Całkowicie zignorowałam zalecenie Janis, by nie spożywać alkoholu podczas zażywania leków przeciwbólowych i wraz z Kevinem byliśmy w trakcie otwierania trzeciej butelki czerwonego wina.
Co może mi się stać? W najgorszym wypadku umrę, ale, bądźmy szczerzy, skoro nie stało się to do tej pory, to dlaczego miałoby stać się właśnie teraz?
- Czy ona naprawdę myśli, że te jęki uchodzą naszej uwadze? - wzniosłam oczy do nieba, słysząc, jak moja przyjaciółka szczytuje w sąsiednim pokoju.
- Za odgłosy ekstazy Effie i Hazzy - prychnął mój towarzysz, dosyć nieudolnie puszczając mi oczko i uniósł kieliszek do góry, by wznieść toast tak, jakby to w ogóle było nam teraz potrzebne.
Wybuchnęłam głośnym śmiechem, przysunęłam swój kieliszek od ust i prawie zadławiłam się, biorąc łapczywy łyk.
- Ostrożnie - wybełkotał Segel, po czym przypadkiem wylał odrobinę cieczy na swoją bladoniebieską koszulę - Ups, będzie plama. W naszej rodzinie to niedopuszczalne.
Na moment odstawił napój na etażerkę i zaczął trzeć przebarwienie końcem rękawa, tylko pogarszając sytuację.
Ojciec Kevina był żołnierzem. Zginął, kiedy chłopak miał niecałe pięć lat, podczas misji w Afganistanie. Jego matka popadła wówczas w depresję, która wywołała łańcuch chorób. Wkrótce całkowicie zawładnęły jej organizmem i przestała sobie z nimi radzić. Zmarła trzy lata po mężu i osierociła czterech synów.
Ralph, najstarszy z nich, był obecnie prawie czterdziestoletnim, obrzydliwie bogatym mężczyzną, który zamieszkiwał okolice Los Angeles wraz z żoną i trójką przeuroczych dzieci.
Stanley, drugi w kolejności, zajmował bardzo cienioną posadę rzecznika praw obywatelskich, a ponadto założył fundację na rzecz kobiet ciężarnych, która bardzo prędko stała się popularna na całym świecie.
Jeremy robił właśnie profesorat z medycyny i zarabiał krocie dzięki sprzętom leczniczym, które wynalazł.
Kevin całkowicie stracił z nimi kontakt i niejednokrotnie wspominał, że wcale tego nie żałuje, co prawdopodobnie było zgodne z rzeczywistością. Żył zupełnie inaczej niż oni. Może nie był prezesem General Motors i nie kręcił rozbieranych scen miłosnych z Kate Winslet, a do idealnego stanu trzeźwości było mu bardzo daleko, lecz miał wszystko, co mógłby sobie wymarzyć i nie powinien niczego im zazdrościć.
- Kupi się nową - zrezygnowany machnął ręką i ponownie wziął do ręki nóżkę kieliszka. - Twoje zdrowie, Lennon.
- I twoje - kiwnęłam głową, uśmiechając się ciepło.
W radio, które ledwie stało na jednej z moich szafek, zabrzmiały pierwsze dźwięki "Sweet Home Alabama", a ponieważ oboje uwielbialiśmy muzykę country, Kevin zaczął kiepsko imitować dźwięki harmonijki i drzeć się w niebo głosy, kompletnie nie zwracając uwagi na tekst i melodię, choć doskonale ją znał. Dzięki niemu całkowicie zapomniałam o bólu. Byłam mu ogromnie wdzięczna za to, że był ze mną w takim momencie i po raz kolejny uświadomiłam sobie, jaką szczęściarą jestem, mając ich wszystkich przy sobie - fałszującego Kevina, Effie pieprzącą się za ścianą, Wrena, wyżywającego się znów na swoim telewizorze, co mogliśmy bardzo wyraźnie usłyszeć w przerwach między "Och" i "Ach" ze strony sypialni Bates, oraz Noela i jego przeklętego kociaka, Adolfa, którego już zdążyłam szczerze znienawidzić. Moja rodzina była daleko ode mnie, ale znalazłam nową. Lepszą.
