Z perspektywy Effie.
Nienawidziłam mieć kaca, ale za to kochałam pić. Gdzie w tym sens, albo chociaż logika? Często nie rozumiałam siebie, swoich wyborów, albo słów, które opuszczały moje usta. Kiedyś zastanawiałam się czy w niektórych sytuacjach coś przejmuje nade mną kontrolę, a mnie pozbawia głosu. Dopiero po latach zrozumiałam, że to po prostu zagubiona część mnie. Byłam zagubiona, wciąż szukałam jakiegoś sensu, albo celu, który trzymałby mnie przy życiu. Lecz im bardziej szukałam, tym bardziej się gubiłam.
Ochlapałam zimną wodą zmęczoną twarz, wytarłam ją szorstkim, białym ręcznikiem i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Miałam zaczerwienione oczy, spierzchnięte usta i rozczochrane włosy. Nie pamiętałam jak i kiedy wróciłam do domu, jedyne co wiedziałam, to to, że ktoś dosypał mi coś do drinka, a w barze była strzelanina. Nic mi się nie stało, ale co z resztą?
Przełknęłam głośno ślinę, a ręcznik wypadł mi z dłoni, spadając na podłogę. Jak najszybciej opuściłam łazienkę i zeszłam na dół w poszukiwaniu reszty.
Miałam nadzieję, że nic im się nie stało i są cali i zdrowi. Byli dla mnie bardzo ważni, byli moim przyjaciółmi, a nawet rodziną.
Odetchnęłam z ulgą, widząc Noela, siedzącego przy stole z komórką w dłoniach, Bree szykującą śniadanie oraz Wrena i Kevina pijących kawę. Żyli, na szczęście.
- Cześć, Eff - uśmiechnął się Noel. Gdyby nie to, że był moim przyjacielem, to nie pozwoliłabym mu zwracać się do mnie jakimś zdrobnieniem. - Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha.
Noel był brunetem o twarzy anioła i ciele boksera. Miał duże mięśnie, którymi potrafił się posłużyć oraz brązowe oczy tak samo jak Kevin, Bree i Wren. Często mówił mi, że powinnam czuć się wyróżniona, bowiem mam piękne oczy.
- No cóż, wyglądasz upiornie - puściłam mu oko, po czym zajęłam miejsce obok niego. - Co się wczoraj stało?
- Nie pamiętasz? - zmarszczył brwi Wren. - Rzeczywiście odleciałaś.
- Pamiętam strzelaninę i moje wymioty, to wszystko.
- Właściwie, to była tylko strzelanina - rzekł Kevin.
- Nie - warknęła Bree, gwałtownie obracając się w naszą stronę. - Wszyscy byliście tak zalani, że nic nie pamiętacie! A ty! - wskazała na Kevina. - Nie wiadomo gdzie poszedłeś i o świcie zbudziłeś mnie, waląc w drzwi!
- Możesz nam powiedzieć, co się tam stało? - spytałam, pocierając skronie.
- Zadzwoniłaś do mnie, więc przyjechałam - syknęła. - Było źle, prawie nas pozabijali, a to wszystko przez to, że Wren postanowił poflirtować z Allie King.
- Naprawdę? - spojrzałam na niego jakby miał pięć głów. - Jak mogłeś w ogóle z nią rozmawiać?
- To żmija - wywrócił oczami Noel. - Nienormalna kretynka.
- To nieważne - Bree była wściekła jak nigdy. - To była zasadzka, chcieli nas pozabijać i gdyby nie Tomlinson tak by się stało.
- Co ma do tego Tomlinson?
- Powiedział, że taka wygrana nie jest wygraną, czy coś takiego.
Westchnęłam ciężko, kładąc głowę na zimnym blacie. Louisowi można było wszystko zarzucić, ale nie to, że nie miał honoru. Walczył o swoją wygraną zgodnie z zasadami, które sam ustalał. Lubiłam to w nim, ale tylko to.
Zastanawiałam się, gdzie był Styles, czy też w tym uczestniczył. W sumie wcale bym się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że to jego sprawka.
Styles był kanalią, która w przeciwieństwie do Louisa nie miała zasad. Po trupach szedł do swojego celu i nigdy nie oglądał się do tyłu. Jego celem była władza i siła, nic więcej.
- Odpłacimy się im - powiedział Wren. - Dzisiaj wygramy.
- Jesteś tego pewny? - spytała moja przyjaciółka. - Jak na razie nawet nie mamy planu działania, tylko siedzimy na tyłkach!
Nagle Bree rzuciła z całej siły ścierką, którą trzymała w dłoniach, a ona wylądowała tuż obok mojej głowy. Wszyscy byliśmy cicho, gdy wyszła z kuchni, bowiem nie wiedzieliśmy jak zareagować. Wiedziałam, że chłopacy oczekują ode mnie, abym poszła z nią porozmawiać, co i tak bym zrobiła, ponieważ nie mogłam zlekceważyć jej zachowania. Bree często na nas krzyczała, ale nigdy nie aż tak bardzo. Coś musiało być nie tak.
Wstałam z krzesła, po czym ruszyłam za nią, czując na sobie spojrzenia chłopaków. W głowie układałam sobie szereg pytań, które muszę zadać dziewczynie.
Znalazłam ją w salonie, gdzie siedziała na fotelu, wpatrując się w krajobraz za oknem. Wyglądała na skupioną i pogrążoną w swoich myślach, przegryzając mocno wargę.
Usiadłam na sofie, która stała obok fotela, lecz ona wciąż nie zwracała na mnie uwagi. Jej długie, ciemne włosy opadały kaskadami na jej ramiona, a ciemne oczy były podkreślone wyrazistym makijażem. Jak zawsze wyglądała perfekcyjnie i nienagannie w porównaniu do mnie. Przy niej wyglądałam jak bezdomna.
- Bree - jęknęłam dziecinnie, trącając jej kolano. - Bree, odezwij się.
Wciąż na mnie nie patrzyła, ale widziałam, jak mały uśmieszek pojawił się na jej ustach. Zabawne było to, że próbowała to przede mną ukryć.
- Bree! - westchnęłam, klepiąc ją. - Nie obrażaj się i powiedz o co chodzi.
- Jestem na was zła - w końcu na mnie spojrzała. - Daliście się im tak łatwo.
