Jechałam ulicami Doncaster, słuchając głośno piosenki mojego ulubionego zespołu, który śpiewał o niepojętnej dla mnie miłości. Miłości, która była tak zła, że kochankowie pragnęli swojej śmierci. Toksyczna miłość? Nawet takiej nie doświadczyłam.
Niedzielą zawsze mało ludzi przechadzało się ulicami miasta, dlatego też, gdy przejeżdżałam obok jakiejś grupki osób od razu ich spojrzenia trafiały na mój samochód. Z resztą kto nie chciałby być posiadaczem pontiaca firebird? Piękny wóz, nie można temu zaprzeczyć.
Podobało mi się to, że dookoła nie było prawie nikogo. Lubiłam samotność, lubiłam włóczyć się sama po mieście. Nie bałam się, że któregoś dnia wrócę do pustego mieszkania i sama położę się spać. Było mi wszystko jedno.
Perfekcyjnie zaparkowałam przed moim ulubionym, albo raczej jedynym pubem w mieście, po czym wysiadłam z samochodu. Na dworze było dość chłodno, ponieważ przez ostatnie dwa dni cały czas padał deszcz, co było normalne.
Pchnęłam żelazne drzwi, a po chwili znajdowałam się w budynku. Do moich nozdrzy dobiegł zapach alkoholu i papierosów. Unosząc wysoko głowę szłam w stronę baru, za którym stał rudowłosy chłopak. Miał na imię Jim i pracował tutaj od zaledwie dwóch miesięcy, ale już go polubiłam za jego ciekawość i gadulstwo. Ogólnie nie lubiłam takich ludzi, ale Jim miał w sobie coś, co sprawiało, że go szanowałam. Cóż, jego szczęście.
- To samo co zawsze - rzekłam, siadając na stołku barowym.
- Masz dobry humor - uśmiechnął się, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę. Nie miałam dobrego humoru, w sumie rzadko taki miewałam. Byłam raczej neutralna.
- Czyżby? - uniosłam wysoko brwi, przejmując od niego szklankę z burbonem.
- W porządku, może i nie dobry, ale lepszy niż wczoraj!
Kąciki moich ust uniosły się ledwo zauważalnie do góry, bowiem jego optymizm był zaraźliwy. Zastanawiałam się, dlaczego postanowił pracować w tak strasznym miejscu jak to. To znaczy pub sam w sobie nie był zły, tylko każdy wiedział, że właśnie tutaj przychodzą najgorsze zmory miasta, a mianowicie dwa gangi - Devils i Dangers.
Devils to grupa, która należała do mnie i mojej jedynej, prawdziwej przyjaciółki Bree.
Zaś druga grupa należała do Harry'ego Stylesa i Louisa Tomlinsona, których nienawidziłyśmy całym sercem. Uważałyśmy, że zaśmiecali tylko nasze miasto i przeszkadzali nam w interesach. Jednak nie mogłyśmy ich wyrzucić, ponieważ byli zbyt silni i potrzebowałyśmy trochę czasu, aby zebrać wystarczającą ilość broni i wyszkolić ludzi, ale wierzyłyśmy, że kiedyś nam się uda przejąć pełną władzę.
Rozejrzałam się dookoła, chłonąc każdy szczegół pubu. Podobał mi się wystrój, panujący w pomieszczeniu. Ciemne drewno idealnie pasowało do krwistej czerwieni i czerni. Na całej przestrzeni rozstawione były stoliki i krzesła, a po lewej stronie były toalety. Jednak największą atrakcją był potężny bar, który zachwycał każdego miłośnika ciemnych kolorów.
- Masz jakieś ciekawe informacje dla mnie? - spytałam, a następnie upiłam łyk alkoholu, który przyjemnie podrażnił moje gardło.
- Ostatnio był tutaj ten Frank - szepnął, rozglądając się gorączkowo dookoła. - Był z nim jeszcze jeden, nie wiem jak ma na imię.
- Travis.
- Tak, właśnie - pokiwał głową. - Mówili coś o jakimś ważnym towarze.
- Kiedy i gdzie? - spytałam, patrząc na niego wyczekująco. To mogła być idealna okazja do zaatakowania. Już wyobrażałam sobie ich szał, gdy zniszczymy, albo przejmiemy ich transport.
- 10 Thorne Rd. Jutro o dwudziestej drugiej.
- Dzięki, Jim - uśmiechnęłam się szeroko, po czym wypiłam to co było w szklance. - Szkoda, że jesteś barmanem, byłbyś dobrym informatorem.
- Nie kręci mnie taki styl życia.
- Kto co lubi - wzruszyłam ramionami, ponieważ nie chciałam się z nim kłócić. Z resztą byłam pewna, że nie ośmieliłby się podnieść na mnie głosu, a tym bardziej nie dyskutowałby ze mną na ten temat. Widziałam często w jego oczach przerażenie, gdy na mnie patrzył, ale starałam się to ignorować. Był ostatnią osobą, którą teraz chciałabym zabić.
Przeniosłam swój wzrok na drzwi, które z hukiem się otworzyły, a do pomieszczenia wszedł największy pijak w tym mieście. Wysoki, dobrze zbudowany brunet podążał w moją stronę z ogromnym uśmiechem na ustach. Kevin usiadł obok mnie i pstryknął palcami, posyłając Jimowi znaczące spojrzenie. Przestraszony do granic możliwości barman od razu zaczął przygotowywać ulubiony napój Kevina, po czym podał mu go, patrząc wszędzie byle nie na niego.
Kevin był członkiem mojej grupy, a nawet przyjacielem, na którego mogłam liczyć. Lubiłam jego determinację, pijacką stronę, ale i ambicję, czy niezwykłe poczucie humoru. Codziennie sięgał po alkohol, ale gdy musieliśmy iść na akcję, albo wykonać ważne zadanie od razu trzeźwiał, co było nieprawdopodobne.