- Lord, I'm coming home to you! - wyryczał na koniec, niemalże idealnie naśladując głos Van Zanta.
- Dosyć tego dobrego! - w pokoju pojawiła się Janis z butelką wody, którą szybko podmieniła z butelką wina, licząc na to, że nie dostrzeżemy różnicy.
- Lord, I'm coming home to you! - wyryczał na koniec, niemalże idealnie naśladując głos Van Zanta.
Spojrzeliśmy na siebie i po kilku sekundach nie mogliśmy opanować śmiechu.
- Powiedz to samo tym za ścianą - poprosiłam.
- Chciałabym - przytaknęła. - Musisz zażyć leki.
- Nic mnie nie boli - wymamrotałam.
- Bo jesteś schlana! - ryknął Kevin i, nie mogąc utrzymać równowagi, z hukiem spadł z krzesła.
Tym razem wybuchnęliśmy śmiechem wszyscy troje.
- Bree, powinnaś się trochę przespać - powiedziała w końcu czerwonowłosa, kiedy udało jej się opanować.
- Wypraszasz mnie, Jones? - Kevin spojrzał na nią spode łba, podnosząc się z podłogi.
Ta kiwnęła tylko głową, a on bez zbędnych potyczek słownych wyjął jej do połowy opróżnioną już butelkę wina z dłoni i chwiejnym krokiem opuścił pomieszczenie, przesyłając mi buziaka na odchodne. Zanim Janis zamknęła drzwi, usłyszałam jeszcze jak śpiewa pojedyncze linijki "Sweet Home Alabama" oraz jak upada na schodach. Po tym, jak pielęgniarka poprawiła mi poduszkę, poszła w jego ślady, nie odstawiając na szczęście podobnego cyrku, a ja powoli zamknęłam oczy.
*
*
Obudziłam się dopiero nazajutrz i dopiero wówczas uświadomiłam sobie, jak bardzo brakowało mi snu. Obok mojego łóżka siedziała Effie, popijając parującą herbatę, która prawdopodobnie została tutaj przyniesiona dla mnie.
- Co moje to i twoje - mruknęłam pod nosem, jednak wystarczająco głośno, aby mogła to usłyszeć i zorientować się, że już nie spałam.
- Jak się czujesz? - zapytała, podając mi prawie pusty kubek, a sama wsunęła sobie ciastko do ust z nadzieją, że tego nie zauważyłam.
- Lepiej - uśmiechnęłam się blado, odbierając od niej naczynie i dopijając resztki z dna - Czy Janis była już u Louisa?
- Bree, mówiłam ci przecież, że to nie jest dobry pomysł - jęknęła zrezygnowana Effie, wywracając oczami.
Dobrze, może miała trochę racji, ale nie widziała wtedy tak, jak ja. Nienawidziłam go całym moim sercem, ale teraz wyglądał jak dziecko, a przecież dzieci, nawet tych najokropniejszych, nie zostawia się w potrzebie. Poza tym całkiem niedawno byłam na jego miejscu i modliłam się o pomoc.
- Zatamujcie chociaż krwawienie - poprosiłam.
- Niczego nie będę mu tamować! - zaprotestowała dobitnie, podkreślając swoją nieugiętość poprzez powstanie z miejsca i zaciśnięcie dłoni w pięści. - Chyba, że dostęp do tlenu!
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- To sama to zrobię! - krzyknęłam, jednak nie było to dobrym posunięciem.
- Nie ruszysz się stąd, Bree - zabrzmiała jak matka troszcząca się o swoją córkę, a ja nie potrzebowałam matki. Potrzebowałam przyjaciółki.