- Zemścimy się - uśmiechnęłam się, a dziki blask pojawił się w moich oczach. - Nie martw się o to, dopilnuję tego.
- Było zbyt blisko - westchnęła. - Gdyby nie to Tomlinson...
- Przestań o tym myśleć - ledwo powstrzymywałam się przed wybuchem. - Wszystko jest w porządku.
- Dobrze - wciąż była zła. - Jak się czujesz?
- Będę się czuć lepiej jak zrobisz mi śniadanie.
Bree zaśmiała się głośno, słysząc moje słowa i wiedziałam, że jest już dobrze. Pochyliła się, po czym objęła mnie delikatnie, a ja wtuliłam się w jej chude ciało. Moja mała Bree... I tak wiedziałam, że zrobisz mi śniadanie godne królowej.
*
Szłam po starym moście, rozglądając się dookoła. Lubiłam tutaj przychodzić, bowiem rzadko kiedy ktoś tędy przechodził. Ludzie trzymali się z daleka od tego miejsca, ponieważ był ruiną, plus właśnie tutaj zginęło prawie trzydzieści osób. Ta masakra miała miejsce w 2004 roku, przeżyło ją tylko dziesięć osób,a jedną z nich był mój ojciec.
Podeszłam do barierki i oparłam się o nią, a drewno zaskrzypiało pod moim ciężarem.
Wyjęłam z kieszeni skórzanej kurtki paczkę papierosów, po czym wyciągnęłam jednego i odpaliłam. Zaciągnęłam się nikotyną, zamykając oczy, jakby to był najlepszy smak jaki kiedykolwiek czułam. Kochałam papierosy i byłam od nich uzależniona już od paru lat. Na początku paliłam ze stresu, albo nerwów, potem był już tylko nałóg.
Patrzyłam na miasto, którym rządziłam i widziałam nie imperium, o jakim marzyłam, tylko miasteczko, w którym trwała wojna domowa. Nie tego pragnęłam, ale przecież nie zawsze dostajemy to, czego chcemy.
Ktoś mógłby przerazić się, widząc taką osobę jak ja w miejscu jak to. Wyglądałam okropnie - włosy miałam spięte w warkocze, które opadały na moje ramiona, luźne pasma włosów opadały mi na czoło, rozmazany makijaż i ciemne ubrania. Rzadko nakładałam ciuchy w jasnych kolorach, bowiem uważałam, że wtedy traciłam swój charakter i wyglądałam bezbronnie.
- Nie boisz się, że ktoś może Cię stąd porwać, Bates?
Prychnęłam cicho, słysząc jego ochrypły głos tuż obok mojego ucha. Czułam jego obecność; stał obok mnie, a na jego ustach widniał ten kpiący uśmieszek, którego nienawidziłam. Czułam zapach jego mocnych perfum, a najgorsze było to, że je lubiłam.
- Jakoś niezbyt mnie to interesuje - wywróciłam oczami, obracając głowę w jego stronę.
Opierał się plecami o barierkę, a dłonie miał schowane w kieszeniach czarnych spodni. Jak zwykle wyglądał mrocznie i seksowanie. Miał podobny styl do mojego, co niezmiernie mnie irytowało.
- Żałuję, że nie widziałem, jak wczoraj wymiotowałaś pod stołem - zaśmiał się. - Twoja klęska musiała być piękna.
- Przestań udawać - prychnęłam. - To Ty to zaplanowałeś! Jesteś draniem, który nie ma zasad.
- A Ty je masz, Bates? Jesteś taka sama jak Ja.
- Nigdy nie porównuj mnie do siebie, Styles - syknęłam, dźgając go palcem w klatkę piersiową. - Nie jesteśmy nawet trochę do siebie podobni, zapamiętaj to.
- Oczywiście - pokręcił rozbawiony głową, po czym wyjął z moich ust papierosa i wsadził go do swoich.
Zacisnęłam usta w wąska linijkę, widząc jak wręcz kochał się z moją fajką. Gotowałam się ze złości, ale nie mogłam przestać patrzeć na niego, jak wypuszczał dym z ust. Był seksowny jak cholera. Gdzie się podziała logika?
- Pomyśl, czy naprawdę zaatakowałbym w tak oczywistym momencie? - spytał, a jego zielone oczy spotkały moje niebieskie. - Nie jestem amatorem, Effie.
- To niby kto napuścił twoich ludzi? - wywróciłam oczami, bowiem nie wierzyłam w jego słowa.
- Allie i Frank są dość impulsywni - rzekł. - A szczególnie wtedy, gdy są razem.
- Cóż, może powinieneś ich przytemperować? - uśmiechnęłam się sztucznie.
Harry zmarszczył brwi, patrząc na mnie uważnie, a chwilę później uśmiechnął się, ukazując dwa słodkie dołeczki, do których zawsze miałam słabość. Nie daj się, Bates.
- Zabiorę Cię gdzieś - powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Ktoś bardzo się za Tobą stęsknił.
*
Moje serce biło zdecydowanie za szybko, gdy Harry zatrzymał swój samochód tuż przed domem, w którym się wychowałam. Moje dłonie były spocone z nerwów, a nogi trzęsły się, jakbym miała zaraz iść na ścięcie. Obawiałam się tego spotkania bardziej niż moich wrogów, niż moich lęków, koszmarów. Nie widziałam go od miesięcy, nie rozmawiałam z nim i szczerze za nim tęskniłam, ale byłam zbyt dumna, aby do niego zadzwonić albo go odwiedzić.
Wiedziałam, że Styles ma jakiś w tym ukryty cel i bałam się, że wpadnę w jego pułapkę po raz kolejny.
- Co my tutaj do cholery robimy? - warknęłam, próbując ukryć moje trzęsące się dłonie.
- Już Ci mówiłem - wywrócił oczami, wyjmując kluczki ze stacyjki. - Wysiadaj.
Otworzyłam drzwiczki, wyszłam z auta, a potem głośno nimi trzasnęłam, aby go wkurzyć, co mi się udało, ponieważ spojrzał na mnie zabójczym wzorkiem. Moje nogi były jak z waty, gdy szłam w stronę ganku. Bałam się i nie mogłam ukryć tego strachu. Oboje weszliśmy po schodach na ganek, a Styles zapukał do drzwi, które chwilę później się otworzyły. Coś ścisnęło mnie za gardło, gdy zobaczyłam twarz mojego ojca. Nie zmienił się w ogóle; był łysy, blady, dobrze zbudowany, miał zmarszczki na twarzy i ciemnozielone oczy. Wcale nie krył zdziwienia moim widokiem, ale po chwili uśmiechnął się szeroko i mocno mnie przytulił. Odwzajemniłam uścisk, wtulając się w jego ciepłe ciało, które dawało mi poczucie bezpieczeństwa i bycia ważną. Zapomniałam jak to jest i bardzo tęskniłam za tym uczuciem.
