka dorosła - zagwizdał i chwycił mój nadgarstek, pozostawiając na nim siny ślad od swoich paznokci.
- Zabijesz mnie? - spytałam, kątem oka zerkając na błyszczącą stal przysuniętą do mojego gardła.
- Jeszcze nie - oznajmił chłodno. - Na to przyjdzie czas wkrótce.
Na moment oderwał nóż od mojego ciała i przejechał palcem po jego czubku. Uśmiechnął się lekko, kiedy ujrzał krew na swoim palcu. Delikatnie nakreślił nią podłużną linię od mojego ramienia po sam początek dłoni, powodując dreszcze rozchodzące się po całym moim organizmie. Jego dotyk był jak narkotyk- zgubny, ale potrzebny nawet w najokrutniejszej postaci. Przyglądałam się, jak jego krew tworzyła ciemnoczerwoną ścieżkę wzdłuż mojej ręki, po czym niewielkimi strużkami skapywała na podłogę.
- Miałaś w przedszkolu przyjaciela, z którym robiliście krew za krew? - zapytał, przewiercając mnie na wskroś swoim oziębłym spojrzeniem.
Pokręciłam przecząco głową, a on tylko zaśmiał się cicho.
- Pozwolisz, że to ja będę twoim przyjacielem z przedszkola - to nie było pytanie. To był rozkaz.
Poczułam coś zimnego, wbijającego mi się w skórę, a następnie poczułam niewyobrażalny ból.
- Nie ruszaj się, bo wyjadę za linię, Lennon - nakazał. - Jak w przedszkolu.
Droga nakreślona jego zaschniętą już krwią po chwili pokryła się moją. Z dumą wyjął nóż z mojego nadgarstka. Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, a ja modliłam się w duchu, by jej nie zauważył. Nie pamiętałam, bym kiedykolwiek wcześniej czuła taki ból. Ale czy ból w ogóle można pamiętać? Człowiek wie, że coś takiego istnieje i czegoś takiego doznał, ale to i tak nie jest to samo. Zacisnęłam usta w cienką linię i starałam się o nim zapomnieć. Nie mogłam okazać słabości nawet w takiej chwili. Effie by nie okazała.
- Jesteś nienormalny - syknęłam, próbując ograniczyć drganie mojego ciała.
Podniósł się i rozpoczął pierwsze okrążenie po pomieszczeniu, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Nawet nie wiesz, jak długo czekałem na ten dzień - powiedział. - Dzień, w którym będziesz błagała mnie o litość.
- O nic cię nie błagam - rzekłam.
- Jeszcze nie, masz rację - kiwnął głową z uznaniem i zmienił kierunek chodu.
Jego wyjątkowo ciężkie kroki dudniły w moich uszach, kiedy nieumiejętnie starałam się wezwać pomoc siłą woli, jednak wkrótce zorientowałam się, że to nie ma prawa zadziałać.
- Jesteś chujem, Tomlinson - wycedziłam.
- Twój niewyparzony język, Lennon - zaczął niewzruszony. - Zapewne przysporzył ci więcej problemów niż mój kutas. Tak więc byłbym ci bardzo wdzięczny, gdybyś przymknęła ten głupi ryj.
Bolące ramię stawało się nie do zniesienia. Był to ból, dzięki któremu poczułam, że relacja między naszymi gangami z dziecinnych zaczepek zmieniła się w prawdziwą wojnę. Będą ofiary, ale miałam nadzieję, że nie będę pierwszą z nich.
Czułam się okropnie, ale w końcu nigdy nie jest tak źle, aby nie mogło być gorzej. To było moje jedyne pocieszenie.
- Przyznam, przez chwilę byłaś na szczycie - odezwał się w końcu. - Ale ze szczytu spada się najniżej, czyż nie?
Śmiech trzepotał wokół niego jak stado czarnych ptaków. Jego niebieskie oczy ani na chwilę nie oderwały się od mojej sylwetki.  Nie chciałam, by ktokolwiek oglądał mnie w takim stanie. A tym bardziej on.