- Gdyby to Harry był ranny, chciałabyś mu pomóc - stwierdziłam. - A jest jeszcze większym kutasem, niż Louis! I to jest sprawiedliwe?!
- Dobrze wiesz, że nie! - wrzasnęła, wyrzucając ręce w powietrze. - Poza tym, Harry to zupełnie coś innego.
- Bo, gdyby mu się coś stało, nie miałabyś się z kim pieprzyć! - warknęłam, od razu żałując moich słów. Co się ze mną działo do jasnej cholery?! Jak mogłam powiedzieć coś takiego najważniejszej osobie w moim życiu?!
Zarówno po moim policzku, jak i po policzku Effie spłynęły pojedyncze łzy, które obie szybko otarłyśmy. Widziałam, jak Bates nerwowo przygryza wnętrze swojej jamy ustnej i jak rozszerzają jej się nozdrza. Szykował się wybuch, jednak byłam na niego gotowa. To ja zapaliłam tę bombę i to ja stanę się jej ofiarą.
- Nie masz o niczym pojęcia! - huknęła w końcu.
"Puf", zadźwięczało mi w uszach, więc starałam się odsunąć od siebie te głupie odgłosy.
- Zachowujesz się jak głupi bachor! - kontynuowała. - Jesteś naiwna! On może robić z tobą, co tylko zechce, a ty i tak mu ufasz! To jest chore!
Spojrzała na mnie smutnymi oczami i pospiesznie skierowała się w stronę drzwi, które zamknęła z głośnym trzaskiem, kiedy tylko wyszła z sypialni.
Głośno zawołałam Janis i opadłam na poduszkę. Na szczęście nie musiałam długo na nią czekać.
- Co się stało, maleńka? - spytała, stając przy moim łóżku.
- Chyba będę potrzebowała tych nieszczęsnych leków - westchnęłam. - Trochę boli.
Uśmiechnęła się do mnie ciepło i wyjęła z kieszeni grubego swetra fiolkę z tabletkami, jakby tylko na to czekała całe swoje życie.
- Dziękuję - wysapałam, kiedy specyfik wylądował w moim żołądku i kojące substancje rozeszły się po moim organizmie.
- Czy jakoś jeszcze mogę ci pomóc, słonko? - zapytała, szczelniej przykrywając mnie kołdrą.
- Uzdrów Louisa, Janis- mruknęłam. - Proszę. Przynajmniej zatrzymaj ten cholerny krwotok.
- Jeżeli poczujesz się przez to lepiej - kiwnęła głową i po raz kolejny uniosła kąciki ust.
Z drugiej kieszeni wyjęła opakowanie z przezroczystą cieczą i wymieniła kroplówkę.
- Włączysz radio? - poprosiłam, kiedy była w połowie drogi do wyjścia.
- Jasne - zawróciła i skierowała się w stronę starego rzęcha.
Nacisnęła największy guzik, a od moich uszu odbił się fatalny wręcz kawałek Nicki Minaj, którego tytułu nawet nie znałam.
- Outlaw Country, jeżeli można - wychrypiałam.
Przekręciła gałkę w lewo, a z głośników popłynął kojący głos Sary Carter. Zmrużyłam oczy i zupełnie przypadkowo wymamrotałam zbitek słów, których sens zrozozumiałam dopiero teraz. "Poprzedniej nocy leżałam na ciepłym, puchowym łóżku obok męża i dziecka. Dzisiaj leżę na zimnej, zimnej ziemi przy Black Jack Davidzie".
Z perspektywy Effie.
Byłam zła, ale chyba bardziej zraniona i smutna. Kłótnie z Bree zawsze zostawiały na mojej skórze niewidzialny znak, który piekł i dawał się we znaki każdego dnia.