- Harry! - mój ojciec zwrócił na niego uwagę dopiero wtedy, gdy odsunęliśmy się od siebie. Z zazdrością i gniewem patrzyłam jak mocno uściskał mojego wroga jakby był jego synem. - Wejdźcie.
Gdy tylko przekroczyłam próg domu, od razu zalała mnie fala wspomnień. Nic się nie zmieniło, wszystko było na swoim miejscu. Zdjęcia z czasów mojego dzieciństwa oraz rodziców wisiały na ścianie i nie były pokryte kurzem. Tata bardzo się o nie troszczył, ponieważ były dla niego święte, przypominały mu o pięknych czasach.
Wraz z Harrym usiedliśmy na kanapie, a mój ojciec zasiadł na przeciwko nas, uważnie się nam przyglądając. Jego zielone oczy wciąż miały w sobie dziwny chłód, który sprawiał, że ciarki przechodziły po moim ciele. W moich oczach wciąż był surowym, ale kochającym ojcem.
- Co tu robisz, dzieciaku? - zwrócił się do mnie, a mały uśmiech pojawił się na moich ustach.
- Myślę, że zostałam porwana.
- A jakżeby inaczej - zaśmiał się, a jego rechot wypełnił pomieszczenie. - Harry słynie z takiego zachowania, a Ty nigdy nic nie robisz z własnej woli.
- Nie miałam czasu - czułam jakąś dziwną potrzebę wytłumaczenia się, ale wiedziałam, że mojemu ojcu to nie wystarczy.
- Wiesz, że nie lubię jak ktoś kłamie - uśmiechnął się smutno. - Potrzebujecie czegoś ode mnie?
- Chcieliśmy zobaczyć jak się miewasz - rzekł Styles.
- Byłeś tu przedwczoraj - powiedział. - W każdym razie, napijecie się czegoś?
- Wiesz jak kocham twój barek - Harry wstał z kanapy, po czym zaczął kierować się do kuchni. - Poczęstuję się!
Spojrzałam na mojego ojca dopiero wtedy, gdy Styles zniknął za rogiem. Wiedziałam, że zrobił to specjalnie - chciał, abym porozmawiała na osobności z tatą. To było dziwne, ale Styles bardzo go szanował, a może i nawet kochał. Nie mogłam się z tym pogodzić, ale nie mogłam też zabronić mojemu tacie się z nim spotykać.
Bruce Bates był honorowy, lojalny, zamknięty w sobie, zabawny, rozsądny, sprytny i bardzo silny. Moja mama zmarła przy porodzie, zostawiając mnie pod opieką taty, który mimo wielkiego smutku, nie oddał mnie i zajął się mną. Był cudowny, cały czas spędzaliśmy ze sobą czas, był moim przyjacielem, kompanem i jedyną osobą, której ufałam. Nauczył mnie wielu rzeczy, które przydały mi się w życiu i przydają do tej pory. Bruce był bokserem, który uczestniczył w nielegalny walkach, aby zapewnić mi godne warunki do życia. Był legendą, o której każdy mówił. To właśnie po nim odziedziczyłam temperament i talent do wpakowywania się w kłopoty.
- Co się dzieje tak naprawdę, Effie? - spytał, a ja przełknęłam głośno ślinę, gdy wypowiedział moje imię. Mówił do mnie "Effie", tylko wtedy, gdy przeprowadzaliśmy poważną rozmowę. Zawsze nazywał mnie "dzieciakiem", co nigdy mi nie przeszkadzało, w sumie lubiłam to.
- Nic - wzruszyłam ramionami. - Wszystko jest w porządku.
- Jestem stary, ale nie głupi - pokręcił zrezygnowany głową. - Słyszałem o akcji w klubie, wiem wszystko, co się dzieje wokół Ciebie. Ludzie mówią, Effie.
- To nic - zaśmiałam się nerwowo. - Przecież żyję.
- To nie boks - zmarszczki pojawiły się na jego czole, gdy zmarszczył brwi, a tęczówki błysnęły chłodem. - Myślałem, że będziesz boksować jak ja, ale Ty wolisz zabijać. Twoja matka...
- Nie interesuje mnie to - przerwałam mu, ponieważ temat mojej matki był bolesny dla nas obojga. - Nie mów czego chciała, bo nie wiesz czego ode mnie oczekiwała. Pozwoliłeś mi żyć swoim życiem i obiecałeś, że nie będziesz się w to wtrącał.
- Tak, wiem - westchnął. - Tęsknie za Tobą, dzieciaku. Brakuje mi Ciebie. Kiedyś byliśmy we dwoje, ja i Ty, pamiętasz?
- I zawsze tak będzie - uścisnęłam jego dłoń, sprawiając, że uśmiechnął się delikatnie. - Bruce i Effie, tato.
Mężczyzna zaśmiał się cicho, powodując, że nie mogłam się nie uśmiechnąć. Tęskniłam za nim, ale nie mogłam go narażać na niebezpieczeństwo. Już sam fakt, że miał kontakty ze Stylesem sprawiał, że był w niebezpieczeństwie. Nie wiedziałam dlaczego w ogóle mój tata traktował mojego wroga prawie jak syna. Dlaczego mi to robił?
- Dlaczego on tutaj przychodzi? - spytałam, mając na myśli Stylesa.
- Bo jest tak samo zagubiony jak Ty.
Westchnęłam, bowiem jego odpowiedź nie była taka, jaką chciałam usłyszeć. Spojrzałam w bok i zauważyłam Stylesa, patrzącego na mnie z zaciśniętą szczęką. Był zagubiony tak jak ja? Styles był potworem, nie był zagubiony. Był diabłem, a diabły nie mają uczuć.
Z perspektywy Bree.