Oczywiście był też bardzo przystojny, a jego piwne oczy urzekały niejedną naiwną dziewczynę.
- Widzę, że nie marnujesz dnia - rzekłam, nawiązując do jego porannych drinków.
- Dzień bez upicia się jest dniem straconym - puścił mi oko, po czym ponownie zamoczył wargi w dziwnym napoju. - Ale przecież sama wiesz jak to jest.
- Zrobiłeś to o co Cię prosiłam? - zmieniłam temat, bowiem nie miałam ochoty na rozmowę z nim o moim życiu.
- Tak - odparł. - Broń powinna przyjechać jutro, albo pojutrze.
- Świetnie - uśmiechnęłam się. - Wszystko idzie zgodnie z planem.
- Myślisz, że nam się uda?
- Oczywiście. Zaczniemy od zniszczenia ich towaru.
- W końcu, myślałem, że już nigdy nie weźmiemy się do roboty.
Po tym jak zamówiliśmy kolejną kolejkę, zaczęłam mu opowiadać mój niedopracowany plan. Widziałam w jego oczach iskierki podekscytowania, które świadczyły o tym, że nie mógł się doczekać tego, co miało nastąpić. Kevin popierał mnie w stu procentach i uznał, że mój plan jest świetny i musi wypalić, jednak nie mogłam decydować sama, ponieważ Bree, także miała coś do powiedzenia w tej sprawie. Musiałam się z nią jak najszybciej spotkać, aby przedyskutować tą sprawę.
Gdy na zegarku wybiła godzina dwunasta, a do pubu przybyło więcej osób, postanowiliśmy wrócić do domu. Wyszliśmy z baru i rozeszliśmy się w swoje strony. Kevin wsiadł do swojego samochodu, po czym odjechał w stronę naszego domu.
Już miałam otwierać drzwiczki auta, gdy usłyszałam czyjś przeraźliwy krzyk. Byłam ciekawa, co się dzieje w drugiej alejce, bowiem właśnie stamtąd dochodziło łkanie i dziwne odgłosy. Ruszyłam w stronę muru, który dzielił mnie od zobaczenia zapewne okropnego widoku. Oparłam się o zniszczony mur, delikatnie wychyliłam, a moim oczom ukazała się dziewczyna, leżąca na ziemi. Nad nią stał dobrze zbudowany mężczyzna ubrany na czarno. Nie wiedziałam kim on jest, ponieważ stał tyłem do mnie, jednak coś mi mówiło, że to na pewno nie grzeczny chłopiec. Na sobie miał ciasne spodnie, które eksponowały jego szczupłe nogi oraz czarną bluzę, a na głowie kaptur.
Dziewczyna była piękną blondynką, która w tej chwili była brudna, roztrzepana i zapłakana. Na moich ustach pojawił się złośliwy uśmieszek, gdy mężczyzna przemówił, a jego ochrypły głos rozniósł się echem po alei. To był mój największy wróg i najgorsza bestia jaką poznałam czyli Harry Styles we własnej osobie.
- Jakie to dramatyczne - wyszłam z mojego ukrycia, powoli do nich podchodząc.
Mężczyzna od razu się obrócił, ukazując mi swoją niestety piękną twarz. Może i był draniem i idiotą, ale był cholernie przystojny.
- Co Ty do cholery robisz, Bates?
- Jak zawsze niemiły - wzniosłam teatralnie oczy do nieba. - Jak każdy kulturalny człowiek przyszłam się napić do baru i tak się składa, że twoja panienka tak się wydzierała, że musiałam tu przyjść.
- Fascynujące, ale możesz już iść - uśmiechnął się fałszywie. - Jak widzisz jestem zajęty.
- Co zrobiłaś, Kochanie? - spytałam, udając współczującą.
- Proszę pomóż mi - szepnęła, patrząc na mnie ze łzami w oczach. - Nie jesteś takim potworem jak on, zrozumiesz mnie.
Prychnęłam, zaciskając dłonie w pięści. Naprawdę ludzie myśleli, że jestem łagodniejsza niż Styles? Cóż, jeśli tak, to byli w dużym błędzie, bowiem Styles przy mnie był aniołem.
Spojrzałam na Harry'ego, który puścił do mnie oko, widocznie zadowolony z tego, że uważany był za gorszego. Może to dziwne, ale w naszym biznesie określenie gorszy znaczyło lepszy.
Zła do granic możliwości wyjęłam broń, którą zawsze miałam przyczepioną do paska spodni, a następnie wymierzyłam lufę w stronę dziewczyny, która zachłysnęła się powietrzem, nie mogąc powstrzymać szlochu. Myślałam tylko o jej krwi na moich rękach i euforii, która ogarnie moje ciało. Może i byłam chora, ponieważ lubiłam zabijać, ale nie chciałam pomocy. Urodziłam się po to, aby być kimś, tak jak mój ojciec.
- Mój potwór jest o wiele większy niż jego - syknęłam, patrząc wrogo w jej oczy. - Pamiętaj to jak będziesz smażyć się w piekle.
Dziewczyna otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale nie zdążyła wydobyć z siebie głosy, bowiem nacisnęłam spust, a kula przebiła jej czoło. Uśmiechnęłam się złośliwie, widząc krew, która wypływała z jej głowy. Leżała martwa na brudnej ziemi, a jej rodzina pewnie zastanawiała się, gdzie się podziała. Mały strumień dopłynął aż do moich butów i delikatnie je zabrudził. Piękny widok.
- Jesteś nienormalna? - krzyknął Styles, a ja spojrzałam na niego unosząc jedną brew do góry.