Nienawidziłam tego, że byłam z nią tak blisko, nienawidziłam tego, że tak bardzo była dla mnie ważna. Przez całe swoje życie uczyłam się, aby nie przywiązywać się do ludzi, ponieważ oni zawsze odchodzą. Nic nie jest stałe w naszym życiu, a przede wszystkim drugi człowiek. Wszystko się zmienia i znika jak mgła po dżdżystym poranku. Nie chciałabym stracić Bree, ale nasze kłótnie są nie do wytrzymania. Może przesadzałam, ale to naprawdę było dla nas ciężkie. Jednak w przyjaźniach chyba tak jest - najpierw jest pięknie i prosto, ale potem zaczynają się schody i wszystko zaczyna się chrzanić.
Siedziałam w kuchni przy stole, patrząc bez celu w jeden punkt. Moje oczy były pełne łez, ale nie wiedziałam dlaczego. Po co miałabym płakać? To tylko kłótnia, nic wielkiego, ale ostatnio wszystkie emocje atakowały we mnie ze zdwojoną siłą. Czułam się taka mała w porównaniu do tego świata, nie wiedziałam, co się ze mną dzieje.
- Ef, chcesz potrzymać Adolfa?
Nie zareagowałam na zabawny głos Noela, który był dzisiaj w wyśmienitym humorze. Ten kot chyba naprawdę był dla niego ważny skoro tak się cieszył z jego powodu. Chyba zaczynałam majaczyć.
- Co jest? - usiadł na przeciwko mnie, wypuszczając kota ze swoich objęć.
- Nic takiego - wzruszyłam ramionami, przyglądając się Adolfowi, który stawiał dumne kroki, ocierając się o szafki.
- Kłamiesz - westchnął. - Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć.
- Wiem - wymusiłam uśmiech i zaczęłam udawać szczęśliwą. - Mam chyba po prostu zły dzień.
- Na pewno?
- Oczywiście, nie masz się czym martwić.
Noel z uwagą mi się przypatrywał, gdy wstawałam z drewnianego krzesła, po czym podeszłam do szafki, w której trzymaliśmy różne noże. Wren kochał gotować, a jego zapiekanka ziemniaczana biła na głowę wszystko. Otworzyłam szufladę i wyjęłam największy nóż jaki posiadaliśmy. Przejechałam ostrzem po palcu, z którego momentalnie pociekła stróżka szkarłatnej krwi. Uśmiechnęłam się na widok tego zjawiska, wyobrażając sobie, że to krew Allie King. Ta blond dzidzia pożałuje, że chciała zabić mnie i moich przyjaciół w klubie, że mnie otruła. Chcę widzieć ich łzy, a potem dopadnę Tomlinsona i go zatłukę, potem będzie Frank i Travis, chociaż może tego drugiego bym oszczędziła, bo lubiłam drania. I na koniec zostałby Harry, mój Harry, którego nienawidziłam tak mocno, że nie da się tego wyrazić słowami. Zabrał mi ojca, miasto, a nawet chwałę. Nadszedł czas, aby się zemścić i jeżeli Bree miała zamiar mnie znienawidzić, to niech tak się stanie, bo już mi na niczym nie zależy.
- Effie, co ty robisz? - spytał przejętym głosem Noel.
- Czas dokonać zemsty - uśmiechnęłam się bezczelnie, a on rozszerzył oczy do granic możliwości i zbladł.
- Nie - zaprzeczył.
Byłam zła, ale chyba bardziej zraniona i smutna. Kłótnie z Bree zawsze zostawiały na mojej skórze niewidzialny znak, który piekł i dawał się we znaki każdego dnia.
Nienawidziłam tego, że byłam z nią tak blisko, nienawidziłam tego, że tak bardzo była dla mnie ważna. Przez całe swoje życie uczyłam się, aby nie przywiązywać się do ludzi, ponieważ oni zawsze odchodzą. Nic nie jest stałe w naszym życiu, a przede wszystkim drugi człowiek. Wszystko się zmienia i znika jak mgła po dżdżystym poranku. Nie chciałabym stracić Bree, ale nasze kłótnie są nie do wytrzymania. Może przesadzałam, ale to naprawdę było dla nas ciężkie. Jednak w przyjaźniach chyba tak jest - najpierw jest pięknie i prosto, ale potem zaczynają się schody i wszystko zaczyna się chrzanić.