- Tańczysz, jak ci zagrają. A jak każą ci skakać, pytasz, jak wysoko - odpowiedziałam. - Bycie czarną owcą trochę ci się znudziło, co? Upadłeś dużo niżej niż ja.
- Zamknij mordę! - huknął, a ja odniosłam wrażenie, że ściany dookoła mnie niebezpiecznie zawibrowały.
Wyjął pistolet z kieszeni i wycelował we mnie. Spojrzałam na krew, która litrami skapywała na podłogę.
- Zabijesz mnie? - spytałam po raz kolejny. - Jesteś tchórzem, Tomlinson. Cholernym tchórzem.
Trafiłam w jego słaby punkt, gdyż lekko zmrużył oczy i przybrał jeszcze bardziej surowy wyraz twarzy. Tchórz boi się, że prawda o jego tchórzostwie wyjdzie na jaw, znacznie bardziej niż czegokolwiek innego- uniwersalna prawda o życiu.
- Teraz będziesz mówić, moja droga - stwierdził, ani na moment nie zmieniając pozycji swojej broni. - Skąd wiedzieliście, gdzie jest nasz towar?
- Ściany mają uszy - wzruszyłam ramionami, czego od razu pożałowałam, gdyż piekący ból po raz kolejny rozprzestrzenił się po każdym zakamarku mojego ciała.
- Kto daje wam informacje o nas? - spytał groźniejszym tonem. - Kto jest waszym szpiegiem, Lennon?
Milczałam. Nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy, by się wygadać. Jak kitować, to całą szpachlą.
- Travis! - wrzasnął, odwracając głowę w stronę drzwi, w których od razu pojawił się wysoki, umięśniony ciemnowłosy mężczyzna z trzydniowym zarostem idealnie pasującym do jego aparycji. Czy naprawdę każdy członek jakiegokolwiek gangu musiał być tak okropnie przystojny i idealny?
- Harry już wrócił? - upewnił się Louis, na co jego wspólnik tylko kiwnął głową. - Zajebiście. Każ mu zadzwonić do tej całej Bates. I... Przynieś mi wrzątek, zimno się zrobiło.
Szatyn opuścił pomieszczenie z kamienną twarzą, a Tomlinson ponownie zwrócił twarz w moim kierunku. Na jego usta wkradł się grymas przypominający nieco uśmiech, jednak nie trzeba było być Mojżeszem, ani żadnym specjalnie oświeconym człowiekiem, aby zauważyć, że uśmiechem nie był. Przysunęłam się bliżej ściany i z ogromną siłą przylgnęłam do niej plecami, by poczuć się trochę bezpieczniej. Oddychałam szybko, lecz z ogromnym trudem.
- Kto jest waszym informatorem? - zapytał.
- Nie powiem ci - mruknęłam jakby sama do siebie. - Możesz strzelać, ode mnie niczego się nie dowiesz.
- Zobaczymy - wyjął paczkę papierosów z kieszeni, odpalił jednego z nich i wsadził go sobie do ust z niesamowitą rozkoszą. Zaciągnął się, po czym dmuchnął mi dymem prosto w twarz, co akurat specjalnie mnie nie uraziło, ponieważ sama czasem lubiłam popalić.
Drzwi uchyliły się, a zza nich wyłonił się Travis, który bez słowa podał Louisowi czajnik z parującą wodą i wyszedł. Chłopak stanął nade mną i wybuchnął nieopanowanym śmiechem.
- Skąd macie informacje? - spytał powoli i wyraźnie, wymachując naczyniem na wszystkie strony tak, że pojedyncze krople spadały na moje ciało, powodując nieprawdopodobny ból. Co prawda gościły na nim tylko przez moment, jednak uczucie pozostawało na dłużej.
Po raz kolejny nie udzieliłam odpowiedzi, co wyraźnie go rozjuszyło. Lekko przechylił czajnik, wylewając odrobinę gorącej wody na moją otwartą ranę. Zacisnęłam szczękę i mocno zagryzłam wargi od środka. Poczułam smak krwi w ustach, lecz nie zamierzałam przerwać.