Stare, rozlatujące się nieco radio nastawione było na Outlaw Country i w tej chwili z głośników leciało "Whiskey Bent and Hellbound" Hanka Juniora. Całkiem niezły kawałek i czułam się dzięki niemu jak na wsi, więc wysłuchałam go do końca, nim wyłączyłam odbiornik.
- Bo jest tak samo zagubiony jak Ty.
Westchnęłam, bowiem jego odpowiedź nie była taka, jaką chciałam usłyszeć. Spojrzałam w bok i zauważyłam Stylesa, patrzącego na mnie z zaciśniętą szczęką. Był zagubiony tak jak ja? Styles był potworem, nie był zagubiony. Był diabłem, a diabły nie mają uczuć.
Z perspektywy Bree.
Stare, rozlatujące się nieco radio nastawione było na Outlaw Country i w tej chwili z głośników leciało "Whiskey Bent and Hellbound" Hanka Juniora. Całkiem niezły kawałek i czułam się dzięki niemu jak na wsi, więc wysłuchałam go do końca, nim wyłączyłam odbiornik.
Siedziałam na łóżku z laptopem na kolanach, usiłując skontaktować się ze starym, poczciwym Carlem Freemanem, który, choć na karku miał pięćdziesiątkę, świetnie się trzymał i był naszym najlepszym kierowcą. Zachowywał się trochę jak nasz ojciec i nie raz ratował nam dupy z opresji. Uwielbiałam go, bo zawsze żartował i nie obijał się, kiedy miał robotę do wykonania.
- Co tam? - usłyszałam, kiedy drzwi się otworzyły i stanął w nich Noel z bladoniebieskim kubkiem, na którym widniał ledwo widoczny już napis głoszący, że należy on do najlepszej szefowej.
- Puka się, wieśniaku - zaśmiałam się - Mogłam robić coś niestosownego.
Wykręcił młynka oczami i wszedł w głąb pokoju, kompletnie nie zważając na upomnienie, jakie mu przed chwilą zgotowałam.
- Przyniosłem ci trochę tego cukru o smaku kawy, który tak lubisz - powiedział, kładąc naczynie na mojej szafce nocnej.
- To zwykła kawa z czterema łyżkami cukru! - poprawiłam go - Kiedy to w końcu pojmiecie?!
- Dobra, dobra. Co robisz? - zapytał, spoglądając przez moje ramię na ekran komputera.
- Oglądam pornole - prychnęłam, a on lekko uderzył mnie w ramię.
Choć był ode mnie starszy o prawie rok, traktowałam go jak młodszego brata. Ciągle mu dokuczałam, jednak, choć mogłoby się wydawać, że nie traktuję go poważnie, darzyłam go ogromnym szacunkiem. Nasze stosunki od zawsze były specyficzne.
- Próbuję się dodzwonić do Carla - oznajmiłam w końcu.
- Nie odbierze - powiedział chłopak - Kevin dzwonił do niego jeszcze wczoraj przed imprezą. Dziadziuś Freeman złamał nogę i nie da rady prowadzić. Wyśle nam kogoś w zastępstwie.
- Pewnie tego jełopa, Daniela - wzniosłam oczy do nieba - Nieważne. Wszystko załatwione? Wyruszamy o dwudziestej drugiej.
Kiwnął głową, a ja uśmiechnęłam się lekko na myśl, jak cudowna noc nas czeka. Miałam nadzieję, że nasz drobny sabotaż pokrzyżuje plany Dangersów i rozwścieczy ich jak nigdy dotąd. Czasy, kiedy siedzieliśmy spokojnie i dawaliśmy sobie wzajemnie działać już dawno minęły. Czułam, że dziś wojna rozpocznie się na dobre.
- A teraz wyjdź, bo serio chcę pooglądać pornole - wytknęłam mu język i wskazałam na drzwi.
Prawda była taka, że chciałam po prostu zostać sama z moim "cukrem o smaku kawy" i przygotować się mentalnie do dzisiejszego skoku na towar tych imbecyli.
- Bree, wyłączaj tą pornografię, mam złe wieści! - w mojej świątyni pojawił się Kevin w towarzystwie puszki niskoprocentowego piwa jabłkowego - Broń przyjedzie dopiero jutro, musimy działać z tym, co mamy.
Zachwiał się lekko i wpadłszy plecami ścianę, począł udawać, że był to zamierzony efekt. Ludzie na mieście nazywali go żulem. Mówili, że mieszka w melinie i nie potrafi nic zrobić. Płomyk prawdy w tym był, ale tego samego dnia, ci sami ludzie musieli zastanawiać się, gdzie podziały się ich dzieci lub dlaczego ich mąż nie wrócił w porę do domu, podczas gdy oni owinięci grubym, czarnym workiem spoczywali już na dnie jakiejś rzeki. Zemsta? Może trochę... Jak Gollum kiedyś powiedział o Frodo Bagginsie, podstępny jest, ssskarbie. Bardzo podstępny.
- Wymyśl coś, Baggins - mruknęłam, mając nadzieję, żę zrozumie mój żart. Na próżno.
- Może nas nie nakryją - przysunął puszkę do ust i upił trochę płynu.
- Na pewno nas nie nakryją - uściśliłam - Ale nie możemy ryzykować i iść nieuzbrojeni. Ktoś niepowołany zawsze może się nawinąć.
- A to co mamy nie wystarczy? - zapytał.
- Widocznie będzie musiało - wzruszyłam ramionami, próbując ukryć, jak bardzo jestem wściekła. Nienawidziłam, gdy coś szło nie po mojej myśli.
- Dobra, podzwonię jeszcze i zobaczę, co da się zrobić - uśmiechnął się pokrzepiająco i wyszedł.
Znów włączyłam radio. Cross Canadian Ragweed śpiewali o chłopakach z Oklahomy, którzy nie umieją zwijać skrętów, a ja powoli sączyłam kawę, którą przyniósł mi Noel. Ta akcja musiała się udać. Nie widziałam innej opcji...