- O co Ci tym razem chodzi?
- Nigdy nie wpychaj nosa w nieswoje sprawy, bo następnym razem zemszczę się.
- Rany - otworzyłam szeroko oczy, a do ust przyłożyłam dłoń, aby udać przerażenie, jednak wiedział, że się z niego nabijam. - Mam krzyczeć teraz, czy za chwilę, bo w majtkach mam już mokro?
- Jesteś chora - popukał się w skroń. - Idź z tym do lekarza.
- Zaraziłam się od Ciebie - uśmiechnęłam się słodko. - A tak serio, to przydałby Ci się prysznic.
Otworzył szeroko buzię ze zdziwienia, a ja przeszłam obok niego wciąż z szerokim uśmiechem na twarzy. Nienawidziłam go tak bardzo, że ledwo powstrzymałam się przed przyłożeniem lufy do jego głowy. Cholerny idiota.
Byłam z siebie zadowolona bo mimo wszystko chyba wygrałam tą rundę. Pokazałam, że nie warto ze mną zadzierać i zdenerwowałam swojego największego wroga. Czy ten dzień może być lepszy?
*
Siedząc na wygodnej, czarnej kanapie wpatrywałam się w Bree, która rozważała mój plan.
Żadne z nas nie było specjalnie zaskoczone, kiedy Kevin poderwał się z miejsca i po chwili wrócił do nas z butelką drogiego alkoholu.
- Spotkałam dzisiaj Stylesa - mruknęła moja przyjaciółka od niechcenia, zgarniając ze stołu jeden z napełnionych już kieliszków, i zaczęła grzebać w kieszeni swojej kurtki, którą wciąż miała na sobie, gdyż prawdopodobnie była zbyt leniwa, aby ją zdjąć, w poszukiwaniu papierosów.
- I co? - spytał Noel entuzjastycznie.
Noel był specyficznym typem jak zresztą każdy w naszej grupie. Przeraźliwie poważnie traktował wszystko, co kiedykolwiek zostało powiedziane na temat jego wyglądu i spędzał przed lustrem prawdopodobnie więcej czasu, niż cała nasza czwórka razem wzięta. Przypuszczam, że niebawem pod kurtką będzie nosił grzebień zamiast pistoletu. Nie rozumiałam go, ale, o dziwo, szanowałam.
- Nic - Effie wzruszyła ramionami, zaciągając się przy tym nikotyną - Zabiłam jakąś dziewczynę, którą chciał zgwałcić. Dzień, jak co dzień.
Spojrzałam na nią z uśmiechem na twarzy. Okropnie cieszyłam się, że ją mam. Moim zdaniem, nie miała żadnych wad, a nawet jeśli... Cóż, zawsze potrafiła sprawić, by zmieniły się w zalety. Przykład: Effie Bates była prawdopodobnie najgłośniejszą osobą, jaką znam, ale to dobrze, bo potrafiła zrobić porządną zadymę, kiedy trzeba. Sprawiała wrażenie pewnej siebie, nawet nieco zarozumiałej, lecz czasami zamykała się w sobie. Miała dni, kiedy w ogóle z nikim nie rozmawiała i nie wychylała się zza ścian swojego zabałaganionego pokoju, widać było jednak, jak bardzo się starała, by być dla nas miła.
Kochałam ją całym moim sercem, poświęciłabym dla niej wszystko, co mam i wiem, że ona zrobiłaby dla mnie to samo.
- Jakie plany na wieczór? - zainteresował się Wren, prawdopodobnie usiłując wyrwać nas na jakąś szaloną imprezę w klubie Casablanca, w którym wręcz uwielbiał przebywać, gdyż mógł tam podrywać młode kobiety na swoje nieskomplikowane, aczkolwiek niezwykle widowiskowe sztuczki karciane.
- Ja odpadam! - zaapelowałam zapobiegawczo - Ktoś musi być trzeźwy... Oprócz Kevina, rzecz jasna.
Na te słowa mężczyzna pokiwał ciężką od nadmiaru trunku głową, która finalnie spoczęła na jego ramieniu, przymknął oczy i wykrzywił twarz w dziwacznym grymasie, jak to miał w zwyczaju czynić, kiedy ktokolwiek poruszył temat jego nałogu.
- Czyli robisz za podwózkę? - ucieszył się, na chwilę odzyskując umiejętność racjonalnego myślenia.
- Na to wygląda - westchnęłam- Bądźcie gotowi za piętnaście ósma. Nie czekam ani minuty dłużej.
Społeczeństwo z zewnątrz, nie znające nas, mogłoby pomyśleć, że jesteśmy niezorganizowaną grupą młodych ludzi, nie zajmujących się niczym konkretnym, szwędających się po klubach nocnych i popalających zioło w zaułkach. Ale to tylko pierwsza strona medalu. Po tej drugiej byliśmy mistrzami sabotażu, królami taktyki, a przede wszystkim- maszynami do zabijania. I było nam z tym dobrze.
*
Dojazd do klubu niemalże pustymi ulicami Doncaster zajął nam zaledwie kwadrans. Wysadziłam ekipę, która na czele z chwiejącym się niezgrabnie w rytm muzyki Wren'em, przekroczyła "skromne" progi placówki bez konieczności ukazywania dokumentów tożsamości. Rządziliśmy tym miastem, więc poproszenie o dowód osobisty przez ochroniarza skończyłoby się dla niego raczej nieciekawie.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy zostałam sama. Effie, Wren, Noel i Kevin byli dla mnie wszystkim, ale potrzebowałam chwili tylko dla siebie.
Odblokowałam ręczny hamulec i energicznie docisnęłam pedał gazu, z piskiem opuszczając dudniące basy muzyki rozrywkowej.