- Przestań - syknęłam.
- Nie przestanę dopóki nie zaczniesz gadać, Lennon - po raz kolejny spuścił odrobinę wody, tym razem na zadrapanie na moim udzie.
Pokręciłam głową, czując, jak po moim policzku spłynęła łza. Odłożył naczynie w kąt i ponownie wycelował we mnie pistolet.
Wiedziałam, że najprawdopodobniej umrę, jednak nigdy nie spodziewałam się, że naprawdę do tego dojdzie i było mi przykro. Miałam dopiero dwadzieścia lat! Poza tym dobrzy ludzie umierają w zły, bolesny sposób i pozostawiają tych, co ich kochali, całkiem samych. Ale ja nigdy nie byłam dobrym człowiekiem, zatem chyba powinnam umrzeć inaczej. Najpierw uśmiechy, następnie kłamstwa. Dopiero potem kule. I naprawdę właśnie tak miał wyglądać mój koniec?

Z perspektywy Effie
Byłam chodzącą bombą, która mogła wybuchnąć w każdej chwili i nikt nie mógł jej powstrzymać. Trzęsłam się z nerwów i wypaliłam dwie paczki papierosów oraz wypiłam trzy piwa. Miałam dość, nie wiedziałam, co powinnam zrobić, jak się zachować. To było zbyt skomplikowane, abym mogła, to zrozumieć. Zabrali Bree, trzymali ją i cholera wie, co z nią robili. Bałam się, że już jej nie odzyskam, nigdy nie zobaczę jej uśmiechu, nie usłyszę perlistego śmiechu i nie powiem jej jak bardzo ją kocham. Tak, kochałam Bree Lennon jak siostrę i mogłam za nią oddać życie. Dlatego też fakt, że Dangersi ją mieli była nie do wytrzymania. Zdawałam sobie sprawę z tego, że chłopacy nie mogą wytrzymać mojego krzyku, ale miałam to gdzieś. Bree była w niebezpieczeństwie i tylko to się liczyło.
- Do cholery, Kevin! - krzyknęłam na całe gardło, a Wren, który siedział nieopodal mnie aż podskoczył ze strachu.
- Tak? - głowa Kevina wychyliła się zza futryny i wiedziałam, że już coś pił. Na kilometr czułam zapach piwa imbirowego.
- Dzwoniłeś? - syknęłam, wbijając paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni.
- Tak, powinni być tutaj za godzinę.
- Nie mamy tyle czasu! Bree może już nie żyć!
- Nic nie mogę z tym zrobić - warknął, także ledwo hamując swoje emocje. - Wszyscy jesteśmy zdenerwowani, więc z łaski swojej ochłoń.
- Ty kanalio! - krzyknęłam i nawet nie wiedziałam, kiedy broń pojawiła się w mojej dłoni, a ja przystawiałam lufę do jego skroni.
Patrzyłam w jego ciemne oczy, oddychając ciężko. Moja klatka piersiowa szybko unosiła się i opadała, a serce waliło tak mocno, że bałam się iż wyskoczy mi z piersi. W jego oczach widziałam przerażenie i smutek, spowodowany moim zachowaniem. Byłam zła, chciałam się na kimś wyżyć i jak zawsze padło na moją załogę.
- Eff, uspokój się - usłyszałam cichy, ale stanowczy głos Noela. - Potem będziesz tego żałować.
Zacisnęłam mocno oczy i odsunęłam się od Kevina, a moja ręka zwisała luźno przy boku. Co ja chciałam zrobić? Jak mogłam być tak szalona? Kevin był moim przyjacielem i prawie go zabiłam. Byłam chora!
- Przepraszam - przełknęłam głośno ślinę, otwierając szeroko oczy.
- Nic się nie stało - Segel uśmiechnął się delikatnie. - Do wieczora pojawi się tutaj cała grupa.
- Powiedz wszystkim, że każdy kto się nie pojawi zostanie zabity - oznajmiłam ostro.