Siedziałam w kuchni przy stole, patrząc bez celu w jeden punkt. Moje oczy były pełne łez, ale nie wiedziałam dlaczego. Po co miałabym płakać? To tylko kłótnia, nic wielkiego, ale ostatnio wszystkie emocje atakowały we mnie ze zdwojoną siłą. Czułam się taka mała w porównaniu do tego świata, nie wiedziałam, co się ze mną dzieje.
- Ef, chcesz potrzymać Adolfa?
Nie zareagowałam na zabawny głos Noela, który był dzisiaj w wyśmienitym humorze. Ten kot chyba naprawdę był dla niego ważny skoro tak się cieszył z jego powodu. Chyba zaczynałam majaczyć.
- Co jest? - usiadł na przeciwko mnie, wypuszczając kota ze swoich objęć.
- Nic takiego - wzruszyłam ramionami, przyglądając się Adolfowi, który stawiał dumne kroki, ocierając się o szafki.
- Kłamiesz - westchnął. - Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć.
- Wiem - wymusiłam uśmiech i zaczęłam udawać szczęśliwą. - Mam chyba po prostu zły dzień.
- Na pewno?
- Oczywiście, nie masz się czym martwić.
Noel z uwagą mi się przypatrywał, gdy wstawałam z drewnianego krzesła, po czym podeszłam do szafki, w której trzymaliśmy różne noże. Wren kochał gotować, a jego zapiekanka ziemniaczana biła na głowę wszystko. Otworzyłam szufladę i wyjęłam największy nóż jaki posiadaliśmy. Przejechałam ostrzem po palcu, z którego momentalnie pociekła stróżka szkarłatnej krwi. Uśmiechnęłam się na widok tego zjawiska, wyobrażając sobie, że to krew Allie King. Ta blond dzidzia pożałuje, że chciała zabić mnie i moich przyjaciół w klubie, że mnie otruła. Chcę widzieć ich łzy, a potem dopadnę Tomlinsona i go zatłukę, potem będzie Frank i Travis, chociaż może tego drugiego bym oszczędziła, bo lubiłam drania. I na koniec zostałby Harry, mój Harry, którego nienawidziłam tak mocno, że nie da się tego wyrazić słowami. Zabrał mi ojca, miasto, a nawet chwałę. Nadszedł czas, aby się zemścić i jeżeli Bree miała zamiar mnie znienawidzić, to niech tak się stanie, bo już mi na niczym nie zależy.
- Effie, co ty robisz? - spytał przejętym głosem Noel.
- Czas dokonać zemsty - uśmiechnęłam się bezczelnie, a on rozszerzył oczy do granic możliwości i zbladł.
- Nie - zaprzeczył.
Prychnęłam lekceważąco, a następnie szybkim krokiem skierowałam się w stronę drzwi, które prowadziły do starej, brudnej piwnicy. Słyszałam spanikowany głos Noela, gdy wołał Kevina i Wrena, których głośny stukot butów słyszałam idealnie, gdy zbiegali ze schodów. Pchnęłam drzwi, które zaskrzypiały okropnie, drażniąc przy tym moje uszy. Stawiałam powoli kolejne kroki, schodząc z betonowych schodków. Do moich nozdrzy dobiegł zapach stęchlizny i wilgoci. Nigdy nie lubiłam tutaj przebywać i chyba właśnie dlatego osadziliśmy tutaj Dangersów.
- Effie, stój! - rzekł Kevin, a ja posłusznie zatrzymałam się na środku schodów, patrząc na niego wyczekująco. - Co chcesz zrobić?