*
Równo z wybiciem godziny dwudziestej drugiej pod naszym domem zawitał czarny mini van. Za jego kierownicą siedział przygarbiony syn Carla Freemana w staroświeckich okularach przeciwsłonecznych na nosie. Bez słowa weszliśmy do środka. Nawet się nie przywitaliśmy. Daniel Freeman uważał nas za leni ze skłonnością do sadyzmu, a my uważaliśmy go za świętoszkowatego męczydupę, więc panowała między nami swoista równowaga. Jechaliśmy pustymi ulicami miasta dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Na niebie nie było ani jednej gwiazdy, a księżyc ginął gdzieś za kłębiącymi się popielatymi chmurami.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, wysiedliśmy z samochodu, dając znak naszemu kierowcy, by czekał na nas na tyłach budynku. Owym budynkiem była zdewastowana fabryka z rozwalonymi kominami i powybijanymi szybami postawiona zupełnie niepotrzebnie między wieżą ciśnień a dużą tablicą reklamującą chińszczyznę z knajpy w centrum miasta. Ruszyliśmy w stronę zardzewiałych drzwi, z których miejscowo odpadała wyblakła, czerwona farba. Ignorując napis głoszący "NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY", rozbroiliśmy zamki i wsypaliśmy się do środka. Było ciemno. Z sufitu, na grubych łańcuchach zwisały surowe żyrandole, które lekko zachwiały się wraz z podmuchem chłodnego powietrza.
Wren wyjął z kieszeni latarkę i pospiesznie ją uruchomił, rzucając blade światło na każdą ze ścian po kolei. Szereg brudnoszarych betonowych kloców pokrytych przerdzewiałą blachą falistą wyłaniał się spod wymalowanych spray'em bohmazów wyśmiewających poszczególne drużyny sportowe spoza miasta.
- Dobra - klasnęłam w dłonie - Noel obstawiaj główne wejście od zewnątrz, Kevin od wewnątrz. Wren, na początku staniesz przy schodach. My idziemy na górę. Dawaj latarkę.
Nasze kroki odbijały się echem od ścian, a ja miałam wrażenie, że to najgłośniejsze echo, jakie w życiu słyszałam. Dangersi nie byli głupi, a ten towar- logicznie rzecz biorąc- mógł być pułapką.
- Mam coś! - krzyknęła Effie, w nagłym przypływie euforii zapominając o tym, że powinniśmy zachować ciszę.
Swoje gęste, lekko kręcone włosy spięła w gruby koński ogon, który wyglądał, jakby zaraz miał się zbuntować i rozsypać na wszystkie strony. Jej długie, szczupłe nogi opinały czarne, przetarte w okolicach kolan spodnie, a na szarą bokserkę narzuconą miała lekką, skórzaną kurtkę. Wyglądała dziś seksownie jak cholera - jak zwykle zresztą.
Podbiegłam do niej i wraz z nią pochyliłam się nad stertą pudeł podpisanych niestarannie czarnym markerem "SUBSTANCJE TOKSYCZNE. NIE DOTYKAĆ".
- Kto trzyma substancje toksyczne w kartonach? - spytałam, spoglądając z niedowierzaniem na napis, w którym poznałam niedbały, nieco dziecinny charakter pisma Louisa Tomlinsona i już wiedziałam, że dobrze trafiłyśmy.
Effie wyjęła scyzoryk spod kurtki. Powoli przecięła nim taśmę okalającą górną pokrywę i odchyliła wieko, a naszym oczom ukazał się całkiem spory skład amunicji.
- Ładnie się bawią - mruknęła, wyjmując spod nich niemały worek z białym proszkiem.
- Nikt nie wytrzymałby z Tomlinsonem bez dragów - zauważyłam, a ona tylko przyznała mi rację.
- Niestety, nie będą mieli wyboru - wyszczerzyła się i podbiegła do kolejnego kartonu, wymachując ostrym narzędziem na wszystkie strony.
- O ja... - zaczęła grzebać w największym z pudeł, po czym stanęła przede mną z wiatrówką w dłoni. - Przecież to jest Crosman 1377, nam się nie przyda, ale jest kolekcjonerski. Przestali je produkować jakieś dwadzieścia lat temu. Wiesz, jak bogaci będziemy, kiedy go sprzedamy?
Byłam pewna, że zaświeciły mi się oczy. Jak zawsze, kiedy perspektywa posiadania ogromnego majątku była na wyciągnięcie mojej ręki.
- Chłopaki, mamy to! - krzyknęłam - Wren, zadzwoń po ministrancika, żeby podjechał.
- Robi się!- wrzasnął, a ja byłam pewna, że właśnie zasalutował.
Nie musieliśmy długo czekać, a pod jednym z okien rozległo się trąbienie.
- Co za skończony matoł - uderzyłam się otwartą dłonią w czoło.
Jeszcze tego nam tu brakowało, żeby jakiś nieskoordynowany Daniel narobił rumoru i sprowadził policję. Nie baliśmy się gliniarzy. Tak naprawdę byli dla nas zupełnie nieszkodliwi. Ja sama byłabym w stanie pokonać pięciu bez niczyjej pomocy. I nikt by nie gadał. "Jeśli coś zobaczysz, powiedz coś" to cholernie chwytliwy slogan, najpierw jednak trzeba coś zobaczyć. Ludzie nie widzą, bo nie chcą. Wcale im się nie dziwię- żyją w Doncaster, a tutaj nie dzieje się dobrze.
- Ja pierdolę! - wydarł się Kevin - Jadą tutaj!
Nie musiałam pytać, o kogo chodzi, bo było to dość logiczne. Serce zaczęło mi walić tak szybko, że bałam się, że za moment wyleci. Nie mogliśmy zrezygnować. Nie teraz, przecież byliśmy już tak blisko.
Już po kilku sekundach całą piątką wyrzucaliśmy pudła przez okno do Daniela, który dopiero teraz wczuł się w powagę sytuacji i porządnie wziął się za pracę. Gdyby nas nakryli, nie byłoby mowy o szczęśliwym zakończeniu- także dla niego.
Usłyszałam samochód zatrzymujący się z głośnym piskiem opon na grubym żwirze i trzask zamykanych drzwi pojazdu.
Momentalnie zrezygnowaliśmy z pięciu niewielkich kartonów tłoczących się w jednym z rogów pomieszczenia i zgromadziliśmy się przy oknie. Nie pamiętam, kiedy cokolwiek w moim życiu działo się w tak ogromnym tempie. Szybka ocena sytuacji- prawie cztery metry nad ziemią- i pierwszy skok w wykonaniu nieustraszonego Kevina, któremu po wypiciu sześciu piw wszystko było jedno. Na głównej hali rozległo się echo mocnych kroków i czyiś śmiech. Ręce zaczęły mi się trząść i ledwo udało mi się nad sobą zapanować, kiedy Noel opuścił budynek zaraz po Effie. Wren wyskoczył jako czwarty.
Stanęłam w futrynie i głośno przełknęłam ślinę, gdy uderzyło we mnie mroźne wręcz powietrze. Wraz z momentem, w którym Freeman odpalił silnik, ktoś chwycił mnie za stopę i straciłam równowagę. Z impetem uderzyłam głową w zimną posadzkę.
- Kto pod kim dołki kopie, Lennon, ten sam w nie wpada - usłyszałam - Znasz to przysłowie?
Powieki zaczęły mi powoli opadać i straciłam kontakt ze światem. Gdzieś w oddali słyszałam pierwsze akordy "Whiskey Bent and Hellbound", które w tamtej chwili wydawały się być najpiękniejszymi akordami, jakie kiedykolwiek zostały stworzone.
Od Autorek:
Hej, jak mijają Wam wakacje? Jak Wam się podoba rozdział? Macie już swojego ulubieńca w opowiadaniu, czy wciąż szukacie? :)
Co uważacie o tacie Effie? PS Możecie go znaleźć w zakładce bohaterowie :)
Jak widzicie akcja nie poszła zbyt dobrze, bowiem Bree została złapana. Jakieś sugestie, co się z nią stanie?
Bardzo dziękujemy za wszystkie komentarze, wyświetlenia i obserwatorów. To bardzo dużo dla nas znaczy i prosimy o więcej :)
Jak podoba się Wam szablon? Piszcie wszystko w komentarzach! :)))
Pozdrawiamy <3
- Co tam? - usłyszałam, kiedy drzwi się otworzyły i stanął w nich Noel z bladoniebieskim kubkiem, na którym widniał ledwo widoczny już napis głoszący, że należy on do najlepszej szefowej.
- Puka się, wieśniaku - zaśmiałam się - Mogłam robić coś niestosownego.
Wykręcił młynka oczami i wszedł w głąb pokoju, kompletnie nie zważając na upomnienie, jakie mu przed chwilą zgotowałam.
- Przyniosłem ci trochę tego cukru o smaku kawy, który tak lubisz - powiedział, kładąc naczynie na mojej szafce nocnej.
- To zwykła kawa z czterema łyżkami cukru! - poprawiłam go - Kiedy to w końcu pojmiecie?!
- Dobra, dobra. Co robisz? - zapytał, spoglądając przez moje ramię na ekran komputera.
- Oglądam pornole - prychnęłam, a on lekko uderzył mnie w ramię.
Choć był ode mnie starszy o prawie rok, traktowałam go jak młodszego brata. Ciągle mu dokuczałam, jednak, choć mogłoby się wydawać, że nie traktuję go poważnie, darzyłam go ogromnym szacunkiem. Nasze stosunki od zawsze były specyficzne.
- Próbuję się dodzwonić do Carla - oznajmiłam w końcu.
- Nie odbierze - powiedział chłopak - Kevin dzwonił do niego jeszcze wczoraj przed imprezą. Dziadziuś Freeman złamał nogę i nie da rady prowadzić. Wyśle nam kogoś w zastępstwie.
- Pewnie tego jełopa, Daniela - wzniosłam oczy do nieba - Nieważne. Wszystko załatwione? Wyruszamy o dwudziestej drugiej.
Kiwnął głową, a ja uśmiechnęłam się lekko na myśl, jak cudowna noc nas czeka. Miałam nadzieję, że nasz drobny sabotaż pokrzyżuje plany Dangersów i rozwścieczy ich jak nigdy dotąd. Czasy, kiedy siedzieliśmy spokojnie i dawaliśmy sobie wzajemnie działać już dawno minęły. Czułam, że dziś wojna rozpocznie się na dobre.
- A teraz wyjdź, bo serio chcę pooglądać pornole - wytknęłam mu język i wskazałam na drzwi.
Prawda była taka, że chciałam po prostu zostać sama z moim "cukrem o smaku kawy" i przygotować się mentalnie do dzisiejszego skoku na towar tych imbecyli.
- Bree, wyłączaj tą pornografię, mam złe wieści! - w mojej świątyni pojawił się Kevin w towarzystwie puszki niskoprocentowego piwa jabłkowego - Broń przyjedzie dopiero jutro, musimy działać z tym, co mamy.
Zachwiał się lekko i wpadłszy plecami ścianę, począł udawać, że był to zamierzony efekt. Ludzie na mieście nazywali go żulem. Mówili, że mieszka w melinie i nie potrafi nic zrobić. Płomyk prawdy w tym był, ale tego samego dnia, ci sami ludzie musieli zastanawiać się, gdzie podziały się ich dzieci lub dlaczego ich mąż nie wrócił w porę do domu, podczas gdy oni owinięci grubym, czarnym workiem spoczywali już na dnie jakiejś rzeki. Zemsta? Może trochę... Jak Gollum kiedyś powiedział o Frodo Bagginsie, podstępny jest, ssskarbie. Bardzo podstępny.
- Wymyśl coś, Baggins - mruknęłam, mając nadzieję, żę zrozumie mój żart. Na próżno.
- Może nas nie nakryją - przysunął puszkę do ust i upił trochę płynu.
- Na pewno nas nie nakryją - uściśliłam - Ale nie możemy ryzykować i iść nieuzbrojeni. Ktoś niepowołany zawsze może się nawinąć.
- A to co mamy nie wystarczy? - zapytał.
- Widocznie będzie musiało - wzruszyłam ramionami, próbując ukryć, jak bardzo jestem wściekła. Nienawidziłam, gdy coś szło nie po mojej myśli.
- Dobra, podzwonię jeszcze i zobaczę, co da się zrobić - uśmiechnął się pokrzepiająco i wyszedł.
Znów włączyłam radio. Cross Canadian Ragweed śpiewali o chłopakach z Oklahomy, którzy nie umieją zwijać skrętów, a ja powoli sączyłam kawę, którą przyniósł mi Noel. Ta akcja musiała się udać. Nie widziałam innej opcji...
*
Równo z wybiciem godziny dwudziestej drugiej pod naszym domem zawitał czarny mini van. Za jego kierownicą siedział przygarbiony syn Carla Freemana w staroświeckich okularach przeciwsłonecznych na nosie. Bez słowa weszliśmy do środka. Nawet się nie przywitaliśmy. Daniel Freeman uważał nas za leni ze skłonnością do sadyzmu, a my uważaliśmy go za świętoszkowatego męczydupę, więc panowała między nami swoista równowaga. Jechaliśmy pustymi ulicami miasta dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Na niebie nie było ani jednej gwiazdy, a księżyc ginął gdzieś za kłębiącymi się popielatymi chmurami.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, wysiedliśmy z samochodu, dając znak naszemu kierowcy, by czekał na nas na tyłach budynku. Owym budynkiem była zdewastowana fabryka z rozwalonymi kominami i powybijanymi szybami postawiona zupełnie niepotrzebnie między wieżą ciśnień a dużą tablicą reklamującą chińszczyznę z knajpy w centrum miasta. Ruszyliśmy w stronę zardzewiałych drzwi, z których miejscowo odpadała wyblakła, czerwona farba. Ignorując napis głoszący "NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY", rozbroiliśmy zamki i wsypaliśmy się do środka. Było ciemno. Z sufitu, na grubych łańcuchach zwisały surowe żyrandole, które lekko zachwiały się wraz z podmuchem chłodnego powietrza.
Wren wyjął z kieszeni latarkę i pospiesznie ją uruchomił, rzucając blade światło na każdą ze ścian po kolei. Szereg brudnoszarych betonowych kloców pokrytych przerdzewiałą blachą falistą wyłaniał się spod wymalowanych spray'em bohmazów wyśmiewających poszczególne drużyny sportowe spoza miasta.
- Dobra - klasnęłam w dłonie - Noel obstawiaj główne wejście od zewnątrz, Kevin od wewnątrz. Wren, na początku staniesz przy schodach. My idziemy na górę. Dawaj latarkę.
Nasze kroki odbijały się echem od ścian, a ja miałam wrażenie, że to najgłośniejsze echo, jakie w życiu słyszałam. Dangersi nie byli głupi, a ten towar- logicznie rzecz biorąc- mógł być pułapką.
- Mam coś! - krzyknęła Effie, w nagłym przypływie euforii zapominając o tym, że powinniśmy zachować ciszę.
Swoje gęste, lekko kręcone włosy spięła w gruby koński ogon, który wyglądał, jakby zaraz miał się zbuntować i rozsypać na wszystkie strony. Jej długie, szczupłe nogi opinały czarne, przetarte w okolicach kolan spodnie, a na szarą bokserkę narzuconą miała lekką, skórzaną kurtkę. Wyglądała dziś seksownie jak cholera - jak zwykle zresztą.
Podbiegłam do niej i wraz z nią pochyliłam się nad stertą pudeł podpisanych niestarannie czarnym markerem "SUBSTANCJE TOKSYCZNE. NIE DOTYKAĆ".
- Kto trzyma substancje toksyczne w kartonach? - spytałam, spoglądając z niedowierzaniem na napis, w którym poznałam niedbały, nieco dziecinny charakter pisma Louisa Tomlinsona i już wiedziałam, że dobrze trafiłyśmy.
Effie wyjęła scyzoryk spod kurtki. Powoli przecięła nim taśmę okalającą górną pokrywę i odchyliła wieko, a naszym oczom ukazał się całkiem spory skład amunicji.
- Ładnie się bawią - mruknęła, wyjmując spod nich niemały worek z białym proszkiem.
- Nikt nie wytrzymałby z Tomlinsonem bez dragów - zauważyłam, a ona tylko przyznała mi rację.
- Niestety, nie będą mieli wyboru - wyszczerzyła się i podbiegła do kolejnego kartonu, wymachując ostrym narzędziem na wszystkie strony.
- O ja... - zaczęła grzebać w największym z pudeł, po czym stanęła przede mną z wiatrówką w dłoni. - Przecież to jest Crosman 1377, nam się nie przyda, ale jest kolekcjonerski. Przestali je produkować jakieś dwadzieścia lat temu. Wiesz, jak bogaci będziemy, kiedy go sprzedamy?
Byłam pewna, że zaświeciły mi się oczy. Jak zawsze, kiedy perspektywa posiadania ogromnego majątku była na wyciągnięcie mojej ręki.
- Chłopaki, mamy to! - krzyknęłam - Wren, zadzwoń po ministrancika, żeby podjechał.
- Robi się!- wrzasnął, a ja byłam pewna, że właśnie zasalutował.
Nie musieliśmy długo czekać, a pod jednym z okien rozległo się trąbienie.
- Co za skończony matoł - uderzyłam się otwartą dłonią w czoło.
Jeszcze tego nam tu brakowało, żeby jakiś nieskoordynowany Daniel narobił rumoru i sprowadził policję. Nie baliśmy się gliniarzy. Tak naprawdę byli dla nas zupełnie nieszkodliwi. Ja sama byłabym w stanie pokonać pięciu bez niczyjej pomocy. I nikt by nie gadał. "Jeśli coś zobaczysz, powiedz coś" to cholernie chwytliwy slogan, najpierw jednak trzeba coś zobaczyć. Ludzie nie widzą, bo nie chcą. Wcale im się nie dziwię- żyją w Doncaster, a tutaj nie dzieje się dobrze.
- Ja pierdolę! - wydarł się Kevin - Jadą tutaj!
Nie musiałam pytać, o kogo chodzi, bo było to dość logiczne. Serce zaczęło mi walić tak szybko, że bałam się, że za moment wyleci. Nie mogliśmy zrezygnować. Nie teraz, przecież byliśmy już tak blisko.
Już po kilku sekundach całą piątką wyrzucaliśmy pudła przez okno do Daniela, który dopiero teraz wczuł się w powagę sytuacji i porządnie wziął się za pracę. Gdyby nas nakryli, nie byłoby mowy o szczęśliwym zakończeniu- także dla niego.
Usłyszałam samochód zatrzymujący się z głośnym piskiem opon na grubym żwirze i trzask zamykanych drzwi pojazdu.
Momentalnie zrezygnowaliśmy z pięciu niewielkich kartonów tłoczących się w jednym z rogów pomieszczenia i zgromadziliśmy się przy oknie. Nie pamiętam, kiedy cokolwiek w moim życiu działo się w tak ogromnym tempie. Szybka ocena sytuacji- prawie cztery metry nad ziemią- i pierwszy skok w wykonaniu nieustraszonego Kevina, któremu po wypiciu sześciu piw wszystko było jedno. Na głównej hali rozległo się echo mocnych kroków i czyiś śmiech. Ręce zaczęły mi się trząść i ledwo udało mi się nad sobą zapanować, kiedy Noel opuścił budynek zaraz po Effie. Wren wyskoczył jako czwarty.