Kevin skinął głową, a następnie ponownie zniknął we wnętrzu kuchni, jakby bał się mojego kolejnego wybryku. Zdawałam sobie sprawę z tego, że mógłby mnie zabić, ale nie zrobiłby tego, ponieważ byliśmy jak rodzina.
Usiadłam przy laptopie i zaczęłam czytać wszystkie maile, które wysłałam w przeciągu ostatnich godzin i odpowiedzi, które otrzymałam. Zabrali Bree około godziny dwudziestej trzeciej, a w tej chwili była godzina jedenasta rano i wciąż nie mieliśmy planu. Co oni mogli jej zrobić? Zakatowali ją? Żądali jakichś informacji? Cholera, nawet moje myśli nie były dobre.
Nagle zaczął dzwonić mój telefon, który leżał tuż obok mnie. W domu zapanowała głucha cisza i nawet Kevin ponownie wychylił głowę zza framugi. Zerknęłam na wyświetlacz, a moim oczom ukazał się napis, który sprawił, że zagotowałam się z gniewu. Pieprzony Harry Styles do mnie dzwonił. Fant skąd miałam jego numer był dość skomplikowany tak samo jak nasza relacja.
- Co z nią? - warknęłam, gdy odebrałam połączenie i przycisnęłam komórkę do ucha.
- Miło Cię słyszeć, Bates - zaśmiał się złowieszczo.
- Do rzeczy, Styles.
Chłopacy, gdy tylko usłyszeli jego nazwisko od razu zacisnęli dłonie w pięści i mnie otoczyli. Widziałam w ich oczach gniew, a chęć walki biła z ich napiętych ciał.
- Louis właśnie dobrze się z nią bawi.
- Słucham?! - krzyknęłam. Jeśli on ją zgwałci, to przysięgam, że go zabiję.
- Mhm, długo nie pożyje.
- Czego kurwa chcesz?!
- Wszystkiego, Bates - jego głos był chłodny i już nie był rozbawiony. - Oddaj to, co należy się nam.
- Po moim trupie - wycedziłam. Nie miałam zamiaru oddawać im tego miasta, tak długo walczyliśmy i nie było mowy, abyśmy teraz się poddali.
- Nie, Bates, nie po twoim. To będzie trup twojej przyjaciółki.
Otworzyłam szeroko oczy, a on w tym samym momencie rozłączył się, zostawiając na moim policzku niemy strzał. Wciąż trzymałam telefon przy uchu, głupio wierząc, że to żart i zaraz zacznie się śmiać. Właśnie skazałam swoją przyjaciółkę na śmierć, kurwa.
Poczucie winy zaczęło mnie zabijać jak zabójca w białych rękawiczkach. Nie było śladu na mojej skórze, ale za to moja dusza krwawiła.
- Co powiedział? - spytał Noel, patrząc na mnie wyczekująco.
- Zabiją ją - przełknęłam głośno ślinę, łapiąc się ramienia Wrena, który od razu objął mnie w tali, jakby podejrzewał, że mogę zaraz upaść. - Przeze mnie.
- Do rzeczy, Effie - Kevin ledwo panował nad swoimi emocjami i nie mogłam go za to winić. Niedawno chciałam go zabić, teraz marzyłam, aby to on zabił mnie.
- Chcą żebyśmy się poddali, wtedy oddadzą nam Bree.
                                                                        *
Zimny wiatr dmuchał w moją osobę i rozwiewał włosy, które żyły własnym życiem. Ciemna noc idealnie pasowała do mojej mrocznej duszy i zagubionych oczu. Staliśmy niedaleko siedziby Dangersów, czekając na odpowiedni moment, aby zaatakować i odbić Bree. Denerwowałam się, że coś może pójść nie tak, albo że moja przyjaciółka będzie już nieżywa, jednak nie wypowiedziałam swoich obaw głośno, ponieważ nie chciałam zdenerwować innych. Cała nasza grupa w końcu się zebrała i moje ostrzeżenie o karze śmierci za niepojawienie się dało wszystkim do myślenia. Miałam przy swoim boku Kevina, Noela, Wrena oraz około dwudziestopięcioosobową grupę innych chłopaków. Tak, wraz z Bree nie chciałyśmy innych dziewczyn w grupie.