- Zabić ich? - odpowiedziałam głupio pytaniem, a on uśmiechnął się szeroko.
- Widzicie? Nie możemy jej pozwolić! - krzyknął szeptem Keene.
- Noel ma rację, zaczekajmy - poparł go Wren.
- A ja uważam, że Effie ma rację - Kevin puścił mi oko. - I z chęcią jej pomogę.
Wren i Noel nie mogli nic zrobić, dlatego też puścili mnie i Kevina na dół. Słyszałam jak ktoś kaszlał i szeptał, wiedzieli, że nadchodzimy.
Wyjęłam z kieszeni klucz, po czym otworzyłam żelazną bramę, która była zabezpieczeniem przed ich ucieczką. Byli cwani, ale nie mogli tego przewidzieć.
Cała piątka siedziała z dala od siebie, przykuta łańcuchami, które przymocowane były do ścian. Cóż, nie ukrywajmy, że to był mój pomysł, lubiłam takie zabawy.
Uśmiechnęłam się jak psychopatka, widząc ich zmęczone twarze i pokaleczone ciała. Najlepiej z nich wszystkich trzymał się Styles, który wczoraj spędził ze mną miło czas, szkoda, że to ostatni raz.
- Jak się miewacie? - zapytałam, udając, że mnie to interesuje.
- Pierdolona suka - wymamrotał cicho Frank, ale i tak go usłyszałam.
Zacisnęłam usta w wąską linijkę, po czym podeszłam do niego pewnym krokiem i schyliłam się, aby moja twarz była na tym samym poziome co jego. Patrzyłam w jego ciemne oczy, które były pełne nienawiści i jedyne co czułam, to rozbawienie. Był taki żałosny i głupi, że to aż było śmieszne.
- Tiu, tiu, niezbyt mądre posunięcie - zachichotałam, a on skrzywił się, gdy delikatnie przejechałam ostrzem po jego skórze na policzku. - Mogę przycisnąć mocniej, a wtedy zranię Cię i obiecuję, że będzie bolało.
- Pieprz się - warknął i to było już przegięcie.
- Rozkuj go - zwróciłam się do Kevina, a on od razu wykonał moje polecenie.
Po chwili Frank leżał u moich stóp, a jego przyjaciele oglądali tą scenę z ogromnym zdziwieniem i strachem. Przykucnęłam za jego plecami, kładąc dłoń na jego nagim brzuchu.
- Wiesz, brzuch się ugina - zaczęłam mocno wciskać palce w jego skórę. - Tutaj masz okrężnicę jelita cienkiego, to gąbczasta rzecz, trudno ją nakłuć.
Wszyscy patrzyli na mnie niezrozumiale, ale po chwili jęknęli ze zdziwienia, widząc jak wbijam w jego brzuch mały nożyk, który tak naprawdę wyglądał jak gruba igła.
Spojrzałam na King, słysząc jej pisk i krzyk, abym przestała. Frank jęczał z bólu, nie mogąc się ruszyć.
- Coś się stało, Allie? - spytałam przesłodzonym głosem.
- Nie rób mu tego - wyszeptała, dławiąc się łzami.
- Jesteś żałosna - zaśmiałam się. - Nikt Ci nie mówił, że miłość, to najgorsza rzecz na świecie?
- Proszę - zapłakała, ale nie zrobiło mi się jej żal, chciałam grać dalej.
- Może powinnam dostać się do śledziony? - puściłam jej oko, sprawiając, że spojrzała na mnie z przerażeniem.
- Masz lepszy pomysł?
- Zabij mnie - wyszeptała. - Ja za niego.
Zmarszczyłam brwi, słysząc jej słowa. Chciała, abym ją zabiła i oszczędziła głupiego Franka, który nie zasługiwał na jej poświęcenie. Jak mogła być tak głupia? Czy właśnie tak działa miłość? Chcemy oddać życie za swojego kochanka, aby pokazać mu jak bardzo go kochamy? Cholernie głupie i jeśli miałam być szczera, to nigdy bym tego nie zrobiła. Mimo wszystko Allie przez te głupie poświęcenie zyskała w moich oczach, nie wiedziałam dlaczego, ale tak było. Może po prostu podziwiałam ją za to, bo ja nigdy nie mogłabym tego zrobić? Nie miałam pojęcia co zrobić i jak się zachować, ponieważ ta opcja nie wchodziła w grę, chociaż od zawsze pragnęłam jej śmierci.
- To zabawne - prychnęłam, opierając się o zimną, kamienną ścianę. - Naprawdę chcesz oddać życie za niego? Za tą waszą niby miłość? Proszę, nie ośmieszaj się.
- To że Ty tego nie rozumiesz, to nie oznacza, że to jest śmieszne - powiedziała śmiało patrząc mi w oczy. - Nigdy tego nie zrozumiesz.
Spojrzałam na Harry'ego, który siedział w kącie przykuty zardzewiałymi łańcuchami. Patrzył na mnie inaczej niż zawsze, jak na potwora. Nigdy wcześniej nie widziałam go takiego, to było dziwne i niezrozumiałe. Przecież też taki był, o co mu do cholery chodziło?
- Więc zrób to, zabij mnie, ale zostaw go.
Zacisnęłam zęby i dłonie w pięści. Z jakiegoś dziwnego powodu nie mogłam tego zrobić, ale wiedziałam, że przyda jej się nauczka. Powinna zrozumieć, że miłość jest dla ludzi słabych.
- Kevin, naucz Allie prawdy o miłości - zawróciłam się do swojego przyjaciela, który uśmiechnął się jak psychopata, ponieważ już od dawna czekał na ten moment.
Ostatni raz spojrzałam na Harry’ego, który nie odrywał oczu od mojej osoby. Może myślał, że po wczorajszym incydencie jednak ich nie zabijemy? Naprawdę mógłby być tak głupi? Nie zależało mi na nim, był moim odwiecznym wrogiem i marzyłam o tym, aby zginął.
Kevin podszedł pewnym krokiem do Allie, omijając Franka, który zwijał się z bólu. Chwycił ją za włosy, a ona pisnęła z bólu. Udawanie niewiniątka szło jej beznadziejnie.
Mężczyzna uniósł pięść w górę, po czym z całej siły uderzył ją w twarz. Louis odwrócił głowę, nie mogąc na to patrzeć, Travis zaciskał dłonie w pięści, a Harry cały czas patrzył na mnie. Nie mogłam zmienić zdania, musieli umrzeć i ponieść karę za swoje czyny.
Nagle do piwnicy wbiegł Wren, głośno dysząc. Przeraziłam się, widząc jego przestraszoną twarz, bowiem to był rzadki widok. Co mogło go tak wystraszyć? Coś stało się Bree?
- O co chodzi? – spytałam, przełykając głośno ślinę.
- Ktoś podpalił dom Dangersów – rzekł, a wszyscy zamarli na jego słowa. – Ale to nie wszystko, ktoś zabił wszystkich informatorów w mieście.
- To wy?! – Kevin wydarł się, ściskając za szyję King.
- Nie – zaprzeczył Harry, który był tak samo zszokowany jak ja. – Od tygodnia podejrzewaliśmy, że ktoś przyjechał do miasta, jak widać nie myliśmy się.
- Nowy gang? – spytał Wren.
- Potężny gang – wtrącił się Travis. – Chcą przejąć miasto.
- Nie zdobędą go – warknęłam. – To miasto jest nasze.
*
Siedziałam z chłopakami w salonie, myśląc, co zrobić. Nie spodziewaliśmy, że w mieście może pojawić się nowa grupa. Po co przyjechali? Przecież to nie ich miasto, nie są stąd, nie mogą. Pierwszy raz w życiu nie wiedziałam, co zrobić. Nigdy biznes nie sprawiał mi problemów aż do dziś. Nie mogłam pojąć tego, co się działo. Kim byli?