Zatrzymałam samochód dopiero na "bezpiecznym parkingu", który z momentem mojego pojawienia się na nim, znacznie stracił na bezpieczeństwie. Upewniłam się, że moja broń została dokładnie zablokowana i umieściłam ją w wewnętrznej kieszeni kurtki. Nie wybierałam się bez niej nigdzie, nie mogłam bowiem pozwolić sobie na ryzyko. W mieście była masa osób, czekających tylko na okazję, by mnie zniszczyć. Doskonale wiedzieli, że nigdy im się nie uda, a i tak nie tracili hartu ducha. To aż niewiarygodne.
Opuściłam pojazd i od razu uderzyło we mnie chłodne, wieczorne
powietrze. Oparłam się o maskę i wzięłam kilka głębokich oddechów. Jutro atakujemy Dangersów, zdobywamy nowy towar. Czułam się naprawdę doskonale i myślałam, że nic tego nie zmieni. Wtem usłyszałam donośny strzał dobiegający z pobliskiej uliczki i gromki, szyderczy śmiech. Strzał z pistoletu MAG-08 mogłam rozpoznać nawet, jeżeli w tym samym czasie naboje uwolniłoby jeszcze dwadzieścia innych, bo od lat używałam identycznego. A ten śmiech... Louis Tomlinson.
Puściłam się pędem, by zobaczyć, kto tym razem padł jego ofiarą. Po kilku zakrętach stanęłam tuż obok jednego z moich największych wrogów. Kilka metrów od niego leżał martwy, czarny kruk. On sam, odwrócony do mnie plecami, wymieniał amunicję w swojej broni.
- Pięknie się stoczyłeś - prychnęłam - O mój Boże, brakuje ci ludzi do zabijania?
Natychmiast się obrócił i wycelował we mnie swojego Mag'a. Ja tylko zmrużyłam oczy i wykrzywiłam usta w kpiącym uśmiechu.
- Nie dotkniesz mnie, Tomlinson - powiedziałam - Doskonale o tym wiesz.
- Nie bądź tego taka pewna, Lennon - warknął, po czym szybko skierował pistolet w górę i zastrzelił kolejnego ptaka, który upadł dziesięć centymetrów ode mnie- Ten jest dla ciebie...
- Romantycznie - mruknęłam na odchodne, teatralnie obracając się wokół własnej osi.
- Lennon! - wrzasnął za mną, gdy znikałam za rogiem - Wyglądasz seksownie, kiedy celuje się w ciebie pistoletem!
Postanowiłam zignorować jego jakże cenną uwagę i powolnym krokiem skierowałam się w stronę mojego samochodu. Wdrapałam się na przednie siedzenie. W myślach przeklinałam Tomlinsona za to, że jest takim przystojnym chujem. Kilka razy chyba nawet wypowiedziałam to na głos, lecz zostałam zagłuszona przez odgłosy spadających na ziemię czarnych kruków, które stały się dla mnie bardziej wyraźne.
Poczułam wibracje w kieszeni moich spodni i widząc fotografię mojej przyjaciółki na ekranie telefonu, przesunęłam po nim palcem.
- Breechodźżesztutajszybko - usłyszałam niezrozumiały bełkot.
- Co ty tam szemrzesz? - zaśmiałam się cicho, jednak odruchowo umieściłam kluczyki w stacyjce.
- Breeprzyjeżdżaj - mruczała.
Przez głos Shakiry, która teraz gościła w konsolecie DJ'a przeszył się niesamowicie głośny strzał.
- Ja pierdolę! - krzyknęłam - Już tam jadę, czekajcie!
Rzucając komórkę gdzieś na tyły, nadusiłam pedał gazu i ruszyłam, kompletnie nie patrząc przed siebie.
Trzęsły mi się ręce, nie miałam pojęcia, czego spodziewać się na miejscu. Miałam nadzieję, że nikt z moich przyjaciół nie ucierpiał. Z pijanej Effie nie mieli zbyt dużo pożytku, bo, w przeciwieństwie do Kevin'a, potrzebowała dłuższej chwili, by się otrząsnąć i zacząć trzeźwo myśleć. Strzelanina w klubie Casablanca- tego jeszcze nie było.
Wyleciałam z auta, zanim zdążyłam je do końca zatrzymać. Ono nie było teraz istotne; jeden telefon i załatwiają mi nowe. Wejście stało nieobstawione, najwyraźniej ochroniarze zostali "zaproszeni" do środka, by załagodzić sytuację. Byłam przekonana, że moja droga po raz kolejny dzisiejszego wieczoru skrzyżuje się z Dangersami, a kiedy walka toczyła się między nami, żaden ochroniarz, policjant, czy ktokolwiek mniej lub bardziej uzbrojony, nie miał prawa się wtrącać. Chyba, że bardzo nie lubił życia.
Wchodząc do klubu, wyjęłam pistolet i odblokowałam go.
Już po przekroczeniu progu dopadły mnie głośne krzyki i strzały. Znacznie przyspieszyłam kroku w obawie, że cała akcja rozegrała się beze mnie. W normalnej sytuacji nie obawiałabym się o moich przyjaciół, ponieważ byli bezbłędni w tym, co robili. Ale nie kiedy byli pijani.
- Jeżeli twój kumpel jeszcze raz dotknie moją dziewczynę, pozabijam was wszystkich bez żadnego zawahania! - darł się Frank, przyduszając prawie nieprzytomną Effie.
Wycelowałam bronią tuż obok jej twarzy, czym chwilowo przerwałam szarpaninę.
Rozejrzałam się dookoła. Klub był prawie pusty; w kącie leżał nieobecny Wren z rozciętą wargą i mamrotał pod nosem coś o najnowszej sztuczce karcianej, jaką prezentował przepięknej blondynce zanim uciekła, widząc Franka z pistoletem, przy jednym ze stołów siedział zlany w trupa Noel, obok którego leżało dwóch martwych ochroniarzy, jednak nigdzie nie widziałam Kevina.
- Panna Lennon - zaświergotał Frank, szczerząc się perfidnie na mój widok - Chciałaś zabić koleżaneczkę?
- Puść ją - zażądałam, a on uniósł powoli ręce do góry i pozwolił jej oddalić się od niego.
- Ona sama się puszcza - wzruszył ramionami - To dziwka.
Siedząc na wygodnej, czarnej kanapie wpatrywałam się w Bree, która rozważała mój plan.
Trochę denerwowałam się tym, że to tak długo trwa, ponieważ mogła mi od razu powiedzieć "tak" lub "nie". Często się ze sobą nie zgadzałyśmy i kłóciłyśmy, sprawiając, że chłopacy woleli przebywać poza domem niż z nami, jednak kochałyśmy się jak siostry i wiedziałam, że Bree oddałaby za mnie życie.
Moja przyjaciółka była piękną, wysoką, chudą brunetką o zabójczym spojrzeniu. Czasami sama obawiałam się jej brązowych tęczówek, które były jak ostrza. Bree Lennon była bezwzględna, nierozsądna, zabawna, inteligentna, sprytna i przebiegła, ale i miła dla przyjaciół i troskliwa. Miała niewinny wyraz twarzy, dlatego też na pierwszy rzut oka mogła wydawać się być bardzo spokojna i nikt nie posądziłby jej o okropne czyny, których dokonała. Pozory mylą.
- Nie podoba mi się - rzekła w końcu, a chłopacy siedzący obok mnie westchnęli zirytowani.
- Dlaczego? - w moim głosie słychać było gniew.
- Podpalenie ich towaru jest bez sensu - wywróciła oczami.
- Masz lepszy pomysł? - spytał Wren.
- Jak zawsze - uśmiechnęła się szeroko. - Ukradniemy ten towar.
Podobał mi się jej plan i był nawet lepszy niż mój, bowiem gdybyśmy ukradli im towar na pewno wpadliby w większy szał niż gdybyśmy go zniszczyli. Czasami Bree miała rację, ale tylko czasami.
- Świetnie - klasnęłam w dłonie. - Jutro będzie przełomowy dzień. Możemy już otwierać szampana, bo wygramy tą bitwę.
Z perspektywy Bree.
Żadne z nas nie było specjalnie zaskoczone, kiedy Kevin poderwał się z miejsca i po chwili wrócił do nas z butelką drogiego alkoholu.
- Spotkałam dzisiaj Stylesa - mruknęła moja przyjaciółka od niechcenia, zgarniając ze stołu jeden z napełnionych już kieliszków, i zaczęła grzebać w kieszeni swojej kurtki, którą wciąż miała na sobie, gdyż prawdopodobnie była zbyt leniwa, aby ją zdjąć, w poszukiwaniu papierosów.
- I co? - spytał Noel entuzjastycznie.
Noel był specyficznym typem jak zresztą każdy w naszej grupie. Przeraźliwie poważnie traktował wszystko, co kiedykolwiek zostało powiedziane na temat jego wyglądu i spędzał przed lustrem prawdopodobnie więcej czasu, niż cała nasza czwórka razem wzięta. Przypuszczam, że niebawem pod kurtką będzie nosił grzebień zamiast pistoletu. Nie rozumiałam go, ale, o dziwo, szanowałam.
- Nic - Effie wzruszyła ramionami, zaciągając się przy tym nikotyną - Zabiłam jakąś dziewczynę, którą chciał zgwałcić. Dzień, jak co dzień.
Spojrzałam na nią z uśmiechem na twarzy. Okropnie cieszyłam się, że ją mam. Moim zdaniem, nie miała żadnych wad, a nawet jeśli... Cóż, zawsze potrafiła sprawić, by zmieniły się w zalety. Przykład: Effie Bates była prawdopodobnie najgłośniejszą osobą, jaką znam, ale to dobrze, bo potrafiła zrobić porządną zadymę, kiedy trzeba. Sprawiała wrażenie pewnej siebie, nawet nieco zarozumiałej, lecz czasami zamykała się w sobie. Miała dni, kiedy w ogóle z nikim nie rozmawiała i nie wychylała się zza ścian swojego zabałaganionego pokoju, widać było jednak, jak bardzo się starała, by być dla nas miła.
Kochałam ją całym moim sercem, poświęciłabym dla niej wszystko, co mam i wiem, że ona zrobiłaby dla mnie to samo.
- Jakie plany na wieczór? - zainteresował się Wren, prawdopodobnie usiłując wyrwać nas na jakąś szaloną imprezę w klubie Casablanca, w którym wręcz uwielbiał przebywać, gdyż mógł tam podrywać młode kobiety na swoje nieskomplikowane, aczkolwiek niezwykle widowiskowe sztuczki karciane.
- Ja odpadam! - zaapelowałam zapobiegawczo - Ktoś musi być trzeźwy... Oprócz Kevina, rzecz jasna.
Na te słowa mężczyzna pokiwał ciężką od nadmiaru trunku głową, która finalnie spoczęła na jego ramieniu, przymknął oczy i wykrzywił twarz w dziwacznym grymasie, jak to miał w zwyczaju czynić, kiedy ktokolwiek poruszył temat jego nałogu.
- Czyli robisz za podwózkę? - ucieszył się, na chwilę odzyskując umiejętność racjonalnego myślenia.
- Na to wygląda - westchnęłam- Bądźcie gotowi za piętnaście ósma. Nie czekam ani minuty dłużej.
Społeczeństwo z zewnątrz, nie znające nas, mogłoby pomyśleć, że jesteśmy niezorganizowaną grupą młodych ludzi, nie zajmujących się niczym konkretnym, szwędających się po klubach nocnych i popalających zioło w zaułkach. Ale to tylko pierwsza strona medalu. Po tej drugiej byliśmy mistrzami sabotażu, królami taktyki, a przede wszystkim- maszynami do zabijania. I było nam z tym dobrze.
*
Dojazd do klubu niemalże pustymi ulicami Doncaster zajął nam zaledwie kwadrans. Wysadziłam ekipę, która na czele z chwiejącym się niezgrabnie w rytm muzyki Wren'em, przekroczyła "skromne" progi placówki bez konieczności ukazywania dokumentów tożsamości. Rządziliśmy tym miastem, więc poproszenie o dowód osobisty przez ochroniarza skończyłoby się dla niego raczej nieciekawie.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy zostałam sama. Effie, Wren, Noel i Kevin byli dla mnie wszystkim, ale potrzebowałam chwili tylko dla siebie.
Odblokowałam ręczny hamulec i energicznie docisnęłam pedał gazu, z piskiem opuszczając dudniące basy muzyki rozrywkowej.
Zatrzymałam samochód dopiero na "bezpiecznym parkingu", który z momentem mojego pojawienia się na nim, znacznie stracił na bezpieczeństwie. Upewniłam się, że moja broń została dokładnie zablokowana i umieściłam ją w wewnętrznej kieszeni kurtki. Nie wybierałam się bez niej nigdzie, nie mogłam bowiem pozwolić sobie na ryzyko. W mieście była masa osób, czekających tylko na okazję, by mnie zniszczyć. Doskonale wiedzieli, że nigdy im się nie uda, a i tak nie tracili hartu ducha. To aż niewiarygodne.
Opuściłam pojazd i od razu uderzyło we mnie chłodne, wieczorne
powietrze. Oparłam się o maskę i wzięłam kilka głębokich oddechów. Jutro atakujemy Dangersów, zdobywamy nowy towar. Czułam się naprawdę doskonale i myślałam, że nic tego nie zmieni. Wtem usłyszałam donośny strzał dobiegający z pobliskiej uliczki i gromki, szyderczy śmiech. Strzał z pistoletu MAG-08 mogłam rozpoznać nawet, jeżeli w tym samym czasie naboje uwolniłoby jeszcze dwadzieścia innych, bo od lat używałam identycznego. A ten śmiech... Louis Tomlinson.
Puściłam się pędem, by zobaczyć, kto tym razem padł jego ofiarą. Po kilku zakrętach stanęłam tuż obok jednego z moich największych wrogów. Kilka metrów od niego leżał martwy, czarny kruk. On sam, odwrócony do mnie plecami, wymieniał amunicję w swojej broni.
- Pięknie się stoczyłeś - prychnęłam - O mój Boże, brakuje ci ludzi do zabijania?
Natychmiast się obrócił i wycelował we mnie swojego Mag'a. Ja tylko zmrużyłam oczy i wykrzywiłam usta w kpiącym uśmiechu.
- Nie dotkniesz mnie, Tomlinson - powiedziałam - Doskonale o tym wiesz.
- Nie bądź tego taka pewna, Lennon - warknął, po czym szybko skierował pistolet w górę i zastrzelił kolejnego ptaka, który upadł dziesięć centymetrów ode mnie- Ten jest dla ciebie...
- Romantycznie - mruknęłam na odchodne, teatralnie obracając się wokół własnej osi.
- Lennon! - wrzasnął za mną, gdy znikałam za rogiem - Wyglądasz seksownie, kiedy celuje się w ciebie pistoletem!
Postanowiłam zignorować jego jakże cenną uwagę i powolnym krokiem skierowałam się w stronę mojego samochodu. Wdrapałam się na przednie siedzenie. W myślach przeklinałam Tomlinsona za to, że jest takim przystojnym chujem. Kilka razy chyba nawet wypowiedziałam to na głos, lecz zostałam zagłuszona przez odgłosy spadających na ziemię czarnych kruków, które stały się dla mnie bardziej wyraźne.
Poczułam wibracje w kieszeni moich spodni i widząc fotografię mojej przyjaciółki na ekranie telefonu, przesunęłam po nim palcem.
- Breechodźżesztutajszybko - usłyszałam niezrozumiały bełkot.
- Co ty tam szemrzesz? - zaśmiałam się cicho, jednak odruchowo umieściłam kluczyki w stacyjce.
- Breeprzyjeżdżaj - mruczała.
Przez głos Shakiry, która teraz gościła w konsolecie DJ'a przeszył się niesamowicie głośny strzał.
- Ja pierdolę! - krzyknęłam - Już tam jadę, czekajcie!
Rzucając komórkę gdzieś na tyły, nadusiłam pedał gazu i ruszyłam, kompletnie nie patrząc przed siebie.
Trzęsły mi się ręce, nie miałam pojęcia, czego spodziewać się na miejscu. Miałam nadzieję, że nikt z moich przyjaciół nie ucierpiał. Z pijanej Effie nie mieli zbyt dużo pożytku, bo, w przeciwieństwie do Kevin'a, potrzebowała dłuższej chwili, by się otrząsnąć i zacząć trzeźwo myśleć. Strzelanina w klubie Casablanca- tego jeszcze nie było.
Wyleciałam z auta, zanim zdążyłam je do końca zatrzymać. Ono nie było teraz istotne; jeden telefon i załatwiają mi nowe. Wejście stało nieobstawione, najwyraźniej ochroniarze zostali "zaproszeni" do środka, by załagodzić sytuację. Byłam przekonana, że moja droga po raz kolejny dzisiejszego wieczoru skrzyżuje się z Dangersami, a kiedy walka toczyła się między nami, żaden ochroniarz, policjant, czy ktokolwiek mniej lub bardziej uzbrojony, nie miał prawa się wtrącać. Chyba, że bardzo nie lubił życia.
Wchodząc do klubu, wyjęłam pistolet i odblokowałam go.
Już po przekroczeniu progu dopadły mnie głośne krzyki i strzały. Znacznie przyspieszyłam kroku w obawie, że cała akcja rozegrała się beze mnie. W normalnej sytuacji nie obawiałabym się o moich przyjaciół, ponieważ byli bezbłędni w tym, co robili. Ale nie kiedy byli pijani.
- Jeżeli twój kumpel jeszcze raz dotknie moją dziewczynę, pozabijam was wszystkich bez żadnego zawahania! - darł się Frank, przyduszając prawie nieprzytomną Effie.
Wycelowałam bronią tuż obok jej twarzy, czym chwilowo przerwałam szarpaninę.
Rozejrzałam się dookoła. Klub był prawie pusty; w kącie leżał nieobecny Wren z rozciętą wargą i mamrotał pod nosem coś o najnowszej sztuczce karcianej, jaką prezentował przepięknej blondynce zanim uciekła, widząc Franka z pistoletem, przy jednym ze stołów siedział zlany w trupa Noel, obok którego leżało dwóch martwych ochroniarzy, jednak nigdzie nie widziałam Kevina.
- Panna Lennon - zaświergotał Frank, szczerząc się perfidnie na mój widok - Chciałaś zabić koleżaneczkę?
- Puść ją - zażądałam, a on uniósł powoli ręce do góry i pozwolił jej oddalić się od niego.
- Ona sama się puszcza - wzruszył ramionami - To dziwka.
Byłam nabuzowana do granic możliwości. Poderwałam się z miejsca i w ułamku sekundy stałam twarzą w twarz z dwudziestolatkiem. Napięłam wszystkie mięśnie. Kolor moich oczu zmienił się w bardziej niebezpieczny, rysy mojej twarzy wyostrzyły się, czego byłam pewna. Wpadłam w szał. Żaden pierdolony Frank nie ma prawa mówić tak o mojej przyjaciółce!
Wykorzystując jego chwilę nieuwagi, zablokowałam jego kończyny i kopnęłam go kolanem w brzuch.
- I gdzie jest teraz twoja dziewczyna? - spytałam - Nie przyjdzie cię obronić?
Rzuciłam nim o ziemię, co nie sprawiło mi większej trudności.
- Czyżby twoje słynne bicepsy zawodziły? - warknęłam, mierząc w niego lufę.
Byłam gotowa strzelić. Nie każda śmierć cieszyłaby mnie tak, jak jego. Chciałam widzieć krew tryskającą z jego martwego ciała, chciałam usłyszeć jego ostatni oddech i wiedzieć, że to wszystko dzięki mnie.
Nagle poczułam czyjeś szczupłe dłonie na mojej szyi. Długie paznokcie wbijały mi się pod skórę. Byłam zbyt oszołomiona, by jakkolwiek zareagować. Kątem oka ujrzałam niebieskooką blondynkę z niewielką blizną na policzku. Allie King właśnie usiłowała pozbawić mnie dostępu do tlenu.
- Dziewczyna znów cię ratuje, Frankie? - wymamrotałam, ledwo łapiąc powietrze.
Szybkim ruchem przysunęła mnie do ściany i, ograniczając moje ruchy do zera, wyjęła pistolet z kieszeni spodni, po czym przyłożyła mi go do skroni. Wiedziałam, że byłaby w stanie nacisnąć spust i cieszyłaby się jak szalona, gdyby moje serce przestało bić.
W myślach już żegnałam się z moimi przyjaciółmi. Nie mogli mi teraz pomóc. Kevin prawdopodobnie zabawiał się właśnie z jakąś tanią panią do towarzystwa, Wren i Noel byli zlani w trupa, a Effie wymiotowała pod jedno z krzeseł barowych.
- Czego jej dosypaliście? - syknęłam, wiedząc, że po normalnym drinku nie byłaby w takim stanie.
- Niczego, skarbie - wyszczerzyła się Allie i zaczęła się śmiać, jak opętana.
Zobaczenie nas w takim stanie sprawiało jej ogromną przyjemność. Żywiła się naszą bezsilnością.
Przysięgam, że już słyszałam pocisk przeszywający moją czaszkę, kiedy w progu umazanych bordową krwią drzwi stanął Louis Tomlinson. Zsunął kaptur z głowy, ukazując nienagannie ułożoną fryzurę i podciągnął rękawy do góry. Zacisnął wargi w cienką linę, jakby zaraz miał wybuchnąć. Posłał mi wściekłe spojrzenie, które zdążyłam uchwycić, zanim skierował je w stronę swojej wspólniczki.
- Allie, co ty odpierdalasz? - spytał, krzyżując ręce na wysokości swojej umięśnionej klatki piersiowej.
Dziewczyna odskoczyła ode mnie jak poparzona i ukryła za sobą pistolet.
- I tak go zauważyłem - huknął szatyn, prychając pod nosem - Czy ty widzisz, w jakim oni są stanie?
- Złym - odparła blondynka, rzucając przelotne spojrzenie w stronę Effie.
- Zostaw ich - machnął na nas ręką - Takie zwycięstwo nie dałoby nam satysfakcji, czyż nie?
Niebieskooka kiwnęła lekko głową i schowała broń na miejsce.
- Idź do samochodu i zadzwoń po Travisa, żeby zgarnął zwłoki. Ja zajmę się tymi - mruknął, wskazując na krwawiącego Franka.
Wykorzystując jego chwilę nieuwagi, zablokowałam jego kończyny i kopnęłam go kolanem w brzuch.
- I gdzie jest teraz twoja dziewczyna? - spytałam - Nie przyjdzie cię obronić?
Rzuciłam nim o ziemię, co nie sprawiło mi większej trudności.
- Czyżby twoje słynne bicepsy zawodziły? - warknęłam, mierząc w niego lufę.
Byłam gotowa strzelić. Nie każda śmierć cieszyłaby mnie tak, jak jego. Chciałam widzieć krew tryskającą z jego martwego ciała, chciałam usłyszeć jego ostatni oddech i wiedzieć, że to wszystko dzięki mnie.
Nagle poczułam czyjeś szczupłe dłonie na mojej szyi. Długie paznokcie wbijały mi się pod skórę. Byłam zbyt oszołomiona, by jakkolwiek zareagować. Kątem oka ujrzałam niebieskooką blondynkę z niewielką blizną na policzku. Allie King właśnie usiłowała pozbawić mnie dostępu do tlenu.
- Dziewczyna znów cię ratuje, Frankie? - wymamrotałam, ledwo łapiąc powietrze.
Szybkim ruchem przysunęła mnie do ściany i, ograniczając moje ruchy do zera, wyjęła pistolet z kieszeni spodni, po czym przyłożyła mi go do skroni. Wiedziałam, że byłaby w stanie nacisnąć spust i cieszyłaby się jak szalona, gdyby moje serce przestało bić.
W myślach już żegnałam się z moimi przyjaciółmi. Nie mogli mi teraz pomóc. Kevin prawdopodobnie zabawiał się właśnie z jakąś tanią panią do towarzystwa, Wren i Noel byli zlani w trupa, a Effie wymiotowała pod jedno z krzeseł barowych.
- Czego jej dosypaliście? - syknęłam, wiedząc, że po normalnym drinku nie byłaby w takim stanie.
- Niczego, skarbie - wyszczerzyła się Allie i zaczęła się śmiać, jak opętana.
Zobaczenie nas w takim stanie sprawiało jej ogromną przyjemność. Żywiła się naszą bezsilnością.
Przysięgam, że już słyszałam pocisk przeszywający moją czaszkę, kiedy w progu umazanych bordową krwią drzwi stanął Louis Tomlinson. Zsunął kaptur z głowy, ukazując nienagannie ułożoną fryzurę i podciągnął rękawy do góry. Zacisnął wargi w cienką linę, jakby zaraz miał wybuchnąć. Posłał mi wściekłe spojrzenie, które zdążyłam uchwycić, zanim skierował je w stronę swojej wspólniczki.
- Allie, co ty odpierdalasz? - spytał, krzyżując ręce na wysokości swojej umięśnionej klatki piersiowej.
Dziewczyna odskoczyła ode mnie jak poparzona i ukryła za sobą pistolet.
- I tak go zauważyłem - huknął szatyn, prychając pod nosem - Czy ty widzisz, w jakim oni są stanie?
- Złym - odparła blondynka, rzucając przelotne spojrzenie w stronę Effie.
- Zostaw ich - machnął na nas ręką - Takie zwycięstwo nie dałoby nam satysfakcji, czyż nie?
Niebieskooka kiwnęła lekko głową i schowała broń na miejsce.
- Idź do samochodu i zadzwoń po Travisa, żeby zgarnął zwłoki. Ja zajmę się tymi - mruknął, wskazując na krwawiącego Franka.
Gdy dziewczyna wyszła, wziął ciemnowłosego pod rękę i zaczął spokojnie kierować go w stronę drzwi.
- To był ostatni raz, Lennon - warknął na odchodne, nawet się nie odwracając.
Od Autorek:
Cześć Wam! Co uważacie o rozdziale? Jest w porządku czy raczej nie? Prosimy o komentarze oraz opinie, ponieważ to nas motywuje do dalszej pracy :)
Bardzoo dziękujemy za komentarze pod zapowiedzią oraz tylu obserwatorów! To naprawdę miłe, jesteście wspaniałe :)
Rozdział miał zostać dodany wczoraj, ale niestety nie wyrobiłyśmy się ;c Przepraszam i od razu zaznaczamy, że rozdziały będą dodawane co piątek :)
Jak zakończenie roku? Macie dobrą średnią? :)
Pozdrawiamy xxx
PS Jeśli chcecie, aby Isabel odwiedziła Waszego bloga, to dajcie linki w komentarzu :) Tylko prośba - jeśli macie opowiadania, które mają stosunkowo mało rozdziałów, to podawajcie właśnie te :)
- To był ostatni raz, Lennon - warknął na odchodne, nawet się nie odwracając.
Od Autorek:
Cześć Wam! Co uważacie o rozdziale? Jest w porządku czy raczej nie? Prosimy o komentarze oraz opinie, ponieważ to nas motywuje do dalszej pracy :)
Bardzoo dziękujemy za komentarze pod zapowiedzią oraz tylu obserwatorów! To naprawdę miłe, jesteście wspaniałe :)
Rozdział miał zostać dodany wczoraj, ale niestety nie wyrobiłyśmy się ;c Przepraszam i od razu zaznaczamy, że rozdziały będą dodawane co piątek :)
Jak zakończenie roku? Macie dobrą średnią? :)
Pozdrawiamy xxx
PS Jeśli chcecie, aby Isabel odwiedziła Waszego bloga, to dajcie linki w komentarzu :) Tylko prośba - jeśli macie opowiadania, które mają stosunkowo mało rozdziałów, to podawajcie właśnie te :)