- Wszyscy są gotowi? - spytałam Kevina, który stał po mojej prawej stronie gotowy do działania.
- Tak - jego głos był pozbawiony emocji tak samo jak mój. To był ten czas.
- Idziemy - zarządziłam, a wszyscy jak jeden mąż ruszyli za mną.
Stawialiśmy duże kroki, zachowując się cicho jak mysz pod miotłą. Trzymaliśmy broń na wysokości klatki piersiowej, trzymając palec na spuście. Rozdzieliśmy się, gdy znaleźliśmy się przed żelazną bramą, która na nasze szczęście była otwarta. Podzieliliśmy ludzi na dwie grupy - jedna moja i Kevina, a druga Noela i Wrena. Moja grupa ruszyła do przodu, zaś Noela obstawiła tyły, aby na wszelki wypadek uniemożliwić im ucieczkę. Wiedziałam, że są tam tylko w piątkę, bowiem reszta ich ludzi zajmowała się ratowaniem towaru, który im ukradliśmy. Z resztą na pewno nie byli zabezpieczeni, ponieważ na mieście została rozpuszczona plotka, że mój gang uciekł z miasta. Myśleli, że wygrali, mylili się.
Kevin kopnął w drzwi, które przez jego siłę runęły z hukiem na podłogę. Szybko wbiegliśmy do domu, a do naszych uszu dobiegł krzyk, a potem strzały. Słyszałam głos Stylesa i tej dziwki King, ale zignorowałam to, opierając się o ścianę, aby potem wystawić głowę zza framugi drzwi. Salon był czysty, jednak wszystko wskazywało na to, że przed chwilą tutaj byli, bowiem w popielniczce znajdował się niespalony do końca papieros, a na stole rozlana była jakaś ciecz, oraz pobite szklanki. Weszłam do pomieszczenia, a zaraz za mną dwóch innych chłopaków, którzy mnie ubezpieczali.

Nagle ktoś zaczął do nas strzelać, zmuszając nas do tego samego. Przed nami pojawiła się wysoka blondynka o niebieskich, dużych oczach, które niestety, ale były piękne. Tak, Allie King była przepiękna, ale była też zdzirą i osobą, którą chciałam zabić jak najszybciej.
- Prześlicznie wyglądasz, Allie - powiedziałam, uśmiechając się sztucznie. - Lubisz być we krwi?
- Tylko w Twojej - warknęła, celując we mnie swój pistolet. - Przyszłaś po swoją przyjaciółeczkę? Chyba się spóźniłaś.
Zacisnęłam zęby ze złości i nie panując nad sobą, rzuciłam się w jej stronę. Nie zdążyła nawet zareagować na mój ruch, bowiem po chwili obie leżałyśmy na podłodze. Siedziałam okrakiem na jej chudym ciele i wbijałam palce w jej skórę. Pistolet, który trzymała wypadł z jej dłoni i znajdował się poza jej zasięgiem. Krzyknęłam ze złości jak i bólu, gdy chwyciła mnie za włosy i pociągnęła za nie z całej siły. Zrzuciła mnie ze swojego ciała i przygwoździła do podłogi. Wiedziałam, że Bree może potrzebować natychmiastowej pomocy i nie mogła dłużej czekać.
- Znajdźcie ją! - krzyknęłam do chłopaków, a oni od razu ruszyli się z miejsca.
- Za późno - zaśmiała się fałszywie Allie. - Ona we krwi i ledwo oddychająca, to piękny widok.
Nie mogłam wierzyć w jej słowa, nie chciałam w nie wierzyć. Bree żyła, wszystko było z nią w porządku, musiałam być dobrej myśli, ale Bóg mnie nienawidził i nie zdziwiłabym się gdyby pozwolił umrzeć mojej małej Lennon.
- Ty dziwko - syknęłam, chwytając ją za szyję.