Stanęłam w futrynie i głośno przełknęłam ślinę, gdy uderzyło we mnie mroźne wręcz powietrze. Wraz z momentem, w którym Freeman odpalił silnik, ktoś chwycił mnie za stopę i straciłam równowagę. Z impetem uderzyłam głową w zimną posadzkę.
- Kto pod kim dołki kopie, Lennon, ten sam w nie wpada - usłyszałam - Znasz to przysłowie?
Powieki zaczęły mi powoli opadać i straciłam kontakt ze światem. Gdzieś w oddali słyszałam pierwsze akordy "Whiskey Bent and Hellbound", które w tamtej chwili wydawały się być najpiękniejszymi akordami, jakie kiedykolwiek zostały stworzone.
Od Autorek:
Hej, jak mijają Wam wakacje? Jak Wam się podoba rozdział? Macie już swojego ulubieńca w opowiadaniu, czy wciąż szukacie? :)
Co uważacie o tacie Effie? PS Możecie go znaleźć w zakładce bohaterowie :)
Jak widzicie akcja nie poszła zbyt dobrze, bowiem Bree została złapana. Jakieś sugestie, co się z nią stanie?
Bardzo dziękujemy za wszystkie komentarze, wyświetlenia i obserwatorów. To bardzo dużo dla nas znaczy i prosimy o więcej :)
Jak podoba się Wam szablon? Piszcie wszystko w komentarzach! :)))
Pozdrawiamy <3
Piękny szablon. Podoba mi się rozdział jak i wasz blog. Pozdrawiam i życzę weny.
OdpowiedzUsuńJej *.* świetny
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się że złapią bree bosko czekam na piątek :3
OdpowiedzUsuńSiedzę w domu i nic nie robię. To tyle jeśli chodzi o moje wakacje :)
OdpowiedzUsuńRozdział mega! Moimi ulubieńcami zdecydowanie są Effie i Harry (jeszcze nie wiem jak ich nazywać, może Erry).
Chciałabym mieć takiego tatę jak Effie... + ciekawi mnie relacja Harrego z Brucem.
Mam nadzieję, że Louis nic jej nie zrobi! Bo, że to Lou nie mam wątpliwości.
super szablon!
Weny i do piąteczku.
<3 <3 <3
Jeju, jaram się waszym opowiadaniem i to totalnie! :*
OdpowiedzUsuńMoja mistrzyni Iza, daje nam tutaj popalić i po prostu czytając jej twórczość jestem wniebowzięta. Normalnie jesteś fenomenalna! Dałaś czadu w tym rozdziale. Ale oczywiście druga autorka tego opowiadania powaliła mnie na końcówcę i śmiałam się jak głupia czytając w jaki sposób rozmawia z Noelem. "Cukier o smaku kawy" XD haha. Jesteście niesamowite! Czekam na dalszy ciąg! Pozdrawiam, Weronika :*
Świetny ! Zaczęłam czytać twoje opowiadanie i jestem pod wielkim zdziwieniem. Zaimponowałaś mi twoje opowiadania są wciągające i zajebiste. Nie mogę sie doczekać kolejnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńO jejku *-* Matko, świetny rozdział!
OdpowiedzUsuńŚwietny ;) Uwielbiam Effie ^^ Do następnego :p
OdpowiedzUsuńKurwa
OdpowiedzUsuńPisze ten kom drugi az bo moj zejebany telefon jest zjeabany.
Wczesniej pisalam ze dziwi mnie reakcja ojca effie z stylesem. Czy tylko ja czuje ze to jest podejrzane? Albo to moj glupi mozg.
Obie mnie zaskakujecie
I uwielbiam wkurzkna bree
Pieknie towrzycie bohaterki
Uklon
I mam nadzieje ze tomo jej nic nie zrobi bo dostanie w jaja.
Przperaszam ze tak krotko ale pisze to juz drugi raz i jestem zla
Po drugie jestem na tel i medal dla was jak to odczytacie
Po trzecie brat mi robi obiad i tak mi slinka cieknie ze tylko mysle o jedzeniu i nie moge sie skupic na pisaniu.
Uwielbiam was pozdrawiam :*
BOSKIE *,* i szblon też <3 a moim ulubieńcem jest zdecydowanie Harry, i czy tylko ja tak czuję że jemu podoba sie Effie ( i odwrotnie) ? ;) Ale mam nadzieje że TAK XD
OdpowiedzUsuńto jest takie cudowne ! Uwielbiam te ff! Może i tylko dwa rozdziały, ale już wiem, że to będzie coś !
OdpowiedzUsuńJakoś tak strasznie polubiłam Bree, jest cudowna! Świetnie to dziewczyny opisujecie, na prawdę bomba!
Swietny, czekam na next <3
OdpowiedzUsuńGenialne opowiadanie! WOW <3 Jeśli chodzi o ulubieńców to kocham Effi i Hazze oraz Bree i Lou. Na ten moment nie jestem w stanie powiedzieć , których wole bardziej. Umm ciesze się ,że B została złapana to bardzo podniecające :p hahaha
OdpowiedzUsuńDobra mam pytanie: Czy rozdziały będą dodawane regularnie? Jeśli tak to co ile?
Pozdrawiam i życzę weny :*
Jakie cudne opowiadanie :D
OdpowiedzUsuńNwm jak można tak pisać... Macie wielki talent!!
Moi ulubieńcy to zdecydowanie Effie i Hazz <3 ale Bree też bardzo lubię xd
jestem ciekawa co stanie się dale... czekam na nn
xxx
możesz wpaść do mn na www.pain-harrystyles-fanfiction.blogspot.com ??
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCoś im nie pykło ;/ nie dobrze...
OdpowiedzUsuńRozdział super :D
*o* cudoo
OdpowiedzUsuńGenialny. Ale mam pytanie z czego jest ten gif z Effy z szlugiem? :)
OdpowiedzUsuńGenialny ;) a z czego jest ten giff z Effie i szlugiem ? :)
OdpowiedzUsuń