Wiedziałam, że ich nie pokonamy, ktoś musiałby nam pomóc i niestety mogli to zrobić tylko Dangersi. Pragnęli tego miasta tak samo mocno jak my i na pewno, także nie mogli znieść myśli, że ktoś bezkarnie siał chaos w Doncaster. Gdybyśmy połączyli siły, na pewno byśmy wygrali, nie było innej opcji.
- Dobrze, że jesteście tutaj wszyscy.
Do pomieszczenia weszła Bree, podtrzymując się szafek oraz ściany, aby nie upaść. Wciąż była słaba i bałam się jej powiedzieć o zagrożeniu. Syknęła cicho z bólu, siadając na miękkim fotelu, który zazwyczaj zajmowała, ponieważ był jej ulubionym. Jakiś antyk czy coś, niezbyt interesujące.
- Poczekaj, zanim coś powiesz, musisz coś wiedzieć – rzekł Kevin, opierając łokcie na kolanach, a dłonie zaplótł w „koszyczek”. – W mieście pojawiła się nowa grupa.
- Co? – otworzyła szeroko oczy, patrząc na nas niezrozumiale.
- Dokładnie – westchnął Noel, głaszcząc swojego przeklętego kota. – I są bardzo wrogo nastawieni.
- Co zrobimy?
- Uwolnimy Dangersów – przemówiłam. – Razem ich pokonamy.
- I myślisz, że to wypali? – prychnął Segel, a jego twarz wyrażała tylko wściekłość. – Gdy tylko ich uwolnimy, zabiją nas.
- Nie zrobią tego – pokręciłam głową, wierząc, że to co mówiłam, to prawda. – Na chwilę złączymy się w całość, a potem wszystko wróci do normy. Co o tym myślisz Bree?
- Myślę, że to dobry pomysł – powiedziała niechętnie. – Nic innego nie wymyślimy.
Kevin wywrócił oczami, mamrocząc coś pod nosem, a Wren i Noel nawet nie zareagowali.
Też nie chciałam z nimi współpracować, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Miałam nadzieję, że nie będę żałowała swojej decyzji i nie zawiodę swoich ludzi.
- A jaką Ty masz wiadomość? – zawrócił się Wren do Bree.
- Będziemy mieli gościa.
Od Autorek:
Cześć, co u Was słychać? Mam nadzieję, że odpoczywacie i jest u Was świetnie, bo od tego są wakacje, prawda?
Co uważacie o kłótni Bree i Effie? O dziwnym zachowanie Effie, nowym gangu no i cóż - nieznanym gościu?
Domyślacie się kto to jest? Piszcie swoje sugestie w komentarzach, bardzo nam na tym zależy. Uwielbiamy czytać wasze słowa, są bardzo motywujące.
Bardzo dziękujemy za komentarze, jesteśmy zadowolone, że wzięłyście sobie nasze słowa do serca. Mamy nadzieję, że pod tym rozdziałem, także będzie tyle opinii.
Jesteście najlepsze, kochamy Was! <3
Od Autorek:
Cześć, co u Was słychać? Mam nadzieję, że odpoczywacie i jest u Was świetnie, bo od tego są wakacje, prawda?
Co uważacie o kłótni Bree i Effie? O dziwnym zachowanie Effie, nowym gangu no i cóż - nieznanym gościu?
Domyślacie się kto to jest? Piszcie swoje sugestie w komentarzach, bardzo nam na tym zależy. Uwielbiamy czytać wasze słowa, są bardzo motywujące.
Bardzo dziękujemy za komentarze, jesteśmy zadowolone, że wzięłyście sobie nasze słowa do serca. Mamy nadzieję, że pod tym rozdziałem, także będzie tyle opinii.
Jesteście najlepsze, kochamy Was! <3