Zaczęła się dusić, gdy wbijałam paznokcie w jej gładką skórę. Próbowała oderwać moje palce, ale nie miała siły. Jej twarz zaczynała tracić kolory, a jej oczy robiły się martwe. Byłam wściekła, chciałam zemsty, chciałam pozbyć się smutku, który zalegał na mojej duszy. Chciałam zobaczyć Bree.
Nagle w salonie pojawił się Noel, który chwycił Allie za ramiona, po czym skuł jej dłonie kajdankami. Odetchnęłam z ulgą, gdy w końcu zdjął ją z mojego ciała i wręcz rzucił jak szmacianką lalką w kąt. Już chciałam coś powiedzieć, gdy rozległ się krzyk jednego z moich pracowników:
- Znaleźliśmy ją!
Szybko wstałam z podłogi i zaczęłam biec w stronę pomieszczenia skąd dochodził krzyk. Jak burza wpadłam do ciemnego pokoju, w którym znajdowało się dwóch chłopaków i moja przyjaciółka. Ledwo powstrzymywałam łzy, które cisnęły mi się do oczu, domagając się ujrzenia światła dziennego.
Podeszłam bliżej i upadłam na kolana tuż przy niej. Jej ciało leżało w kałuży krwi, która po chwili zaplamiła moje ubrania. Delikatnie przyłożyłam dwa palce do jej szyi i odetchnęłam z ulgą, czując puls. Była poparzona, miała liczne, głębokie rany i została postrzelona w ramię tuż obok obojczyka. Była nieprzytomna, ledwo oddychała, ale żyła, jeszcze. Mieliśmy szansę i nie mogliśmy jej zaprzepaścić.
- Dzwońcie po karetkę! Po cokolwiek! - krzyczałam. - Boże, nie możesz mnie zostawić, Bree. Nawet kurwa nie próbuj! Nie zostawiaj mnie.
Nie mogłam już powstrzymać łez, które zaczęły spływać po moich bladych policzkach. Zakryłam dłonią usta, aby powstrzymać szloch, który się z nich wydostał. To był okropny widok, którego nigdy nie chciałam ujrzeć. Moja mała, biedna Lennon, serce mi się krajało, gdy pomyślałam jakie katusze musiała znosić.
- Wszystko będzie w porządku - szepnął Wren, kładąc dłoń na moim ramieniu.
Ale nie sądziłam, że to możliwe. Bałam się, że Bree umrze i zostawi po sobie tylko smutek i łzy, moje łzy.

Od Autorek: 
Witajcie w trzecim rozdziale! Jak Wam się podoba i co sądzicie?
Bardzo dziękujemy za Wasze wsparcie i jesteśmy Wam za nie ogromnie wdzięczne. Strasznie się cieszymy, że z nami jesteście i mamy nadzieję, że będzie Was przybywać. Jeszcze raz ogromne dzięki <3
Jak myślicie, z Bree będzie wszystko w porządku? I jak potoczą się dalsze losy Dangersów? Piszcie w komentarzach :)
Miłego trzeciego tygodnia wakacji i zapraszamy w przyszły piątek!
Pozdrawiamy!

14 komentarzy:

  1. Biedna Bree :c Nie wierzę, że ten dupek jej to zrobił. To jest sadysta, a nie człowiek. Normalnie skopałabym go najchętniej, chociaż Issy dobrze wie, jak go kocham :c Miałam nadzieję, że Effie jednak zabije tą głupią blondyne, bo nie cierpię jej. Wkurza mnie najbardziej z tej całej bandy, serio. Mam nadzieję, że Bree to przeżyje, a Lou dostanie za swoje. Czekam na dalszy ciąg wydarzeń. Rozdział świetny, naprawdę. Jesteście świetne dziewczyny! Oby tak dalej. Całuski, Weronika :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak na głupią osobę przystało, nie mogę znienawidzić Louisa za to co zrobił :/ Tak samo jestem wdzięczna, że jednak nie uśmierciłaś Allie, bo.. No po prostu lubię aktorkę, która ją "gra" :). Ja wiem, że z Bree będzie okej i nawet się nie przejmowałam, no bo kto uśmierca główną bohaterkę w trzecim rozdziale :D Bardziej przeraża mnie GDZIE jest reszta Dangersów... Musieli uciec, co nie? A co jak nadal są w domu?! Nie wiem i dowiem się dopiero w piątek.
    Pozdrawiam i weny życzę <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję! Dziękuję, że nie uśmierciłyście Bree! Nie przeżyłabym tego :c <3 Świetny rozdział!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Co za Luisowaty kutas jak to czytałam miałam ochote mu przyjebać w ten jego pięknu ryj ! A po za tym pięknie piszecie i przepraszam za wulgaryzmy z gorliwością czekam na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział, nie mogę doczekać się kolejnego i mam nadzieje, że Bree nic nie będzie, znaczy będzie na pewno, po tym co zrobił Louis, ale myślę, że się dziewczyna z tego wykaraska.

    OdpowiedzUsuń
  6. MATKO! Jak ja przeżywałam ten rozdział! Serce mi tak waliło, że myślałam, że aż wyskoczy! Rozdział jest cudowny, zresztą jak pozostałe! Uwielbiam to co piszecie.
    Dawać dalej! :**

    OdpowiedzUsuń
  7. Moje serce... Tomlinson Ty Chuju! Co ty robisz do jasnej cholery! Ugh... Biedna Bree :'( Moja mała panna Lennon musi żyć !
    /Polly

    OdpowiedzUsuń
  8. Jejku biedna Bree. Nienawidzę Tomlinsona -_- ( w tym opowiadaniu oczywiście ) XD
    Opowiadanie zainteresowało mnie od samego początku , uważam że razem z Natalią idealnie się dobrałyście ;) Tworzycie wspaniałą grupę Iza c; Myślę, że to ff się jeszcze rozkręci i wiele razy nas zaskoczy ;)) pozdrawiam was!! xx

    OdpowiedzUsuń
  9. Super! Nie mogę się doczekać nn ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Zostawiłyście po sobie ślad na moim blogu, więc ja robię to samo. Wpadłam i zostałam miło zaskoczona.
    Zwykle nie czytam opowiadań o gangach i tak dalej, bo po prostu nie ciągnie mnie do tego, jednak po przeczytaniu tego rozdziału stwierdziłam, że był to błąd.
    Wspaniałe opisy, świetny styl pisania i bardzo ciekawy pomysł na fabułę. Wszystko jest tak fajnie napisane, że po prostu aż przykro się robi, kiedy widać, że to już koniec rozdziału. Naprawdę mnie zaskoczyłyście, a do mojej listy czytanych blogów dołączy Wasz blog, bo jest serio świetny.
    Było mi cholernie szkoda biednej Bree. Jasna cholera, nienawidzę Tomlinsona. Mam głęboko w dupie jego śliczną buźkę i tak dalej. Zranił Bree i to porządnie. Ja pierniczę, chyba bym drania zadźgała na śmierć za to, co zrobił takiej młodej dziewczynie. A wszystko o głupi towar. Ech, nigdy nie rozumiałam tych wszystkich gangów.
    Effie cóż... Jej też szkoda. Każdego szkoda w sumie, bo każdy na tym ucierpiał w jakimś stopniu. Dlaczego nie mogła zabić tej blondynki? Byłoby po sprawie.
    Moją ulubioną bohaterką w tym opowiadaniu jest Bree. Zdecydowanie ona. Ma fajny, silny charakter, ale też nie jest bezuczuciową ździrą. To mi się w niej podoba najbardziej.
    Blog jest cudowny, treść tak samo. Wszystko jest wspaniałe, dlatego dołączam do obserwatorów i czekam na ciąg dalszy. ;)

    Pozdrawiam! :))
    [lift-ff.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetny rozdział ;) Do następnego :p

    OdpowiedzUsuń
  12. jezu dlaczego Tomlinson to taki dupek, nie wieże, biedna Bree
    świetne opowiadanie, naprawdę
    zapraszam http://badbritish-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń